Achraf Hakimi nie był gotowy na Real Madryt. I vice versa. Nie ma mowy o kompromitacji "Królewskich"

Hakimi nie był gotowy na Real Madryt. I vice versa. Nie ma mowy o kompromitacji "Królewskich"
Xinhua/PressFocus
Gdy kibice „Królewskich” zobaczyli pierwsze doniesienia o sprzedaży 21-letniego Hakimiego to pukali się w czoło. Tymczasem Florentino Perez i Zinedine Zidane dobrze wiedzą, co robią.
Wielki talent, wychowanek klubu i to za wyjątkowo małe pieniądze - na pierwszy rzut oka ta transakcja wygląda na kompromitację madrytczyków. Ale czy na pewno? Przedstawiamy argumenty, które każą patrzeć na transfer zdroworozsądkowo.
Dalsza część tekstu pod wideo
Hakimi dołączył do Realu w 2006 roku z drużyny z siedzibą w El Barcial, w Getafe, oddalonego około 25 kilometrów od Santiago Bernabeu. Miał osiem lat, kiedy zauważono w nim coś wyjątkowego, a po przeprowadzce stopniowo piął się po kolejnych szczebelkach słynnej madryckiej La Fabriki. Po jakimś czasie pojął, że w jego żyłach płynie biała krew, wiedział wszystko o oczekiwaniach względem lokalnych piłkarzy. Gdy nadarzyła się sytuacja, zmierzył się z nią i swoją grą kupił sympatyków.

Z atakowaniem mu do twarzy

Były trener Almerii, Luis Miguel Ramis, który również przez sześć miesięcy trenował Hakimiego w akademii młodzieżowej „Los Blancos”, doskonale przedstawił charakterystykę nastolatka dla portalu “Bleacher Report”. Kilka lat temu chwalił chłopięcą fantazję i determinację do osiągania sukcesu. - Zanurzył się w filozofii Realu, nauczył się być odważnym i tego, jak konkurować oraz wygrywać. Będzie starannie planował swoją karierę - mówił Ramis. Nie pomylił się ani o jotę.
Marokańczyk zadebiutował w Realu w 2017 roku. Jako 19-latek wystąpił w zaledwie 9 spotkaniach, ale nawet tak skromny dorobek wystarczył, by w pełni dostrzeżono drzemiący w nim potencjał. Szczególnie dobrze zaprezentował się w spotkaniu przeciwko Tottenhamowi w Lidze Mistrzów, gdzie już po kilku minutach dał się poznać jako boczny obrońca z wyjątkową zdolnością do ofensywnych zapędów w pole karne rywala. Tak jak wtedy, gdy dopadł do „zbłądzonej” piłki Marcelo, dośrodkował, a Cristiano Ronaldo uderzył w słupek. To jeden z wielu elementów w tym meczu, kiedy Hakimi przesłał wiadomość Europie: “Halo, oto ja, wielka przyszłość przede mną”. Każdy, kto go obserwował, był wyjątkowo zaskoczony nietuzinkowymi walorami w grze “do przodu”.
Rok później stało się oczywiste, że Hakimi potrzebował odpowiedniej platformy do dalszego rozwoju, a Madryt nie mógł mu zagwarantować wielu minut. Podjęto słuszną decyzję o wypożyczeniu go na dwa lata do Borussii, gdzie stał się jednym z najlepszych prawych obrońców w lidze. No właśnie. Obrońców?
W obecnym sezonie pomógł BVB w zajęciu drugiego miejsca, strzelając 5 goli, notując 10 asyst i wiosną tworząc świetną kooperatywę z Jadonem Sancho i Erlingiem Haalandem. Ponadto uzyskiwał średnio 1,3 strzałów na meczu, 1,2 kluczowych podań i 2,4 udanych dryblingów. Statystycznie zespół Luciena Favre’a najczęściej atakował prawą flanką (w 39% przypadkach), więc to na barkach młodego Hakimiego spoczywała duża odpowiedzialność za kreatywność. W systemie 3-5-2 odgrywał rolę wahadłowego, zatem trener głównie oczekiwał od niego wsparcia w akcjach zaczepnych, a mniej zaangażowania w destrukcji. Gdy było trzeba, rzucał go też wyżej, na pozycję skrzydłowego.

Carvajal > Hakimi

O ile więc Achraf radzi sobie wyjątkowo dobrze z grą w ofensywie, o tyle istnieją wątpliwości, co do jego przyszłej postawy w obronie. To właśnie prawdopodobnie dlatego Real zgodził się rozstać z młodą gwiazdą, tak jak kiedyś to zrobił z Danim Carvajalem. Hiszpan w 2012 r. opuścił stolicę Hiszpanii, by tylko na sezon przenieść się do Leverkusen, skąd później działacze „Królewskich” szybko go zawrócili, korzystając z opcji wykupu zawodnika. Nie należy jednak zakładać powtórki scenariusza z Hakimim, a przynajmniej nie tak szybko. Dlaczego? I jak na jego transferze zyskuje Real?
Po pierwsze, nie można mieć dwóch klasowych prawych obrońców w jednym zespole. I „Carva” i Hakimi są po prostu topowymi fachowcami na swojej pozycji. Ten młodszy miał prawo oczekiwać regularnych występów w pierwszym składzie, zwłaszcza po dwóch znakomitych sezonach w bardzo dobrym zespole. Zinedine Zidane nie może mu tego zapewnić, gdy w składzie ma doświadczonego gracza, znajdującego się na szczycie hierarchii szatni Realu.
Starszy z nich wprawdzie od dwóch sezonów prezentuje słabszą formę w ataku, lecz w defensywie i przy posiadaniu futbolówki to ciągle czołowa postać w lidze. Hakimiemu rywale często odbierali piłkę (55 podań do przeciwnika), a Dani zanotował w trakcie sezonu tylko 29 strat. Również młodszy gracz częściej gubił piłkę z powodu złego przyjęcia bądź interwencji przeciwnika (57 razy), z kolei Hiszpan jedynie 21. Ponad dwa razy mniej. To stabilność, z jakiej Real nie chce rezygnować. I słusznie. Real stracił najmniej goli w pięciu największych europejskich ligach. Widać, że Zidane chce kontynuować koncepcję budowania drużyny od tyłu. A atak? W takim klubie z przodu zawsze znajdzie się ktoś, kto dokładnie poda i strzeli. Nie trzeba do tego angażować za każdym razem bocznego obrońcy.
Poszukiwania innych miejsc na boisku dla Marokańczyka również mijają się z celem. Lewa strona obrony obsadzona jest doborowo: Marcelo i Ferlandem Mendym, gdzie Francuz świetnie odnalazł się jako backup słabnącego z roku na rok Brazylijczyka. Skrzydła? Vinicius, Hazard, Isco, Asensio, Bale, Rodrygo, Vazquez. Na tę chwilę nie potrzeba tu szóstego czy siódmego rezerwowego.
Po drugie, postawa trenera. „Zizou” to osobowość nauczyciela, który woli budować piłkarzy niż otrzymywać gotowe produkty. Dlatego trener z chęcią przyjmie powracającego z wypożyczenia w Monachium Alvaro Odriozolę i podejmie drugą próbę ulepienia z niego solidnego zmiennika dla Carvajala. Trzeba tez pamiętać o niezbyt ciepłych relacjach Francuza algierskiego pochodzenia i Marokańczyka. Przedstawicieli dwóch narodów, które nigdy za sobą nie przepadały i często toczyły wojny. Nie jest tajemnicą, że Zidane specjalnie nie komplementował i nie komentował dobrych występów swego podopiecznego w Dortmundzie.
Kolejna sprawa to cena, za którą Hakimi przechodzi do Interu. 40 mln euro bez dodatków to wydawałoby się promocja. Nie w trudnych czasach po przejściu koronawirusa. Dziś kluby będą dmuchać i chuchać na każde euro, co zresztą widać po obniżkach cen innych gwiazd piłki. Leroy Sane z Manchesteru City, jeden z najciekawszych skrzydłowych młodego pokolenia, wyceniany przez Transfermarkt na 80 mln, przechodzi do Bayernu za jedynie 50. 40 mln natomiast to całkiem niezła cegiełka do wielkiego dzieła, jakim ma być nadchodzący wielkimi krokami transfer Kyliana Mbappe.
I wreszcie po czwarte, ostatnie. Sprzedaż Hakimiego wytrąca najważniejszy argument z ręki Barcelony, chętnej na usługi Lautaro Martineza z Interu. „Barca” nie może już szastać pieniędzmi, zwłaszcza w dobie kryzysu, a szuka poważnego wzmocnienia na pozycji numer 9. Rodak Leo Messiego od dawna widniał w kręgach zainteresowania działaczy „Dumy Katalonii”, którzy szukali sposobu na przejęcie karty napastnika. Inter potrzebował prawego obrońcy i zasugerował wymianę Nelsona Semedo na Lautaro z niewielką dopłatą ze strony Barcelony. Teraz, gdy dziura kadrowa „Nerazzurrich” została załatana, mogą albo zatrzymać snajpera, albo znaleźć kupca gotowego wyłożyć gotówkę. Dużo gotówki. Prawdopodobnie „Blaugrana” z tego wyścigu właśnie wypadła. A nie trzeba nikogo przekonywać, że niepowodzenie Barcelony to sukces Realu.
Być może nie jest to pożegnanie na stałe. Być może Hakimi, podobnie jak Carvajal, pewnego dnia wróci do swego macierzystego klubu. Ale tylko wtedy, gdy Madryt będzie na niego przygotowany i gotowy oddać mu bezwzględnie miejsce w podstawowym składzie. A Achraf udźwignie oczekiwania względem niego - pracę na wszystkich obszarach boiska. Misja Hakimiego, aby zaimponować Realowi, rozpocznie się w przyszłym sezonie we włoskiej stolicy mody. Misja, której ostatecznym celem ma być zdobycie zaufania w drużynie swoich marzeń.

Przeczytaj również