Aktorstwo, kłapanie dziobem i zaorany Spike Lee. Reggie Miller ucisza Madison Square Garden

Aktorstwo, kłapanie dziobem i zaorany Spike Lee. Reggie Miller ucisza Madison Square Garden
screen z youtube.com
Siódmy dzień maja 1995 roku, Madison Square Garden w Nowym Jorku. Mecz numer jeden półfinału Konferencji Wschodniej pomiędzy New York Knicks i Indianą Pacers. Nowojorczycy prowadzą sześcioma punktami na niespełna dziewiętnaście sekund przed końcem. Część kibiców Knicks już opuściła halę, by świętować zwycięstwo. Pozostali fani ekipy gospodarzy nie mają pojęcia, że za chwilę przeżyją koszmar...
Koszmar okraszony tytułem „8 points in 9 seconds”, autorstwa Reggie’ego Millera. Zanim jednak przejdziemy do wyczynu, który do dziś wprawia w zdumienie cały koszykarski świat, należy cofnąć się jeszcze o kilka lat. Wszystko po to, aby podkreślić wagę tamtych – wydawałoby się nieprawdopodobnych – wydarzeń.
Dalsza część tekstu pod wideo
Kiedy przechadzając się koszykarskimi ulicami USA, zapytacie przypadkowo wybraną osobę z tłumu, co myśli o Reggim Millerze, spotkacie się z setką różnorodnych opinii. Na jednego człowieka, który go kocha, statystycznie przypada jeden, który go nienawidzi.
Wielu z nich powie wam, że to niezwykle irytująca kanalia. Pozostali przedstawią go w zupełnie innym świetle, nadmieniając, iż jest zabawnym typkiem, który w czasach swojej świetności – za pomocą zdolności strzeleckich – zawiesił poprzeczkę rywalom na nieosiągalnym pułapie.
Ale to tylko opinie. Nie ma większego znaczenia, kogo zapytasz, będzie to zawsze wyłącznie indywidualny punkt widzenia. Wirtuozi basketu wspinają się na estradę NBA i opuszczają ją, gdy opadnie kurtyna ich kariery, ale ci najwspanialsi pozostają na scenie na zawsze.
Nieistotne, jakie uczucia żywisz do Millera – jego geniusz jest niezaprzeczalny. Reggie plasuje się na dwudziestym pierwszym miejscu na liście najlepiej punktujących graczy wszech czasów w NBA oraz zajmuje drugą lokatę, jeśli mowa o liczbie celnych rzutów z dystansu (wkrótce doścignie go Stephen Curry, lecz to nadal kapitalny wynik).
Pięciokrotnie uczestniczył w Meczu Gwiazd ligi i jako jeden z kilku koszykarzy może się pochwalić przynależnością do klubu „50-40-90”. Jednak bardziej niż którakolwiek statystyka, definicją świetności Millera była jego wyrazistość na parkiecie.
Uwielbiał brać sprawy w swoje ręce w arcyważnych momentach meczów i niezależnie od tego czy znajdował drogę do kosza, czy też nie, ciągle gadał. Słynął w lidze z ciętego języka. Można śmiało pokusić się o stwierdzenie, że żaden groźny pies nie był tak wyszczekany jak Reggie.
Jego kumple z Pacers zazwyczaj mieli plan gry nakreślony przez trenera tydzień przed potyczką, ale rolę motywatora pełnił „Knick Killer”, powtarzając im, żeby nie pozwolili oponentom opętać ich umysłów, ponieważ ryba psuje się od głowy.
Miller dostawał białej gorączki, kiedy wybiegał na boisko, by stawić czoła drużynie New York Knicks. Można mnożyć następne dociekliwości w kwestii Reggie’ego i adresować je w kierunku zawodników ówczesnej ekipy z Big Apple, ale można również zapytać wszystkich naraz.
Usłyszycie chóralny śpiew, gdy odrzekną jednym tchem: „Nienawidziliśmy go!”. Zapomnijcie o wyrzutach sumienia lub o cieniu skruchy, bo oni docisną gaz do dechy przy słowie „nienawiść”. Miller siał popłoch w grze defensywnej przeciwników, bez wyjątków.

Miller kontra Starks

Tym, co uosabia karierę sportową Reggie’ego są zabójcze rywalizacje z Nowym Jorkiem. Od samego początku zespoły Pacers oraz Knicks były do siebie wrogo nastawione. Wiejskie miasteczka stanu Indiana i ich wychowanie zgodne z fundamentami niezmąconej hierarchii wartości (rodzina, wiara, praca) przeciwko światłom jupiterów w połączeniu z gwarem metropolii.
Koszykówka była chlubą Indiany, zwłaszcza na poziomie licealnym, która dla tamtejszego społeczeństwa stała się drugim życiem i opierała się głównie na rzutach z wyskoku. Tymczasem z nowojorskich boisk rozprzestrzeniało się echo twardej gry, wiało z nich chłodem i tylko wytrzymałość bywała nagradzana. Jeśli wybierałeś się, aby zwyciężać na ulicach Wielkiego Jabłka, musiałeś udowodnić własną klasę, pokonując szczelną obronę i zdobywając punkty spod kosza.
Tam zawsze czekał olbrzymi facet, na widok którego wielu miało pełne portki. Ponadto do przejścia rój dłoni, pragnących wytrącić ci piłkę z rąk. Trzeba było używać finezji godnej „Wujka Drew” oraz akrobatycznych popisów, żeby skutecznie wykończyć akcję pod obręczą. Oto styl Nowego Jorku. Nowojorczycy patrzyli z góry na ludzi z Indiany, na co alergicznie reagowali zawodnicy Pacers.
Ich pojedynki były odzwierciedleniem doskonałego współzawodnictwa, które za każdym razem nakręcało Reggie’ego do granic możliwości, a nawet ich przekroczenia. Miller, pochodzący z Kalifornii, odbierał wszystkie ataki Nowojorczyków na Indianę tak, jakby dotyczyły jego najbliższych. Krwawe serie z Knicksami stworzyły jego nieśmiertelną legendę. Inauguracja tej wojny miała miejsce w 1993 roku, kiedy ekipa Pacers z bilansem 41 triumfów i 41 porażek ledwo wcisnęła się do play-offów.
Już na starcie przyszło im stanąć w szranki z drużyną New York Knicks (rekord 60-22), której liderem był dominujący podkoszowy – Patrick Ewing. Oczywiście w roli zdecydowanych faworytów wystąpił zespół z Big Apple. Właściwie większość ekspertów, kibiców i obserwatorów basketu była gotowa postawić swoje majątki na to, że Knicks bez wysiłku awansują do finału Konferencji Wschodniej i dopiero na tym etapie rozgrywek będzie ciekawie (wyczekiwana konfrontacja z Chicago Bulls), lecz seria przeciwko Indianie nabrała niesamowicie interesujących barw.
Analogicznie do przewidywań, dwa pierwsze mecze w Madison Square Garden zwyciężyli faworyzowani gospodarze. Przed rozpoczęciem trzeciego starcia John Starks, rozgrywający nowojorskiej drużyny, nie chciał uścisnąć dłoni Reggie’ego Millera. Kalifornijczyk potraktował ten gest – czy raczej jego brak – jako wyzwanie i postanowił podjąć rzuconą rękawicę. Reggie, jak sam wspomina, pomyślał wtedy: „Upokorzę tego dzieciaka”. John Starks był idealnym celem.
Obrońca Knicks pracował w pocie czoła, żeby dostać przepustkę do wrót NBA, ale wszyscy z koszykarskiego otoczenia (włącznie z nim) mieli świadomość, że jest w gorącej wodzie kąpany, natomiast jego działania są często pozbawione sensu. Kiedy Reggie zaczął trajkotać do niego swoją “śmieciową gadką”, eksplozja emocji Johna była kwestią czasu. Każdy spudłowany rzut, zgubiona piłka albo fatalne podanie natychmiast stawało się obiektem komentarzy Millera.
Z mowy ciała Starksa płynęła czytelna informacja: on jest bliski załamania, za chwilę pęknie. Wreszcie przelała się czara trash-talku. Gdy biegli ramię w ramię po parkiecie, Reggie delikatnie odepchnął Johna, a ten w odpowiedzi – kolokwialnie rzecz ujmując – pociągnął mu z bani tuż przed oczami sędziów.
Reggie Miller: - Spojrzałem na Oakleya i rzekłem: „Wasz ziomek jest debilem, istny kretyn. Tzn. wiedziałem, że jest głupi do potęgi entej, ale żeby aż tak? Serio?”. Zresztą, ja nikogo nie prowokowałem. Nie używałem trash-talku i tego będę się trzymał. Byłem miłym gościem.
Ewing do spółki z Charlesem Oakleyem próbowali jeszcze ostudzić zapędy nabuzowanego Starksa, ale było już za późno. Wtedy światło dzienne ujrzały zdolności aktorskie Millera. Gdybyśmy zasiadali w amerykańskiej akademii filmowej, nie mielibyśmy żadnych złudzeń, komu należy się Oscar w kategorii „Najlepszy aktor pierwszoplanowy”, tym bardziej, że arbitrzy dali się zbajerować i wyrzucili Starksa z boiska. Oficjele ligi też nie zabłysnęli spostrzegawczością, nakładając na Johna karę finansową w wysokości pięciu tysięcy dolarów.
Antonio Davis: - Byłem zaskoczony, że Reggie nie ma w zanadrzu opakowania keczupu, który mógłby wylać na swoją głowę. Sztuczna krew dodałaby tej scenie realizmu.
Pacers wygrali tę potyczkę, by w kolejnej pożegnać się z fazą posezonową, jednak konsekwencje trzeciego spotkania zostały zapamiętane jako preludium waśni tamtego okresu pomiędzy Nowym Jorkiem i Indianą.

Czas zwycięstwa

Nie jest żadną tajemnicą, że Miller w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku prowadził również osobistą batalię przeciwko Knicks, skutecznie prowokując swoich rywali nie tylko świetną grą, ale również za pomocą słów oraz kontrowersyjnych zachowań. Punkt zwrotny tej wojny miał miejsce 1 czerwca 1994, podczas piątego meczu finału Konferencji Wschodniej rozegranego w Madison Square Garden.
Nowojorczycy znakomicie weszli w tamto spotkanie. W pierwszej kwarcie podopieczni trenera Pata Riley’a wypracowali sobie przewagę i kontrolowali przebieg rywalizacji, utrzymując różnicę dwunastu punktów aż do początku ostatniej odsłony widowiska. Właśnie wtedy do odrabiania strat rzucili się zawodnicy Pacers z Reggie Millerem na czele.
Reggie Miller: - Pamiętam, że podszedłem do Antonio Davisa oraz Rika Smitsa i rzekłem: „Chłopaki, wy po prostu stawiajcie zasłony. Ja zajmę się resztą”.
Gwiazdorowi drużyny z Indianapolis wychodziło wszystko. Trafiał z czystych pozycji po tworzonych przez kolegów zasłonach, nie pudłował prób z dystansu granych po izolacjach. Niemal każdy rzut znajdował drogę do kosza. Brylujący na parkiecie Kalifornijczyk tylko w tym fragmencie gry zdobył 25 punktów, kończąc zawody z dorobkiem 39 oczek. Indiana Pacers wygrali czwartą ćwiartkę 35-16 i cały mecz 93-86.
O dziwo, za porażkę nie winiono Riley’a, czy zawodników Knicks. W pierwszej kolejności odpowiedzialność za przegraną spadła na słynnego reżysera filmowego, Spike’a Lee, prywatnie wielkiego fana Nowojorczyków. Ten w trakcie starcia wdał się w ostrą wymianę zdań z Millerem, chcąc go zdekoncentrować. Co na to Reggie? Odpłacał mu pięknym za nadobne, jak przystało na prawdziwego trash-talkera.
Nie dość, że miotał w jego kierunku niecenzuralnymi epitetami, posyłając przy tym po każdym celnym rzucie przeszywające spojrzenia, to na dodatek wykonywał gesty, za które dzisiaj byłby zapewne surowo karany. Np. wracając na własną połowę po celnej trójce z narożnika boiska chwycił się za gardło, komunikując jasno: „Udław się, Spike!”. Albo łapiąc się za krocze.
Reggie Miller o Spike’u Lee: - Zapłaciłeś mnóstwo kasy za te miejsca. W porządku, a teraz chcesz brać udział w grze? Nie ma sprawy. Od tej pory jesteś częścią meczu.
Pomimo że losy całej serii rozstrzygnęły się w dwóch następnych spotkaniach na niekorzyść Indiana Pacers, występ Reggie’ego zrobił ogromne wrażenie na wszystkich zwolennikach koszykówki, oprócz… jego samego. On postanowił cierpliwie odczekać do kolejnych play-offów i udowodnił, że niemożliwe nie istnieje.
Jak nadmieniliśmy we wstępie, w 1995 roku układ drabinki ponownie skojarzył Pacers z Knicks, tym razem w półfinale Konferencji. Potyczka numer jeden, MSG – mekka koszykówki. Na tablicy świetlnej, umieszczonej pod dachem hali, widnieje wynik 105-99 dla Nowojorczyków. 18,7 sekundy do końca pojedynku, piłkę zza linii bocznej wprowadza drużyna z Indianapolis.
Ta znajduje adresata w postaci Reggie’ego Millera, a on nie myli się i trafia trójkę. 16,4 do końcowej syreny, zza linii końcowej wznawiają gospodarze, ale będący na posterunku Miller rozczytuje podanie Anthony’ego Masona do Grega Anthony’ego i przechwytuje piłkę. Zachowując przytomność umysłu, wyskakuje na dystans i raz jeszcze posyła celną próbę za trzy, czym wyrównuje stan meczu.
Donnie Walsh: - Z nerwów poszedłem na papierosa. Mel Daniels zaczął nagle łomotać do drzwi, krzycząc: „Donnie, Donnie! Reggie doprowadził do remisu”. Odparłem: „Przestań ze mną pogrywać, nie jestem w nastroju”.
Emocje sięgają zenitu. Przy kolejnej próbie wznowienia niepotrzebnie faulowany jest obrońca Knicks, John Starks. Po wyrazie jego twarzy można wnioskować tylko jedno – on nie chce wykonywać nadchodzących rzutów osobistych. Jest całkowicie zszokowany tym, co się wydarzyło i kroczy przez parkiet jak prowadzony na ścięcie.
John Starks: - Podążałem na linię rzutów wolnych z kompletnie rozmontowaną psychiką, powtarzając do siebie w myślach: „Człowieku, czy ten koleś właśnie to zrobił?”.
Pudłuje pierwszy, a po chwili drugi rzut z charity stripe. Piłkę na atakowanej tablicy zbiera jeszcze Patrick Ewing, lecz on także chybia. Ta ląduje w rękach Millera, na którym sędziowie odgwizdują przewinienie. Kalifornijczyk podchodzi do linii rzutów wolnych i z zimną krwią wykorzystuje obie próby. 107-105 dla Pacers!
Greg Anthony: - Nigdy nie słyszałem takiej ciszy w Madison Square Garden. Mieliśmy treningi rzutowe na hali, podczas których nie było nikogo, oprócz dozorców z mopami. Nawet wtedy nie panowała taka cisza.
Pozostało 7,5 sekundy, Knicks nie mają już przerw na żądanie. Anthony szybko przeprowadza piłkę na połowę drużyny gości, po czym wpada w poślizg i przewraca się. Koniec. Wśród nowojorskich sympatyków konsternacja, szok, niedowierzanie. Coś, co nie miało racji bytu stało się faktem.
Reggie Miller: - Radość z odebrania im mowy i satysfakcja, że zrobiłem to w Nowym Jorku? John ładuje dwie niecelne próby z linii rzutów wolnych przed własną publicznością? To była czysta frajda.
Comeback zespołu z Indianapolis pod dowództwem Reggie’ego „Knick Killera” Millera do dziś jest uznawany za jeden z najbardziej widowiskowych powrotów w historii NBA. Ostatecznie zwycięzcę serii wyłoniło siedem wyrównanych spotkań. Awans do finału Konferencji Wschodniej padł łupem Pacers, gdzie niestety musieli uznać wyższość Orlando Magic (4-3).

Legenda MSG

W następnych sezonach byliśmy świadkami porachunków Pacers z inną generacją Knicks, ale już nigdy nie cechowała ich podobna wyjątkowość, ponieważ to one skonstruowały pomnik dziedzictwa Reggie’ego Millera. Zrobił, co do niego należało, unosząc ciężar gatunkowy współzawodnictwa w NBA, jednak triumfy nad nowojorskim zespołem w MSG sprawiły, że jego kariera jest godna podziwu.
„Knick Killer” zaliczył dziewięć gier w play-offach przeciwko ekipie z Big Apple z przynajmniej 30 punktami na liczniku, ustępując w tej klasyfikacji tylko Michaelowi Jordanowi.
Jego przydomek nie wziął znikąd i stanowił serce Reggie’ego. Precyzyjne rzuty, daggery w kluczowych momentach pojedynków, kłapanie dziobem wkurzające rywali, umiejętność zabawy koszykówką.
Taki obraz Millera wrył się w naszą pamięć. Na dokładkę piękne szyderstwa, wcale a wcale nie uwłaczające pewnemu znanemu na całym świecie reżyserowi. Pytanie reportera: „Co w trakcie ostatniego meczu powiedziałeś Spike’owi Lee?”. Odpowiedź: „Jakiemu Spike’owi?”. Koniec. Pozamiatane. Złoto.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
25 Jan 2020 · 20:10
Źródło: własne

Przeczytaj również