Athletic rzuca wyzwanie największym. Rewolucja w Kraju Basków. Nowy prezes, trener i projekt. "Intrygujący"

Athletic rzuca wyzwanie największym. Rewolucja w Kraju Basków. Nowy prezes, trener i projekt. "Intrygujący"
Marca/SIPA/PressFocus
Baskowie to naród może stojący w cieniu Kastylijczyków i Katalończyków, ale za to nie mniej pewny siebie i ambitny. Athletic Club to ich duma - po ostatnich wyborach prezydenckich powinna tylko iść w górę. Txoko, czyli odpowiednicy socios i cules, wybrali na prezesa faceta ze startupami w głowie i jasnym planem: podboju całej Hiszpanii. A ten zatrudnił Ernesto Valverde. Przepis na sukces?
Z rock'n'rollem na boisku, ale też z “romantyzmem” jak na ponad 100-letni klub przystało. Konserwatyzm z dużą falą nowoczesności. Taki będzie nowy Athletic Club. To Jon Uriarte przeprowadzi “głęboką transformację” drużyny z Bilbao. Klub, który w przyszłym roku będzie obchodził 125. rocznicę powstania, ma przejść rewolucję technologiczną, sportową i w każdej innej dziedzinie, aby porzucić dotychczasowe samouwielbienie, ruszyć do przodu. Brzmi jak dowolny projekt każdego kandydata na prezydenta czy dyrektora spółki. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z intrygującym człowiekiem. Nowa era “Los Leones” powinna być inna niż wszystkie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kim jest?

44-letni Uriarte jako ostatni zgłosił chęć przystąpienia do wyborów. Wszedł jednak w kampanię z przytupem, przygotowany merytorycznie, z dobrym planem. Ze świeżym spojrzeniem na różne klubowe sprawy. Skąd się w ogóle wziął? Przez lata pracował jako analityk finansowy w Londynie, a po powrocie do Kraju Basków założył firmę zajmującą się sprzedażą biletów eventowych przez Internet. Sześć lat temu została wykupiona przez platformę eBay za ponad 150 milionów euro. Za uzyskaną kwotę Uriarte rozwinął następny biznes, doradztwo w branży nieruchomości. Firma All Iron Group powoli zaczyna podbijać rynki europejskie i już niedługo przyniesie mu jeszcze większe zyski. Jemu i Athletikowi.
Z kandydowaniem czekał na zakończenie sezonu La Ligi i wszedł do gry z przesłaniem “świeżości” i odnowy, co ciekawe, bez wcześniejszego związku z klubem. Zyskał na popularności nie tylko dzięki projektowi, ale też mając za sobą sztab profesjonalistów, w tym w obszarach nieznanych do tej pory szerokiej publiczności. Wygrał dość pewnie (46 proc. oddanych głosów wobec 33 proc., które otrzymał największy rywal Inaki Arechabaleta), co nie znaczy, że kampania przebiegała bezproblemowo.
Jako że Uriarte to absolutnie fan wszelkich nowinek technologicznych, analityki i wszechobecnej informatyzacji, chciał zatrudnić zaledwie 31-letniego Carlosa Avina na stanowisku dyrektora sportowego. Profil Meksykanina bronił się sam. Pracujący w Cercle Brugge i współpracujący z Monaco szef skautów znany jest z tworzenia olbrzymiej bazy danych zawodników z każdego zakątka świata. Taki człowiek to skarb. Problem w tym, że ze skazą. Natychmiast po przedstawieniu kandydata, użytkownicy Twittera przypomnieli o ksenofobicznych, rasistowskich i seksistowskich wpisach Aviny z lat 2012-13. Kandydatura upadła, ale Uriarte wpadka nie zaszkodziła. Dostał mandat do przeprowadzenia rewolucji.

Bliżej fanów

Te radykalne zmiany to m.in. korzystanie z dobrodziejstw Big Data, zmienne pensje, profesjonalizacja całej struktury akademii Lezama, wsparcie dla poszukiwaczy talentów. Ogłosił plan wprowadzenia czegoś w rodzaju piłkarskiego Erasmusa, w ramach którego młodzi adepci będą wyjeżdżać do krajów europejskich, aby grać w piłkę, pobierać naukę, a następnie robić karierę w Bilbao. Zobowiązał się do stworzenia w Europie sieci “klubów stowarzyszonych”, do których będzie wysyłał najbardziej obiecujących zawodników, aby rozwijali swój potencjał.
Od początku kadencji to akademia ma być oczkiem w głowie nowych władz. Obecnie tylko 2 proc. chłopców i dziewcząt, szkolących się w 50-letniej już “fabryce talentów”, trafia do pierwszych drużyn. To wynik gorzej niż zły. Szacuje się, że koszt wykwalifikowania jednego piłkarza wynosi 30 tysięcy euro. Utrzymanie ich ma się nie odbywać za wszelką cenę. Jeśli nie będą wystarczająco dobrze, muszą generować dochód, przynajmniej rekompensujący szkolenie. Ci, którzy nie dostaną się do elity, bynajmniej nie przestaną się uczyć. Nowa polityka Athletic Club dąży do tego, aby każdy miał możliwość ciągłego rozwoju zawodowego. Pełna profesjonalizacja.
“El Presi” zaprezentował też pewien model społeczny jeśli chodzi o klub, wzorowany na brytyjskim. Chodzi o jeszcze większe zjednoczenie się fanów wokół zespołu, a co za tym idzie, zwielokrotnienie frekwencji na San Mames, stadionie, jak na hiszpańskie warunki, nowoczesnym i ze sporą pojemnością (ponad 50 tys. miejsc). Cel? Doprowadzenie do stanu, gdzie średnia frekwencja przekroczy 85 proc. Aby zbliżyć się do założeń, musi wzrosnąć atrakcyjność pierwszej drużyny. Tu z pomocą powinien przyjść nowa “miotła”. Nie byle jaka.

Na starych śmieciach

Wybory nowego prezydenta wiązały się de facto również z przyszłością na stanowisku trenera zespołu. Członkowie klubu bardziej ufali spokojnemu Valverde, którego wskazywał Jon Uriarte, niż Bielsie (rekomendowanego przez Arechabaletę), uchodzącego za ekscentrycznego, a przede wszystkim przez wielu nielubianego. Athletic będzie miał zatem za sterami szkoleniowca, który prowadził pierwszą drużynę najwięcej razy w historii. Ernesto wraca do siebie.
- Jestem stąd, trenowanie zespołu, z którego się pochodzi, sprawia, że wygrywanie i przegrywanie jest o wiele silniejsze - mówił 58-latek.
Szkoleniowiec namaszczony przez Uriarte prowadził “Los Leones” w latach 2003-2005, a następnie 2013-2017, gdy zdobył pierwszy po 31 latach tytuł dla zasłużonego klubu. Jego podopieczni wygrali wówczas dwumecz z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii, w pierwszym pojedynku gromiąc “Dumę Katalonii” 4:0. Trafił wówczas do notatek rywali, a po dwóch latach objął ekipę z Camp Nou. Tam dwa razy wygrał mistrzostwo Hiszpanii, lecz kompromitujące wpadki w kolejnych edycjach Ligi Mistrzów (z Romą i Liverpoolem) doprowadziły do jego dymisji. Paradoksalnie, pożegnano go w momencie, gdy Barca była na szczycie tabeli La Liga. Od początku 2020 roku pozostawał bez pracy mimo wielu ofert.
Nowy-stary szkoleniowiec musi podjąć ważne decyzje w ekipie pełnej niepotrzebnych elementów. Pierwsza drużyna liczy obecnie 35 zawodników, a po sezonie, wiedząc, że zmienią się władze, nikt nie zawracał sobie głowy kontraktami poszczególnych graczy.
Jednym z wyzwań przed nowym zarządem Athletiku, jest kwestia odnowień umów liderów. Mowa tu choćby o jednym z najlepszych piłkarzy zeszłej kampanii, Inigo Martinezie. Tylko mając go w składzie Valverde będzie w stanie spróbować zabrać “Lwy” na wyprawę po kwalifikację do Ligi Mistrzów. Niezbędne są jednak też inne transfery. Valverde i Uriarte uspokajają fanów: nie martwcie się, przyjdą nowi.
Członkowie klubu wybrali człowieka, który obiecuje świeże metody organizacji akademii oraz pozyskiwania dochodów. W kampanii znacznie więcej uwagi poświęcano mediom społecznościowym niż tradycyjnym. Wyniki głosowania wskazują, że Txoko ufają nowym ścieżkom rozwoju. Uriarte chce wyprowadzić Athletic z historycznego spokoju, polityki “ciepłej wody w kranie”. Zamiast tego proponuje walkę z elitarną grupą, wskoczenie na najwyższą półkę. Tam, gdzie Basków jeszcze nie było.

Przeczytaj również