Atletico Madryt - FC Barcelona. Starcie zagubionych trenerów: Simeone i Valverde w meczu o więcej niż 3 punkty

Starcie zagubionych trenerów na Camp Nou. Simeone i Valverde w meczu o więcej niż 3 punkty
Christian Bertrand/"Kivni"/shutterstock.com
Już dziś wieczorem dojdzie do prawdziwego meczu na szczycie La Liga, Atletico Madryt zmierzy się z liderem, FC Barceloną. Historyczne osiągnięcia obu drużyn oraz ich obecna pozycja w tabeli sprawiają, że starcie to spokojnie zasługuje na miano hitu, chociaż forma zarówno “Los Colchoneros”, jak i “Dumy Katalonii” już hitowa nie jest. Mimo nie najgorszych wyników kibice obu hiszpańskich hegemonów nie mogą spać spokojnie.
Patrząc powierzchownie w tabelę La Liga można by szybko dojść do wniosku, że na Półwyspie Iberyjskim wszystko jest w normie. Barcelona zajmuje pierwszą lokatę, a Atletico traci do niej tylko 3 oczka. Problem w tym, że suche rezultaty nie są miarodajnym odzwierciedleniem formy obu ekip, która pozostawia naprawdę wiele do życzenia.
Dalsza część tekstu pod wideo

Demony przeszłości na Camp Nou

Zarzut ten szczególnie tyczy się Barcelony, która pod rządami Ernesto Valverde zatraciła dawny blask. Klub, który przecież od lat był znany z umiejętności łączenia dobrych wyników z piękną grą, obecnie jest cieniem samego siebie.
Spotkania “Dumy Katalonii” przestały być 90-minutowym festiwalem klepek, sztuczek technicznych czy szybkich wymian piłki. Zamiast tego coraz częściej oglądamy ekipę, która mimo ogromnego potencjału po prostu cierpi na boisku.
Oczywiście nadal zdarzają się spektakularne akcje w wykonaniu “Blaugrany”, jednak zazwyczaj są to wyłącznie indywidualne przebłyski.
Najlepszym dowodem na to jest choćby starcie sprzed kilku dni przeciwko Borussii Dortmund. Barcelona prowadziła z BVB 3:0, wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą Katalończyków, po czym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podopieczni Valverde kompletnie spuścili z tonu.
W końcówce dortmundczycy zdobyli bramkę, stwarzali kolejne groźne sytuacje i całkowicie zdominowali Barcelonę, która w ostatnim kwadransie miała posiadanie piłki na poziomie niecałych 30%. I to wszystko na Camp Nou.
Apatia i brak koncentracji w końcowej fazie spotkania stały się już znakami rozpoznawczymi Barcelony prowadzonej przez “Txingurriego”. Wszyscy dobrze pamiętamy poprzednie edycje Ligi Mistrzów, gdy kolejno Roma i Liverpool bezlitośnie wykorzystywały bierność “Blaugrany”. Nawet w tym sezonie Levante i Athletic potrafiły zapewnić sobie zwycięstwa nad “Dumą Katalonii”, zdobywając bramki w drugich połowach.
Kolejnym problemem, na który Valverde od dwóch lat nie znalazł remedium, jest postawa swoich podopiecznych w starciach wyjazdowych. Poza wspomnianymi już porażkami z “Żabami” i baskijskimi “Los Leones”, Barcelona straciła także punkty na Estadio Nuevo Los Carmenes przeciwko Granadzie i na El Sadar z Osasuną.
Nawet ubiegłotygodniowa konfrontacja z ostatnim w tabeli Leganes przysporzyła podopiecznym Valverde wiele kłopotów. W spotkaniu z czerwoną latarnią La Liga Barcelona powinna całkowicie zdominować przeciwnika, rozwiązać worek z bramkami, ale zamiast tego “Duma Katalonii” do ostatniej chwili musiała drżeć o wynik.
Wydawałoby się, że wszyscy na świecie dostrzegają, że w grze Barꞔy coś się ewidentnie nie klei, jednak sam trener umywa ręce szukając iście absurdalnych wymówek.
Jeśli spotkania z outsiderami ligi hiszpańskiej stanowią dla Barcelony ogromny problem, trudno będzie oczekiwać od podopiecznych Valverde odniesienia sukcesu w starciu na Wanda Metropolitano przeciwko Atletico. Właściwie jedyną nadzieją sympatyków klubu z Camp Nou jest pewien dobrze nam znany Argentyńczyk.

“Messidependencia” wiecznie żywa

Leo Messi, bo któż by inny, jest jednym z niewielu zawodników, który pod rządami Valverde nie spuścił z tonu. 32-letni kapitan Barcelony, niezależnie od jakości lub jej braku na ławce trenerskiej, potrafi niemal w pojedynkę przesądzać o losach spotkań.
Obserwując grę Barcelony w ostatnich tygodniach można wręcz odnieść wrażenie, że Messi nieświadomie stał się polisą ubezpieczeniową Ernesto Valverde. Filigranowy Argentyńczyk swoimi kolejnymi trafieniami i asystami utrzymuje “Blaugranę” na szczycie tabeli, a baskijskiego szkoleniowca na stanowisku.
Bilans Leo w tym sezonie wygląda następująco - 10 bramek i 8 asyst w 13 spotkaniach, udział przy golu średnio co 57 minut. Strach pomyśleć gdzie znajdowałaby się “Duma Katalonii” bez swojego kapitana. Co do Valverde, to jestem pewien, że bez Leo znalazłby się... w pośredniaku.
Defensorzy Atletico będą musieli znaleźć sposób na zatrzymanie Argentyńczyka, chociaż dobrze wiemy, że łatwo o tym pisać, ale wręcz niemożliwym jest skuteczne zastosowanie tego w rzeczywistości. Zwłaszcza, że “Los Colchoneros” są jedną z ulubionych ofiar Messiego, który bramkarzy Atleti pokonywał już 29 razy.

System binarny Diego Simeone

Solidna defensywa to jedno, ale Atletico będzie musiało równie intensywnie skupić się na zdobywaniu bramek, co w bieżącym sezonie przychodzi madrytczykom z wielkim trudem. Tylko w czterech ligowych spotkaniach podopieczni “Cholo” zdobywali więcej niż jedną bramkę. W pozostałych meczach zawodnicy “Materacy” wcielali się w rolę komputerów, które przetwarzają wyłącznie zera bądź jedynki. Brak goli przekłada się na niezadowalające rezultaty osiągane przez klub ze stolicy Hiszpanii.
Drużynie pokroju Atletico nie przystoi grać aż tak mdłego i bezpłciowego futbolu. Choćby na przestrzeni kolejek 4-9 “Los Colchoneros” zdobyli zaledwie 3 bramki, przy okazji aż 4 (!) razy remisując 0-0.
Warto dodać, że w obecnej kampanii ligowej Atletico ogólnie zanotowało, uwaga, więcej remisów (7) niż zwycięstw (6). Takich wyników można by się spodziewać po Realu Mallorca czy Deportivo Alaves, ale nie drużynie, która latem przeznaczyła ponad 200 milionów euro na transfery. A w kadrze dysponuje pokładami talentu Thomasa Lemara, Saula czy Joao Felixa.

Marność nad marnościami

Ogromne wydatki nie przekładają się na postęp w grze Atletico głównie z powodu Simeone, który dosyć sceptycznie podchodzi do nowych nabytków. Miejsce w “once de gali” wywalczyli sobie tylko Kieran Trippier i Renan Lodi, ponieważ po odejściach Juanfrana i Filipe Luisa właściwie nie mieli oni żadnej konkurencji.
Ale już Marcos Llorente sprowadzony za 30 milionów euro z Realu Madryt to zaledwie zmiennik, gra ogony. Z kolei najdroższy nabytek w historii klubu, Joao Felix jest wprowadzany do składu powoli. Zbyt powoli.
Rozwój portugalskiego “Golden Boya” został nieco zahamowany przez skręcenie kostki, jednak nawet przed doznaniem tego urazu “Cholo” nie do końca ufał wychowankowi Benfiki. Felix wystąpił dotychczas w 13 spotkaniach Atletico, ale tylko w dwóch mógł spędzić na boisku pełne 90 minut. W wielu meczach młody Portugalczyk był zmieniany jako pierwszy.
Tak ostra polityka rotacji nie dotyczy np. Diego Costy, który aż w ośmiu spotkaniach grał od pierwszego do ostatniego gwizdka. Nieprzypadkowo wspomniałem o hiszpańskim napastniku, ponieważ trudno zrozumieć tak duże zaufanie Simeone do zawodnika, który na boisku nie odpłaca się niczym. Dosłownie niczym.
Jeśli Simeone realnie myśli o zdobyciu trzech punktów w starciu z Barceloną, będzie musiał wreszcie podjąć męską decyzję w postaci odsunięcia bezużytecznego Costy od pierwszego składu.

Przerwać impas

Starcie z aktualnym liderem nie będzie łatwe, jednak “Los Colchoneros” będą musieli zrobić wszystko, aby odnieść zwycięstwo, ponieważ na miejsce w czołowej czwórce już czyhają Athletic i Real Sociedad. Ukochany przez “Cholo” rezultat 0-0 po bezbarwnych 90 minutach nikogo na Wanda Metropolitano nie zadowoli.
Z drugiej strony mamy Barcelonę, która w tym meczu również będzie miała coś do udowodnienia. Podopieczni Valverde staną przed kolejną szansą przełamania fatalnej passy spotkań wyjazdowych. Dodatkową motywację stanowi również fakt, że ewentualna strata punktów przez “Dumę Katalonii” może skutkować koniecznością ustąpienia z fotela lidera na rzecz depczącego im po piętach Realu Madryt.
Ogromna stawka nadchodzącego spotkania rozbudza nadzieję na to, że będziemy świadkami wspaniałego piłkarskiego widowiska. Jedyną wątpliwość co do jakości tego meczu budzą osoby trenerów, którzy w ostatnich tygodniach nieco się pogubili.
Na Wanda Metropolitano Ernesto Valverde oraz Diego Simeone staną przed szansą pokazania światu, że niezbyt porywający styl prezentowany przez ich drużyny w poprzednich kolejkach był tylko (długim) wypadkiem przy pracy. Teraz nadszedł czas, aby La Nuda zmieniła się w 90 minut czystej La Zabawy.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również