„Bakterie zżerały mi nogę”. Odrodzenie Santiego Cazorli, terminatora wśród twardzieli

„Bakterie zżerały mi nogę”. Odrodzenie Santiego Cazorli, terminatora wśród twardzieli
jose.breton / shutterstock.com
Po wielokrotnej walce z kontuzją, która sprawiła, że zaczął się zastanawiać, czy w ogóle będzie chodzić (co dopiero myśleć o grze!), weteran hiszpańskich stadionów promienieje perspektywami i wdzięcznością. Kto zagrał kluczową rolę w powrocie do zdrowia, jak odmienił Villarreal i kim jest dla niego Zlatan? Oto opowieść o najwspanialszej Łodzi Podwodnej, niezniszczalnej i niezatapialnej.
Bitwa o dominację w La Liga trwa w najlepsze, zaledwie dwa punkty dzielą sześć najlepszych drużyn w tabeli, dość nieoczekiwana sprawa w przypadku rozgrywek opanowanych w ostatnich latach przez trzy potężne firmy. W sezonie, w którym większość uważała, że nagłówki gazet zdominują osobowości Edena Hazarda, Leo Messiego czy Joao Felixa mających pomóc swoim pracodawcom odizolować się od reszty stawki, w rzeczywistości największe historie pochodzą z bardziej osobliwych miejsc.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wyjście z impasu

Jedną z nich jest Villarreal. Zespół o wspaniałej przeszłości doświadczył w ostatniej dekadzie niemal wszystkiego, łącznie ze spadkiem w 2012 roku i ćwierćfinałem Ligi Europejskiej w zeszłym sezonie. Ale po zajęciu czternastego miejsca w maju, odsunięciu widma spadku, klub przyjął nową strategię – zmasowany atak. W bieżącej kampanii tylko Barcelona strzeliła więcej goli od Żółtej Łodzi Podwodnej, a koło zamachowe takiego stanu rzeczy to popularny i bardzo lubiany Santi Cazorla.
Jak dotąd jesteśmy oczywiście zadowoleni z sezonu, ale najważniejsze, że nie cierpimy. Pierwszą rzeczą, jaką musimy osiągnąć, są 42 punkty zwykle pozwalające utrzymać się w lidze – mówi w wywiadzie dla Sports Illustrated. I snuje wizje na przyszłość.
Później będziemy posuwać się powoli do przodu. I miejmy nadzieję, że do końca sezonu znajdziemy się na miejscu gwarantującym europejskie puchary, a może nawet wystarczającym, aby myśleć o Lidze Mistrzów. Nie dajemy się jednak ponieść emocjom. Kluczem jest powolne dochodzenie do celu. Krok po kroku – wyjaśnia Cazorla.
Powoli, cierpliwie, krok po kroku. To rzeczy, o których Santi wie dobrze. Zbyt dobrze. Większość kibiców piłkarskich zna tę historię. W 2016 r. Cazorla, rozpoczynając swój czwarty rok z Arsenalem, doznał zagrażającej karierze kontuzji ścięgna Achillesa podczas spotkania Ligi Mistrzów przeciwko Ludogorcowi. Kostka już wcześniej była narażona na przeciążenia z powodu pęknięcia kości, która nastąpiła podczas gry dla reprezentacji Hiszpanii. Uraz wymagał operacji. Nie jednej, dziesięciu. W rezultacie rana się nie zagoiła, wdarło się zakażenie uniemożliwiające skuteczne zrośnięcie się skóry.

Gest Arsenalu

Sytuacja wyglądała naprawdę bardzo dramatycznie.
Dopiero w Hiszpanii znalazłem odpowiedniego specjalistę. Zobaczył, że mam ogromną infekcję, że uszkodziłem część kości piętowej, a zakażenie zżarło mi osiem centymetrów ścięgna – opisywał swój stan zdrowia dziennikarzom „Marki”.
Z piłką trzeba było dać sobie spokój, zawodnik nie miał pewności, czy w ogóle będzie mógł się poruszać o własnych siłach. Na szczęście dzięki dodatkowej operacji rekonstrukcyjnej oraz wytężonej rehabilitacji Cazorla ruszył w długą drogę do wyzdrowienia. Arsenal, klub, który nigdy go nie opuścił w potrzebie, przedłużył z nim nawet kontrakt do czerwca 2018 r., wierząc w powrót swojego niezmordowanego pomocnika. Decyzję o nowej umowę podjął sam Arsene Wenger.
Arsenal zawsze mnie wspierał. Ciepło, które dla mnie mają, jest nieporównywalne do niczego – mówił Cazorla. To wiele dla mnie znaczyło. Piłka nożna porusza na tak wiele sposobów, więc kiedy nie grasz, czujesz się podle, ale fani zawsze byli niesamowici. Smutne, że nie byłem w stanie właściwie się z nimi pożegnać, ale naprawdę zawsze bardzo ceniłem sobie czas spędzony w tym klubie – dodał.

Na starych śmieciach

Po 180 występach dla Arsenalu Cazorla odszedł, a pierwszy telefon wykonał prezes Villarrealu, oferując mu roczny kontrakt po tym, gdy zrobił na nim olbrzymie wrażenie w „pretemporadzie”. Tego lata umowa została przedłużona, a teraz zarówno drużyna, jak i gracz, czerpią z relacji wiele korzyści. W nowym sezonie Cazorla ma już na koncie cztery bramki (trzeci strzelec w klubie) i cztery asysty.
W zeszłym miesiącu, po strzelonej jedenastce przeciwko Betisowi, 34-latek stał się najlepszym pomocnikiem w historii klubu, dla którego grał jeszcze w latach 2003-06 oraz 2007-11. Wyprzedził nie byle kogo, bo samego Juana Romana Riquelme. We wrześniowej potyczce z Barceloną, przegranej co prawda, zaskoczył ter Stegena pięknym strzałem z dystansu, a gol pewnie będzie brany pod uwagę w posezonowych plebiscytach.
Teraz, po tym jak wrócił z długiego okresu rekonwalescencji, „El Mago”, czyli „Magik”, mniej myśli o rekordach, wspaniałych zagraniach czy statystykach. Po prostu czerpie satysfakcję z samego grania. Typowe u ponad trzydziestoletniego zawodnika „cieszenie się drobnostkami”. Ten rodzaj perspektywy inspiruje młodszych graczy i nic zatem dziwnego, że oprócz zdolności przywódczych, także jakość występów w La Lidze ponownie przyciągnęła uwagę trenerów z drużyny narodowej. W tym roku został nagrodzony powołaniem.
Hiszpania niedawno zakwalifikowała się na przyszłoroczne mistrzostwa Europy i pod wodzą Roberto Moreno będzie starała się odzyskać tytuł najlepszej drużyny na Starym Kontynencie. Moreno zastąpił Luisa Enrique po tragedii, która dotknęła jego 9-letnią córkę. Cazorla nigdy nie grał u „Lucho”, ale widzi, jak reprezentacja stała się bardziej zjednoczona i za każdym razem, gdy piłkarze przyjeżdżają na zgrupowanie, stanowią symbol wsparcia dla byłego trenera.

Życie po życiu

Dla Cazorli życie polega na robieniu małych kroczków i docenieniu rzeczy, które możesz kontrolować. Chodzi o zrównoważenie rygorów treningowych z niezbędnym czasem przeznaczanym dla swojej rodziny: żony Ursuli, dzieci oraz labradora o nieprzypadkowym imieniu Zlatan.
To zawodnik, którego naprawdę podziwiam i szanuję. Zawsze chciałem z nim grać, więc teraz przynajmniej tak nazwałem psa i mogę mu dogrywać piłeczki – śmieje się reprezentant Hiszpanii.
W grudniu skończy 35 lat i nie wie, jak długo będzie grał w czołowej europejskiej lidze. Na razie czuje się dobrze, ma siły, by konkurować z najlepszymi piłkarzami na świecie. Nie myśli o przyszłości. Może trenerka? Może kopanie w MLS? W rzeczywistości przyszłość jest dla niego mirażem, odległą iluzją, o której martwią się inni. Jedyne, na czym mu zależy, to teraźniejszość. A po wszystkim, przez co przeszedł, chce po prostu grać. No i cieszyć się małymi rzeczami.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również