Berlińska palarnia pieniędzy. Hertha nad przepaścią

Berlińska palarnia pieniędzy. Hertha nad przepaścią
atatonia82 / Shutterstock.com
Niechlubny hattrick zaliczyli w tym sezonie piłkarze Herthy. Nowobogaccy z niebieskiej części Berlina trzy razy mierzyli się z nuworyszem ze wschodu miasta i trzy razy zebrali po głowie (dwa razy w lidze i raz w Pucharze Niemiec). Ten trzeci raz był najboleśniejszy. I może pociągnąć za sobą katastrofalne dla Herthy skutki.
Fredi Bobić pewnie nie zna twórczości Budki Suflera i wokalu Krzysztofa Cugowskiego, ale poczynania dyrektora sportowego Herthy w tym sezonie można podsumować tytułem jednego ze szlagierów legendarnej lubelskiej grupy, czyli “Ratujmy, co się da”. Bobić przestał na razie spoglądać w przyszłość. Patrzy tylko na dziś. Wziął do ręki trytytki i snopowiązałkę i łata wszelakie dziury. Wszystkie decyzje podejmowane są ad hoc. Plany budowy wielkiej Herthy znów odłożono w czasie. Dziś chodzi już tylko o to, by przetrwać, by dociągnąć jakoś do końca sezonu i nie spaść.
Dalsza część tekstu pod wideo
tabela bundesligi 15.04
transfermarkt
źródło grafiki: Transfermarkt

Trenerzy do lata zamiast na lata

Bobić okazał się być niepoprawnym optymistą. Założył, że na tymczasowych rozwiązaniach uda mu się dojechać do końca rozgrywek bez wielkiej szkody, by potem, z nowym i docelowym trenerem, rozpocząć nowy projekt. Dość szybko odsunął od prowadzenia pierwszej drużyny Pala Dardaia licząc, że wyciągnięty z niebytu Tayfun Korkut poradzi sobie w Hercie tak samo dobrze, jak radził sobie przez pierwsze miesiące pobytu w Stuttgarcie. VfB w sezonie 2017/2018 też było zagrożone spadkiem, ale zerojedynkowa piłka Korkuta, bazująca na zwartej defensywie i kontrach oraz na stałych fragmentach gry, okazała się skuteczna. Przynajmniej na krótką metę.
W Hercie jednak Korkutowi zupełnie nie wyszło. Robił jeszcze gorsze wyniki niż Dardai (0,69 punkty na mecz - druga najgorsza średnia wśród trenerów Herthy, którzy poprowadzili ten zespół w minimum czterech spotkaniach - przy 1,15 Dardaia), a i styl gry drużyny pozostawiał wiele do życzenia. Felix Magath też dostał umowę na kilka meczów i konkretne zadanie do wykonania. Zadanie, które na pierwszy rzut oka nie było skrojone pod jego profil (pisałem o tym szerzej TUTAJ). Jeszcze co prawda niczego nie przegrał, ale początek pracy, mimo zwycięstwa nad Hoffenheim, trudno uznać za udany.

Tak się derbów nie gra, panie Magath!

Każdy mecz można przegrać. Derbowy też, choć pogodzenie się z porażką poniesioną z rąk lokalnego rywala przychodzi oczywiście z dużym trudem. Ale do derbów nie przystępuje się z nastawieniem, by nie przegrać. Derby gra się po to, by wygrać. Dla siebie i dla kibiców. To mecz, w którym tabela, punkty i kunktatorstwo muszą zejść na plan dalszy. Dla Herthy mecz z Unionem wypadł w idealnym momencie. Wygrana w ostatnim meczu domowym z Hoffenheim, kiepska dyspozycja rywala w ostatnich dwóch miesiącach, czyli od momentu odejścia Maksa Krusego (z ośmiu ostatnich meczów Union przegrał pięć, a na wyjazdach notował serię czterech kolejnych porażek bez zdobytego gola). Na trybunach pojawił się wreszcie komplet widzów, Hertha miała więc za plecami około 60 tysięcy kibiców w niebieskich barwach, głodnych stadionowych wrażeń po okresie pandemii. Wystarczyło tylko dać im pretekst do zabawy…
Magath obrał jednak inną drogę. W pierwszej jedenastce Herthy na boisko wybiegło dziewięciu piłkarzy o profilu defensywnym. W roli defensywnego pomocnika wystąpił nominalny środkowy obrońca, czyli 17-letni Linus Gechter. Na lewej obronie debiut ligowy zaliczył kolejny nastolatek, nominalny prawy obrońca, czyli Julian Eitschberger, anonimowy nawet dla wielu kibiców klubu, o którym Magath po meczu powiedział, że w zasadzie to on też go nie zna, bo widział go dopiero w dwóch treningach… Na “ósemkach” wyszli Santiago Ascacibar i Lucas Tousart, a więc klasyczni defensywni pomocnicy, którzy kreacją nie grzeszą, na boku nominalny środkowy pomocnik Vladimir Darida, a w ataku skrzydłowy Myziane Maoilda oraz czujący się lepiej w roli podwieszonego napastnika Stevan Jovetić.
Gospodarze od pierwszych minut mieli w tym zestawieniu olbrzymie problemy z przedostaniem się na przedpole bramki rywali. Z założenia chodziło pewnie o to, by po ewentualnej stracie założyć skuteczny kontrpressing na graczach Unionu i wyjść z kontrą. Ale i to się nie udawało. Hertha nie ma w swoich szeregach szybkościowców (wśród 150 najszybszych piłkarzy w lidze jest ledwie dwóch aktualnych piłkarzy Herthy - środkowy obrońca Marc Kempf na 75. miejscu i napastnik Ishak Belfodil na 149.), a do tego była ustawiona tak głęboko, że zanim gospodarze zebrali się z kontrą i dobiegli do pola karnego Unionu, ci byli już w przewadze liczebnej i z łatwością kasowali ten atak. Nic dziwnego, że tak zebrany skład nie był w stanie porwać fanów. Nie wykrzesał iskry, która przeniosłaby się na trybuny i wyzwoliła u kibiców dodatkowe moce, które z kolei poniosłyby piłkarzy na boisku. Magath przestraszył się Unionu. Strach przed porażką był zdecydowanie większy, niż chęć wygrania tego meczu. Nawet fatalna gra do przerwy nie dała mu do myślenia. Mimo iż Hertha przegrywała, a Union stwarzał sobie sytuację za sytuacją, na drugą połowę wpuścił na boisko dwóch nowych obrońców - Mittelstaedta i Dardaia. Tego drugiego oczywiście na pozycję numer 6… Skończyło się 1:4.

Personalny kociokwik

Czy Hertha płaci dziś za długofalową wizję Bobicia? W pewnym sensie tak. Bobić nie szukał trenera na lata, skupił się raczej na trenerach do lata, mając nadzieję, że w lecie sięgnie po docelową opcję. Tymi opcjami mieli być Niko Kovac lub Roger Schmidt, ale pierwszy z nich chciałby teraz popracować w Anglii, a drugi ma spore szanse na objęcie Benfiki. Hertha nie jest dziś atrakcyjnym adresem dla topowych szkoleniowców i to z kilku powodów. Po pierwsze i najbardziej oczywiste - sytuacja w tabeli. Nie wiadomo, w której lidze “Stara Dama” zagra w przyszłym sezonie, co znacząco utrudnia rozmowy i planowanie przyszłości. Po drugie - struktura kadry. Mimo wpompowania w klub 374 mln euro, zespół ma w dalszym ciągu sporo dziur i jest fatalnie skalibrowany.
Na prawej obronie nie ma kto zastąpić leciwego Petra Pekarika, na lewej obronie Magath woli zaufać w derbach nieznanemu kibicom i sobie nastolatkowi, zamiast ogranemu Maximilianowi Mittelstaedtowi, najwięcej asyst ma w zespole defensywny pomocnik Darida (co wiele mówi o kreatywności skrzydłowych i innych środkowych pomocników), a w ataku jedynym sensownym piłkarzem jest mający notoryczne problemy zdrowotne Jovetić. Niczego nie udało się z tych pieniędzy zbudować. Poza spłaceniem długów - zmarnowano je, przepalono w kominku. W ostatnim sezonie przed wejściem do klubu Larsa Windhorsta, na bieżącym etapie rozgrywek, Hertha miała 14 punktów przewagi nad strefą barażową. Gdzie jest dziś, każdy widzi.
Problem Herthy jest jednak głębszy niż tylko mizeria na niwie sportowej. To problem strukturalny. Fredi Bobić zaprowadził w klubie swoje porządki i wprowadził do niego swoich ludzi, nie licząc się za bardzo z osobami już tam przed nim pracującymi. Całkowicie zmarginalizował Arne Friedricha, który z czasem zorientował się, że robi w klubie za paprotkę, albo jak to określił w jednym z programów telewizyjnych Steffen Freund - za “dyrektora od śniadań” i zrezygnował z pracy w klubie swojego serca. Między prezydentem klubu Wolfgangiem Gegenbauerem a inwestorem Larsem Windhorstem od dawna trwa konflikt o wpływy. Gegenbauer nie chce, by Windhorst mieszał się do polityki klubu, a Windhorst nie chce utracić kontroli nad swoimi finansami. Na tym tle dochodzi raz po raz do werbalnych utarczek na łamach mediów. Windhorst nawołuje nawet do odwołania Gegenbauera z funkcji. Kibice mają ich obu powyżej uszu, czemu dali wyraz podczas wspomnianego wyżej meczu z Unionem, wieszając na trybunach dużej wielkości transparent z przekazem, aby obaj poszli sobie w diabły.
W międzyczasie z klubem pożegnali się w dziwnych okolicznościach Juergen Klinsmann i Carsten Schmidt. Ten drugi to jeden z bardziej wziętych menedżerów na rynku niemieckim. Człowiek, który zbudował niemiecki “Sky”. W Hercie pełnił rolę przewodniczącego zarządu, ale w październiku “z przyczyn osobistych” zrezygnował z piastowanej funkcji.
Co dalej z Herthą? Dziś nie ma mądrego, który byłby w stanie to przewidzieć. Sportowo berlińczycy mają jeszcze wszystko we własnych rękach. Terminarz im sprzyja, bo najbliższe trzy mecze to spotkania z drużynami, z którymi Hertha bezpośrednio walczy o utrzymanie - Augsburgiem, Stuttgartem i Arminią. Można w tych meczach wszystko wygrać, ale i wszystko przegrać. Gdyby Hercie udało się utrzymać, wiele problemów rozeszłoby się po kościach. Ale spadek może oznaczać ogromne kłopoty. Nie wiadomo, co postanowiłby Windhorst, nie wiadomo, jak są skonstruowane kontrakty, nie wiadomo, czy drużyny nie czekałaby kolejna gruntowna przebudowa. A 2. Bundesliga jest jak bagno - po prostu wciąga. Niełatwo się z niej wykaraskać, o czym najlepiej od kilku lat przekonują się w Hamburgu. Kibice często powtarzają wyświechtaną formułkę, że “spadek dobrze im zrobi, bo zbudują coś nowego”. To bzdura. Spadek nigdy nie jest szansą dla klubu. To zawsze jest ogromne ryzyko i zagrożenie. W 2. Bundeslidze można utknąć na długie lata (Bochum, St. Pauli), a w skrajnym scenariuszu można się zakopać jeszcze niżej (Kaiserslautern, TSV 1860).

Przeczytaj również