Biurokracja pokonała futbol. Jak przy zielonym stoliku zniszczono malutki klub Fabiena Bartheza

Biurokracja pokonała futbol. Jak przy zielonym stoliku zniszczono malutki klub Fabiena Bartheza
ph.FAB/shutterstock.com
Wyobraźcie sobie, że wasz klub osiąga historyczny sukces, po raz pierwszy w dziejach awansując do drugiej ligi. Nie może jednak w niej grać, bo zabraniają mu tego władze rozgrywek. Potem okazuje się, że tam, gdzie występował wcześniej, w trzeciej, nie ma już dla niego miejsca. I zamiast na zapleczu ekstraklasy, musi grać na siódmym szczeblu, choć sąd po pięciu latach przyzna, że to działanie było bezprawne.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. I nie jest to opowieść z przypadkowego kraju z futbolowych peryferii, kojarzonego z absurdami i zwykle też korupcją. Ta sytuacja miała miejsce we Francji, a wszystko zaczęło się w 2014 roku. Ofiara to malutki klub Luzenac Ariège Pyrénées, z miasteczka liczącego 600 mieszkańców. Zniszczony przez piłkarskich urzędników.
Dalsza część tekstu pod wideo

Historyczny awans-widmo

Z perspektywy polskiego kibica najlepszą analogię dla ekipy z Pirenejów stanowiłaby chyba Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Drużyna z małej wsi to idealny przykład kopciuszka, który pomimo braku wielkomiejskiego zaplecza, był w stanie długo rywalizować na całkiem wysokim poziomie. Zresztą, dyrektorem generalnym Luzenac został nawet sam Fabien Barthez, legendarny francuski golkiper.
Luzenac to podobny casus do Termaliki. Jak już pisaliśmy, mieszka tam 600 osób. W miejscowości, która leży na szlaku prowadzącym z Francji do Andory, w okolicach kilkukrotnie odwiedzanych przez kolarzy na trasie Tour de France, nie ma nawet supermarketu. W sezonie 2013/14 ekipa z tego pięknego regionu jako pierwsza zapewniła sobie awans do Ligue 2. To miało być coś wielkiego. Nigdy wcześniej nad Sekwaną nie mieli zawodowego klubu z mniejszego miasteczka od Luzenac.
Na drodze do historycznej promocji stanęły jednak względy organizacyjne. Komisja Ligi uznała, że użytkowany przez klub stadion w oddalonym o 40 kilometrów Foix nie odpowiada standardom zaplecza ekstraklasy. Przedstawiono dwie możliwości: remont lub znalezienie innego obiektu.
Udało się osiągnąć porozumienie w sprawie wykorzystania wielofunkcyjnego Stade Ernest-Wallon w Tuluzie. Największe miasto regionu już od jakiegoś czasu stanowiło również bazę treningową dla piłkarzy, więc takie rozwiązanie wydawało się logiczne. Opublikowano kalendarz, w którym uwzględniono beniaminka. Wydawało się, że wszystko jest już ustalone. Ale wtedy przyszedł czerwiec. Miesiąc dla Luzenac przeklęty.

Biednemu wiatr w oczy

DNCG (Krajowa Dyrekcja Kontroli Zarządzania), czyli ciało nadzorujące zawodową piłkę we Francji, stwierdziło wtedy, że kopicuszek jednak nie może wejść do ligi. Powód? Podobno w budżecie nie uwzględniono kosztów najmu stadionu. Stwierdzono również, że klub nie ma odpowiedniego zaplecza, wbrew opiniom Francuskiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego i Sportowego.
Odwołania do sądu nie przyniosły efektu na czas. W miejsce niedoszłego beniaminka do rozgrywek przywrócono spadkowicza z Châteauroux. Luzenac teoretycznie powinno wrócić na trzeci poziom ligowy, do Championnat National, ale nagle i tam zaczęto kręcić nosem na sprawy organizacyjne i… odmówiono prawa do gry. Pomimo tego, że w poprzednich sezonach wszystko było w jak najlepszym porządku. Federacja zaproponowała miejsce w piątej lidze. Oferta nie została przyjęta.
Minister sportu, Thierry Braillard, potępił postępowanie organów odpowiadających za proces licencyjny. Mówił o “hipokryzji LFP, która odebrała amatorom przepustkę do świata zawodowego futbolu”. Nic to nie zmieniło, mleko już się rozlało. Ale maluczcy nie zamierzali się poddawać.
Klub właściwie upadł. Fabien Barthez oraz współpracujący z nim biznesmen, Jérôme Ducros, zrezygnowani, wycofali się. Rozwiązano kontrakty z zawodnikami pierwszego zespołu. Po roku, z inicjatywy kibiców, doszło do reaktywacji Luzenac. Dotychczasowe rezerwy, grające na siódmym, amatorskim poziomie, stały się pierwszą drużyną. To był jedyny sposób na uratowanie niemal 80 lat historii.

Walka w sądzie

Ducros, chociaż nie wspierał klubu finansowo, długo nie odpuszczał walki o sprawiedliwość. Łapał się wszelkich szans na zadośćuczynienie. Lata ciągania się po sądach przyniosły w końcu efekt. Niespełna rok temu trybunał drugiej instancji w Bordeaux przyznał rację Luzenac. Odmowa licencji na grę w Ligue 2 została uznana za bezpodstawną. Tym samym cała Francja usłyszała: piłkarskie władze zniszczyły mały, bezbronny klub, walczący o spełnienie marzeń.
Skuteczne pięć lat procesów i walki na argumenty przyniosło satysfakcję, ale nie rozwiązało wszystkich problemów. Jak podnieść się po długim okresie zastoju i rywalizacji w amatorskich rozgrywkach? To praktycznie niewykonalne. Luzenac nie przypomina już raczej zawodowego zespołu. Nie można nakazać wrzucenia ich z powrotem do drugiej ligi. Zresztą, takie rozwiązanie i tak przyniosłoby tylko więcej problemów natury organizacyjnej. I gigantycznych wydatków.
Jérôme Ducros chciałby, aby przywrócono do życia dawne Luzenac. Nie myśli jednak o miejscu w Ligue 2, a raczej na trzecim lub czwartym poziomie rozgrywkowym, do którego będzie łatwiej się przygotować. Korzystny wyrok sądu daje również nadzieję na odpowiednie zadośćuczynienie finansowe za wyrządzone szkody. Głośno mówi, że będzie ubiegał się o 30 milionów euro odszkodowania. Na tyle wycenia sześć lat zawodowej gry, której pozbawiono jego zawodników. Co więcej, ewentualne problemy ze stadionem wydają się mało prawdopodobne. W październiku zeszłego roku wsparcie zapowiedział burmistrz Rodez, obiecując możliwość wykorzystania tamtejszego stadionu, na którym występuje lokalny drugoligowiec. Szlachetny gest, ale dystans dzielący miasta to około 260 kilometrów.
Pomimo poparcia ze strony kolegów po fachu, władze nie zamierzają ustępować. Zarząd ligi nie złożył broni i oprotestował decyzję, uznającą odmówienie przyznania licencji za niesłuszne. I tak właśnie od tylu lat trwają przepychanki przy zielonym stoliku, które właściwie do niczego nie prowadzą.

Dziedzictwo LAP wciąż jest żywe

Może to i marne pocieszenie, ale na szczycie ligowej drabinki we Francji przewinęło się kilka osób, które wraz z zespołem z Pirenejów wywalczyły tamten historyczny awans. Marokański napastnik Khalid Boutaïb spędził sezon w Ligue 1 w barwach Gazelec Ajaccio. Pojechał również na mundial do Rosji, gdzie nawet strzelił gola reprezentacji Hiszpanii. Menedżer Christophe Pelissier po degradacji Luzenac objął Amiens, które wprowadził z trzeciej ligi do francuskiej elity.
To jednak wciąż tylko pojedyncze przypadki. Nic nie przywróci fanom, zawodnikom i wszystkim związanym z klubem tego, co zostało im odebrane w niejasnych do dziś okolicznościach. Dziś kopią piłkę w szóstej lidze.
Niestety, w 2014 roku biurokracja pokonała futbol. Oczywiście, walka jeszcze się nie zakończyła, ale szkody są nieodwracalne. Historia Luzenac Ariège Pyrénées to dziś jedno wielkie “co by było, gdyby…” A wszystko zaczęło się od dnia, w którym odnieśli historyczny sukces. Dnia, który miał być kolejnym krokiem pięknej podróży, a niespodziewanie okazał się początkiem końca.

Przeczytaj również