Błagali go, by został, on wolał grać na Playstation. I dostał stek wyzwisk. Tak Zlatan podbijał gigantów

Błagali go, by został, on wolał grać na Playstation. I dostał stek wyzwisk. Tak Zlatan podbijał gigantów
SCREEN YOUTUBE
Capello, Deschamps, Mancini, Mourinho. Wszyscy szaleli za Ibrahimoviciem, wszyscy znosili jego humory, dziwne nawyki, odchyły. Bo dawał im gole, emocje, nawet za cenę awantur i skandali. W Serie A do tej pory nie pojawił się piłkarz tak mocno podgrzewający atmosferę w każdą sobotę i niedzielę. Czasem był "kawałkiem gówna", innym razem "Il migliore". Najlepszy. Zapraszamy na włoski rozdział bogatej kariery Zlatana.
Tekst po raz pierwszy został opublikowany na naszych łamach TUTAJ 9 kwietnia 2020 r. Z okazji zakończenia kariery przez "Ibrę" przypominamy początek jego drogi.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Nie chcę tu być! Zabierz mnie stąd! - warknął do agenta.
- W takim razie możesz jechać do Turynu - odpowiedział mu.
Po gorącej salwie przekleństw i wzajemnego obrażania się, Mino Raiola wypowiedział magiczne słowo, które w jednej chwili uchwyciło ciekawość Zlatana. Juventus.
Jest sierpień 2004 roku i punkt kulminacyjny letniego okna transferowego. Czas napięcia i wytężonych głów w całej Europie, gdy kluby przeczesują rynek, dążąc do przechwycenia wpływowych graczy, zdolnych do zrewolucjonizowania ich stylu gry. Wyczyny szwedzkiego snajpera pod wodzą Ronalda Koemana spotkały się z dużym zainteresowaniem działaczy z Piemontu. Ibrahimović to była marka. Uznana marka.
Następnej nocy po niezwykłym pokazie "Ibry" w towarzyskim spotkaniu z NAC Breda, gdzie zaprezentował umiejętności godne Maradony, on i Mino Raiola wzięli udział w holenderskiej gali piłkarskiej w Amsterdamie, aby uhonorować kolegę z drużyny Maxwella, odbierającego nagrodę dla najlepszego zawodnika ligi. Zamiast cieszyć się urlopem, Raiola gorączkowo starał się "przerzucić" swojego klienta do Włoch. Po dużym stresie, panice i silnego nacisku ze strony Zlatana, aby sprostać jego wymaganiom, doszło do długo oczekiwanego dealu.

W żelaznych objęciach "Sierżanta"

Miał wiele do udowodnienia w Turynie. Większość odczuwałaby ciężar noszenia biało-czarnej koszulki, ale nie on. Arogancja, zakorzeniona w trudnym dorastaniu, położyła podwaliny pod sukces. Pewność siebie, ba, nadmierna pewność siebie, którą tak ostentacyjnie pokazywał na każdym kroku, była bowiem przepustką do społecznych gett w Malmoe.
Styl szefa "Juve", Fabio Capello, zawsze podkreślał wytrzymałość i surowe zarządzanie zawodnikami. "Il Sergente di Ferro", Żelazny Sierżant, jak go opisywał w autobiografii, przekształcił chimerycznego napastnika w brutalnego egzekutora. Na boisku dopasował Szweda do realiów włoskiej piłki, chociaż jego postawa "rozpieszczonego gwiazdora" pozostała nietknięta.
Zlatan szedł na całość i zadawał ciosy na oślep. Robił rzeczy na swój sposób, bez względu na to, kto mógł się w tym procesie poczuć urażony. Na początku nauka języka włoskiego nie wydawała mu się konieczna, nie dlatego, że nie przyniosłoby mu to żadnych korzyści w adaptacji do nowego środowiska, ale raczej dlatego, że wolał uczyć się na boisku, co wychodziło mu bardziej naturalnie.
12 września wreszcie zadebiutował w barwach "Bianconerich". Po przerwie zastąpił zdobywcę Złotej Piłki, Pavla Nedveda, zresztą także klienta Raioli. Dla Capello sylwetka mierzącego blisko dwa metry Szweda idealnie spełniała standardy Serie A. Piłkarz potwierdził przypuszczenia "mistera", wygrywając twardy pojedynek fizyczny z obrońcami Brescii i pewnie pokonując bramkarza.
Zainspirowany kilkoma znakomitymi występami nowego podopiecznego, Capello zrobił to, co wydawało się nie do pomyślenia. Posadził na ławce legendę klubu, "Il Pinturicchio", małego malarza, Alessandro Del Piero. W większości przypadków takie działanie spotkałoby się ze wściekłością i gniewem ze strony tifosi. Tym razem jednak szum otaczający byłego zawodnika Ajaksu działał na jego korzyść. Ryk "Ibra! Ibra!" odbijał się echem w turyńskim powietrzu między trybunami Stadio delle Alpi. Ekstatyczny stan trwał do zimy, gdy "Stara Dama" zaczęła tracić punkty w pięciu kolejnych meczach.
Osobowość Capello odrzucała przyzwyczajanie się do zawodników. Nigdy nie miał ulubieńców. Budował wielkich piłkarzy, ale nigdy ich nie "przegłaskiwał", nigdy nie dawał im pola do sądzenia, że są nietykalni. Każdymógł zostać uziemiony, głodny gry i niezadowolony ze swojego statusu, z liczby rozegranych minut. Z łatwością mógł porzucić "Ibrę" i to zrobił. Wezwał Del Piero, znów uczynił z niego pierwszego napastnika, a Szwed miał wykorzystać ten czas do nauki.
Od połowy stycznia do marca Zlatan tylko raz umieścił piłkę w siatce. Zdeterminowany, by przełamać niemoc, wykorzystał gniew, by rozpalić walkę między Juventusem i Milanem o Scudetto. W ostatnim odcinku sezonu 2004/05 rozgrzał publikę, strzelając pięć goli w ciągu ośmiu dni. "Doppiettę" na Stadio Artemio Franchi przeciwko Fiorentinie oraz "triplettę" u siebie z Brescią.

Poniewierka Deschampsa

Juve ostatecznie wykorzystało zaangażowanie rywala z Mediolanu w zdobycie Ligi Mistrzów i sięgnęło po prymat w Italii. Musiało to zrobić już bez Ibrahimovicia, który dostał zakaz trzech meczów za uderzenie Ivana Cordoby z Interu kilka tygodni przed finałem rozgrywek. Nie zaciemniło to jednak obrazu całej, bardzo dobrej kampanii. Szwed zakończył debiutancki rok z imponującą liczbą 16 goli, największą w całym zespole.
W następnym sezonie rozpoczęły się rozmowy na temat nowego kontraktu. Pomimo tego, że padł ofiarą kryzysu formy (tylko 10 goli w 47 grach we wszystkich rozgrywkach) i faktu, że jego drużyna znowu okazała się za krótka na Ligę Mistrzów, nadal czuł się w Turynie jak w domu.
Nie mogło być jednak zbyt różowo. Po tym, jak klub wywalczył drugi tytuł w lidze z rzędu, dyrektor Luciano Moggi, prawdopodobnie w celu ochrony kariery napastnika, zerwał negocjacje w obliczu zbliżającej się eksplozji we włoskiej piłce. Afera Calciopoli zadała Juventusowi śmiertelny cios. Wielki klub w okamgnieniu znalazł się w Serie B.
Część uznanych gwiazd szukało odpowiedniego schronienia, azylu. Thuram i Zambrotta przeprowadzili się do Barcelony, Cannavaro spakował swoje torby i wyjechał do Madrytu, a Vieira związał się z Interem. W Piemoncie pozostał kręgosłup: Del Piero, Trezeguet, Buffon i Nedved. Dzielne wysiłki mające na celu zatrzymanie Ibrahimovicia spełzły na niczym…
Wszystko przez gorącą linię Raiola-Moratti-Berlusconi. Zlatan w książce "Ja, Ibra" opisuje, jak na zgrupowaniu do jego pokoju wparował trener Didier Deschamps, każąc mu się zbierać do autokaru i jechać na mecz. Krnąbrny piłkarz grał w tym czasie na Playstation i ani myślał gdziekolwiek się ruszać. No, chyba że do Mediolanu. - Rozpaczliwie szukałem okazji do wyzwolenia się, liczyłem się z każdą karą - pisał.
Udało się. W Ristorante Giannino przyjął ofertę dyrektora sportowego Interu, Marco Branca. Kwota transakcji? 27 milionów euro. Ostatni trening opuścił przy akompaniamencie wyzwisk i obelg. "Zdrajca!" i "kawałek gówna" były najmilszymi z nich. Wzruszył ramionami. Właśnie zaczynał kolejną przygodę.

Najlepsze lata

W czarno-niebieskiej części Mediolanu zapomnieli o 17-letniej serii bez triumfu w lidze, choć tytuł odebrano nie w sportowej walce, a dzięki decyzji administracyjnej. Teraz obowiązkiem miała być obrona mistrzostwa, a największa presja spadła na barki przybysza z Malmoe. Właściciel klubu wezwał "Ibrę" do objęcia roli lidera: "wstrząśnij szatnią i bądź generałem". Pierwsze zadanie? Zlikwidować zbiorowisko argentyńskich i brazylijskich klik. Separatyzm musiał zostać wyeliminowany.
Jeszcze przed startem mieli olbrzymią przewagę nad innymi. Juventus trafił do piekła Serie B, a Milan i Fiorentina zaczynały rozgrywki z odjętymi punktami. No i ta kadra: Vieira, Grosso, Maicon, Figo i nieustraszony przywódca Javier Zanetti. Z taką obsadą gwiazd nie mogło się to nie udać.
Nadmuchane ego Zlatana, często trudne do zniesienia dla włoskich konserwatystów uwielbiających pokorę, zostało w końcu w pełni przejęte przez "Interistich", którzy otworzyli ramiona na Ibrahimovicia. Stało się tuż po jego premierze w toskańską noc, gdy zdobył trzeciego, decydującego gola przeciwko Fiorentinie. Wkrótce wywiesili na San Siro transparent "Benvenuto, Maximilian!", "witaj, Maksymilianie", jako odę dla jego nowonarodzonego syna. To trafiło do jego duszy. Czuł się jak u siebie.
28 października zapisał swoje imię w historii Derby della Madonnina, zdobywając pierwszego gola przeciwko Milanowi w wygranym 4-3 meczu. Inter, z przerwami, rozgrywał niesamowity sezon z rekordową passą 17 kolejnych zwycięstw w Serie A. Suma 97 punktów stanowi symbol ich dominacji. A Zlatan? A Zlatan zamknął debiutancką kampanię z 15 golami. Przywrócił porządek. Klub stał na krawędzi naprawdę wyjątkowej ery.
Romans kontynuowano w kolejnym sezonie, również mistrzowskim, aczkolwiek z kilkoma drobnymi przeszkodami. Jego "grinta" (zapał) nie był w stanie zapanować nad kontuzjowanym kolanem, co przyczyniło się do porażki Interu w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Liverpoolem. W lidze harmonia i optymizm wyparowały. Wszystko przez Roberto Manciniego, który ogłosił swoją rezygnację w połowie wyścigu o tytuł, choć wycofał ją jednak kilka godzin później. Dziewięciopunktowa przewaga zmniejszyła się do zaledwie jednego oczka przed ostatnią kolejką. Roma naciskała, ale to Ibrahimović postawił kropkę nad i, pakując Parmie dublet.
Mancini ostatecznie nie otrzymał wsparcia od prezesa i otrzymał wypowiedzenie. Moratti wybrał inną wyjątkową osobowość do zarządzania klubem i taką, która jest w stanie wykonać gigantyczny skok jakościowy. Do Mediolanu wprowadził się "The Special One".

Capnąć "białego wieloryba"

Mourinho, mistrz manipulacji, często wyciągał z zawodników to, co najlepsze. Najlepszy szwedzki produkt eksportowy nie potrzebował motywujących mówców, ani bliskich rozmów, aby wydobyć swoje wyjątkowe cechy. W sezonie 2008/09 zdarzały się chwile, gdy sam Zlatan był pod wrażeniem oszałamiająco strzelonej bramki lub podania. Ale nawet w chwilach, gdy przekraczał własne oczekiwania, Mourinho nie okazywał emocji. Kamienna twarz, ręce w kieszeniach, prawie, jakby miał powiedzieć "no dobra, tylko co z tego?". Dwie niesamowite osobowości zawładnęły Interem i łatwo wzięły czwarte z rzędu Scudetto. Pragnęły jednak czegoś znacznie większego, supremacji w Europie.
W drugiej rundzie Ligi Mistrzów mediolańczycy mieli randkę z "Czerwonymi Diabłami". United Fergusona miało absolutnie wszystkie cechy, od góry do dołu, aby podnieść trofeum. Wliczając w to wschodzącą supergwiazdę Cristiano Ronaldo. Nagłówki pisały się praktycznie same. Ludzie Mourinho walczyli z zębem, ale po prostu nie mogli znieść siły ognia ekipy z Manchesteru. "Ibra" wiedział, że media zaraz go zaatakują, uznając, że nie pomaga drużynie w rozgrywkach europejskich. Zaczął zastanawiać się, czy Inter mógłby zaspokoić jego pragnienie zdobycia najważniejszej klubowej statuetki.
Niedługo otrzymał propozycję wyjazdu do ligi hiszpańskiej i uznał Barcelonę za ulubiony cel podróży. Za zamkniętymi drzwiami wyraził swoją wolę Raioli, obaj jednak wiedzieli, że jakiekolwiek zainteresowanie opuszczeniem Mediolanu nie może być upublicznione. Niezależnie od przyszłości, praca dla Interu się nie skończyła. Osobisty cel polegał jeszcze na polowaniu na tytuł "Capocannoniere", króla strzelców Serie A. W zaciętym wyścigu z Marco Di Vaio z Bolonii i Diego Milito z Genoi dostarczył pożegnalny prezent, prawie porównywalny do jego rozstania z Ajaksem. Piękną piętką zapewnił sobie indywidualne wyróżnienie.
Latem Real Madryt napiął bicepsa, podpisując kontrakt z Kaką za 65 milionów euro i Ronaldo za 100 milionów. Barcelona Guardioli musiała jakoś na to zareagować, najlepiej z dużym rozmachem. Tak zrobili. Moratti poddał się żądaniom pod jednym warunkiem: mógł sprzedać Szweda za nie mniej niż to, co "Królewscy" zapłacili za Kakę. Barca wpłaciła na konto "Nerazzurrich" 46 milionów euro plus dorzuciła Samuela Eto’o (o wartości 20 milionów).
Ruch, o którym marzył duet toksycznych przyjaciół. Zlatan i Mino w końcu uświadczyli tego, o co zabiegali od lat, schwytania "białego wieloryba", który tak często spadał im z haczyka. Napastnik nie mógł mieć do siebie pretensji. Zostawił na San Siro mnóstwo potu, emocji, wiele zwycięstw, goli i trofeów. Nadszedł czas, aby wyruszyć na nowe łowy. I ścigać jedyny zaszczyt, który ciągle prześlizgiwał mu się przez palce.

Przeczytaj również