Bóg w FC Barcelonie, śmiertelnik w ojczyźnie. Dlaczego Lionel Messi zawsze będzie "outsiderem"?

Bóg w Barcelonie, śmiertelnik w ojczyźnie. Dlaczego Messi zawsze będzie "outsiderem"?
alphaspirit / shutterstock
9 lipca 2014 r. Za chwilę na stadionie Corinthians w Sao Paulo rozlegnie się pierwszy gwizdek półfinału Mistrzostw Świata. Argentyńscy kibice rozwijają piękną flagę przedstawiającą Diego Maradonę z lewej strony, Leo Messiego z prawej i papieża Franciszka w środku. Fani skandują „Ole, ole, ole, Messi, Messi!”, ale ich związek z gwiazdą należy do tych bardziej skomplikowanych. Toksyczna miłość toczy się od lat, miodowy miesiąc nie nastąpił. I chyba już nigdy do niego nie dojdzie.
Argentyńczyk pięć razy został uhonorowany Złotą Piłką, wygrał cztery Ligi Mistrzów z Barceloną. Przez wielu uznawany za najlepszego piłkarza wszechczasów. “Uznawany za”, a nie “bezsprzecznie najlepszy”. Zaraz podniosą się głosy: „No tak! Bo nie wygrał mistrzostwa świata jak Maradona!”. Oczywiście, ale nie tylko to.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nawet jeśli Messi sięgnąłby po upragnione trofeum, znamienita część argentyńskiego społeczeństwa nadal nie będzie postrzegała Messiego na równi z Boskim Diego. A przynajmniej z powodów związanych z klasą, osobowością i historią.
Często reportażyści twierdzą, że najwięcej do opowiedzenia ma „ulica”. I w kwestii porównań dwóch wielkich piłkarzy nie ma lepszych ekspertów, jak właśnie prosty kibic z przedmieść Buenos Aires. „Messi to Święty Piotr, ale Maradona to Bóg” – powiedział na tych samych mistrzostwach świata Mariano Capretti, 39-letni właściciel fabryki odzieżowej. Zwykły zjadacz chleba, ale trudno lepiej w skrócie określić więzi łączące Argentyńczyków z legendami.

Cichy debiut

Poznajcie teraz Osvaldo Cooka, który uważa, że widział najważniejsze wydarzenia w historii argentyńskiego futbolu. Wieloletni kibic Argentinos Juniors, podobnie jak tysiące innych kibiców, był na trybunach 20 października 1976 r., kiedy 16-letni Diego Armando Maradona po raz pierwszy przedstawił się w roli zawodnika i ukłonił przed publicznością.
Cook „świadkował” także innej historycznej, choć zdecydowanie mniej sławnej sytuacji. Jako jeden z niewielu zjawił się na La Paternal, gdzie spotkania rozgrywa jego ukochany klub, ale wówczas na obiekcie Juniors pospiesznie zaaranżowano mecz pomiędzy reprezentacjami U20 Argentyny i Paragwaju. Mecz, który dawno byłby zapomniany, gdyby nie fakt, że był to pierwszy występ Leo Messiego w koszulce Albicelestes.
Paralele między tym niepomyślnym debiutem, a całą międzynarodową karierą „Atomowej Pchły” mogą być trudne do zrozumienia, ale ważniejszy jest tu sam kontekst. To towarzyskie kopanie było konieczne, bo młody Messi flirtował już z innym futbolowym przeznaczeniem. Oto bowiem na 17-latka spoglądały możne głowy z hiszpańskiej federacji, które chciały go włączyć rok wcześniej do mundialu U17, gdzie Leo biegałby po boisku obok uznanych później gwiazd, jak Cesc Fabregas, David Silva czy Javi Garcia.
Bardziej zdeterminowani byli natomiast działacze z AFA (Argentyńska Federacja Futbolu). Prezes Julio Grondona i trener kadry U-20 Hugo Tocalli zostali przekonani, by zabezpieczyć przyszłość reprezentacyjną piłkarskiego zjawiska. Wystarczyły trzy kasety VHS z krótkimi klipami pokazującymi talent Messiego.
Personalia wciąż jednak pozostawały nieznane, do tego stopnia, że pierwsza petycja do Barcelony z prośbą o włączenie piłkarza do kadry zawierała w treści komiczny błąd. Działacze chcieli bowiem zaprosić do gry niejakiego „Leonela Mecciego”. Katalończycy, na szczęście, zrozumieli typowo południowoamerykański bałagan i do prośby się przychylili.
„Widzieliśmy włączone światła na stadionie, słyszeliśmy w radiu, że jest jakiś mecz, ale nie wiedzieliśmy, kto gra i w ramach czego” – wspomina Cook. „Nie mieliśmy pojęcia, co zobaczymy, ale z kolegami po prostu lubiliśmy oglądać piłkę. Nie sądziliśmy, że będziemy świadkami historycznego, w sumie, spotkania” – dodaje.
Messi pojawił się w drugiej połowie i strzelił siódmego gola z rzutu karnego, wynik końcowy brzmiał 8:0 dla Argentyny. Reszta to już historia. Cztery turnieje Mistrzostw Świata, jeden finał, trzy finały Copa America, olimpijskie złoto. 138 występów w reprezentacji, 70 goli. Żadnego trofeum w dorosłych rozgrywkach międzynarodowych.

Złamane serca w finałach

Wspomnienie pierwszego występu Messiego w biało-niebieskich barwach jest w tej historii niezwykle ważne. A to dlatego, że często powtarza się twierdzenia, że w Argentynie Leo się ignoruje, a nawet oczernia, że nigdy nie traktowano go poważnie. To nieprawda. Jeśli chodzi o numer 10 – szacunek i podziw są niemal powszechnymi sentymentami w ojczyźnie. W Rosario, tętniącym życiem mieście portowym, w którym się urodził i wychował, wszechobecne murale z jego podobizną są jednym z przykładów hołdów dla jego talentów. Mówią o prawdziwym lokalnym bohaterze.
Nie kłamią natomiast ci, którzy twierdzą, że w Argentynie nie ma tego poziomu beznadziejnej adoracji, z jaką każdy ruch piłkarza witany jest w Barcelonie. Na to mógł liczyć tylko Maradona. Wspomnienia o Messim w kolorach „Albicelestes” skażone są jedynie uczuciem rozczarowania.
Co do Maradony, to oczywiste. Można rozkoszować się „bramką stulecia” przeciwko Anglii w 1986 roku, ponieważ wszyscy wiedzą, że kilka dni później fakt ten został dopełniony decydującym golem Burruchagi w finale mundialu i obrazkiem pokazującym biegnącego Diego z Pucharem Świata. Chwile świetności Messiego zawsze były słodko-gorzkie. Kiwki i bramki w fazie grupowej Leo przeplatane są jedynie z całkowicie innymi kliszami: łzami Angela Di Marii i załamanym Gonzalo Higuainem.
Zabawmy się przez chwilę we wróżkę. Czy dostarczenie Argentynie chwały, jakim byłoby ewentualne zdobycie Mistrzostwa Świata, przysłużyło by się Messiemu? Czy zyskałby pozycję równą choćby Maradonie? Wątpliwe.

Człowiek z dołów

Częścią, bardzo dużą częścią legendy Maradony zawsze był jego charakter. Porywczość, upór i niemal zerowa odporność na pokusy. Maradona to uosobienie dzieciaka z klasy robotniczej, który uczynił dobro, nie zapominawszy o swoich korzeniach. Mimo nieskończonej sławy i bogactwa, dla wielu kibiców, którzy widzieli początki kariery Diego, wciąż pozostaje chłopaczkiem z kręconymi włosami i slumsowym duchem prosto z Villa Fiorito.
Należał do innego, bardziej otwartego pokolenia piłkarzy, takiego, jakiego można spotkać idąc do osiedlowego sklepu po paczkę papierosów lub wracając do domu nad ranem po średnio ekskluzywnej balandze. Maradona, piłkarz, z którym mógł się utożsamiać każdy, niezależnie od przynależności klasowej. Zarówno biznesmen, jak i żebrak.
A Messi? Brylant, którego szlifowano odwracając się plecami do argentyńskiej publiczności. Osadzony w niezwykle hermetycznym otoczeniu La Masii i przedstawiony zaledwie kilkudziesięciu kibicom tego (nie)pamiętnego wieczoru w niezbyt osławionym miejscu na La Paternal. Outsider.
Najkrócej wyjaśnił niegdyś różnice Hernan Crespo: “Maradona jest uznanym fanem Boca Juniors i grał dla Boca Juniors. Leo dorastał w Hiszpanii, całe życie kopał dla Barcelony. Popularność Maradony wynika z tego, że dojrzewał w Ameryce Południowej, a nie w Europie.”
Messi być może jest najbardziej bezczelnie utalentowanym piłkarzem, jaki kiedykolwiek chodził na tej planecie, osiągając szczyty z taką konsekwencją, o których Maradona mógłby tylko pomarzyć. Ale dotarcie do podobnego co Diego poziomu popularności w Buenos Aires to misja niemożliwa. Nawet ze złotem na szyi wywiezionym z Kataru. Nowej historii nie da się opowiedzieć z takim samym entuzjazmem i przyozdobić go tym samym haftem.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również