Boniek spadał z Serie A, Strejlau uczył Chińczyków, Gmoch został legendą. Losy polskich trenerów za granicą

Boniek spadał z Serie A, Strejlau uczył Chińczyków, Gmoch został legendą. Losy polskich trenerów za granicą
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Polski trener pracujący za granicami swojej ojczyzny jest obecnie gatunkiem na wymarciu. Nie zawsze jednak tak było, o czym świadczą dobrze znany Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha, Andrzeja Strejlaua czy Janusza Wójcika. W gruncie rzeczy łatwo było znaleźć 20 przypadków, gdy nasza rodzima myśl szkoleniowa wykraczała poza kraj nad Wisłą i pisała historię w rozmaitych zakątkach świata. Oto jak przebiegały losy tych trenerów.
W ostatnich dniach wiele uwagi poświęca się utarczce słownej Zbigniewa Bońka i Marka Papszuna. Były prezes PZPN skrytykował podejście szkoleniowca Rakowa Częstochowa, zarzucając mu powielanie podejścia, które skutkuje małą liczbą polskich trenerów poza granicami kraju (więcej TUTAJ). Opiekun "Medalików" nie pozostawał dłużny.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Pan Boniek nie jest autorytetem trenerskim. Osobiście pamiętam jego dokonania w reprezentacji Polski. Byłem nawet na meczu z Łotwą, gdzie doszło do dużej kompromitacji - rzucił na antenie "Canal+".
Wymiana ta jest doskonałą okazją do tego, aby powspominać losy polskich trenerów, którzy otrzymali szansę w zagranicznych ligach. Nie zawsze było bowiem tak, że mogliśmy ich policzyć na palcach ręki nieuważnego drwala. Zdarzały się bowiem przypadki, gdy to nasi przedstawiciele wykładali fundamenty pod przyszłe sukcesy, kompletnie zmieniali podejście, byli aktywnymi uczestnikami skandali obyczajowych oraz zostawali legendami.
A także spadali z Serie A. Dwukrotnie.

Kazimierz Górski

Kazimierz Górski śmiało może być uważany za pierwszego polskiego trenera, który miał tak legendarny status. Szkoleniowiec ten najpierw zrobił z kadrą coś, o czym wciąż śnimy po kilkudziesięciu latach, a następnie odnalazł się w piłce klubowej. Opiekun trzeciej drużyny na MŚ 1974 nie zamierzał jednak spędzać więcej czasu na krajowym poletku. Już w 1976 wyjechał do Grecji.
Pomysł ten okazał się trafiony. W ciągu kilku lat spędzonych w Helladzie Górski prowadził Panathinaikos AO (dwukrotnie), AGS Kastorię, Olympiakos SFP oraz Ethnikos Ateny. W efekcie zdobył aż pięć tytułów mistrzowskich i cztery krajowe puchary. Był to dorobek na tyle satysfakcjonujący, że gdy legendarny trener wrócił do Polski w 1985, to już nie jako szkoleniowiec, ale działacz.
Grecki wizerunek Górskiego ma jednak jedną rysę. Są nią europejskie puchary, gdzie nigdy nie udało mu się przekroczyć drugiej rundy. Odpowiedzialni byli za to zawodnicy, ale też sam trener, który nie przekazywał swoim podopiecznym szczegółowych informacji na temat najbliższych rywali.
- Sukcesy osiągał głównie dzięki umiejętnemu podejściu do ludzi. Bardziej wierzył w ludzi niż w taktykę - stwierdził Giorgos Kokolakis, były podopieczny Górskiego, który porozmawiał z "Przeglądem Sportowym".

Stefan Żywotko

O Stefanie Żywotce można by pisać godzinami. Na kontynencie afrykańskim jest wszak niekwestionowaną legendą, która swoją pozycję budowała w jednym klubie. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Polak jest dla JS Kabylie swoistą odpowiedzią na sir Alexa Fergusona. W ciągu 14 lat, jakie weteran II wojny światowej spędził w Algierii, udało mu się sięgnąć po siedem tytułów mistrzowskich oraz dwie Afrykańskie Ligi Mistrzów.
Jego wyjazd na północ Afryki był dość przypadkowy. Początkowo Żywotko planował jechać do Kuwejtu, gdzie towarzyszyć mu miał Kazimierz Górski - były kolega z szatni Spartaka Lwów. Ostatecznie były zawodnik Pogoni Szczecin postawił na wyjazd do Algierii, gdzie, jak zakładał, popracowałby dwa lata i to przy pomyślnych wiatrach. Skończyło się na serii zdobytych pucharów i tytule najbardziej utytułowanego Polaka w ligach zagranicznych.
Żywotko przeszedł na emeryturę w 1991 roku, gdy sam miał już 71 lat. Od czasu końca jego przygody z futbolem minęło zatem ponad ćwierć wieku, a mimo tego nikt nie zdołał nawiązać do jego sukcesów.
- Gdy byłem tam ostatni raz, to dzieci, które miały 10 lat, które urodziły się po moim wyjeździe, podchodziły i prosiły o autograf albo o zdjęcie z "Dziadzi Stefanem". Powiem nieskromnie, mój mit jest tam wciąż obecny i jest nie do zgaszenia. Do dzisiaj przyjeżdżają do mnie dziennikarze z Algierii, żeby zrobić wywiad. Jestem pewien, że gdyby ktoś pojechałby teraz do Tizi-Ouzou i spytał o mnie, każdy by wiedział o kogo chodzi. W Paryżu w dzielnicy arabskiej są napisy na murach "Viva Kabylie, Viva Stefan" - opowiadał Żywotko Tomaszowi Zielińskiemu.

Jacek Gmoch

Sam jest w stanie tytułować się Najlepszym Trenerem Na Świecie. W rzeczywistości trochę mu do tego miana brakowało, ale Jackowi Gmochowi za jego zagraniczną karierę naprawdę należą się wielkie brawa. Bez wątpienia był szkoleniowcem, który myślał w sposób uznawany wówczas za nowoczesny. Był prekursorem stworzenia banku informacji, zajmował się analityką sportową na wysokim poziomie.
Warsztat taktyczny miał zaś na tyle sprawny, że w Grecji i na Cyprze stał się niekwestionowaną legendą. W gruncie rzeczy jest jednym z nielicznych polskich trenerów, którzy bez cienia żenady mogą powiedzieć, iż dali sobie radę poza granicami Polski. APOEL, AE Larisę i Panathinaikos doprowadził do tytułów mistrzowskich, a z "Koniczynkami" dotarł jeszcze do półfinału Pucharu Europy w 1984, gdzie lepszy okazał się Liverpool.
Co więcej, były też sukcesy mniejsze. Jacek Gmoch ratował skazane na spadek Ionikos Pireus i PAS Janina. W 2010 roku został zaś wybrany jednym z najlepszych szkoleniowców w historii greckiego futbolu. Za zasługi na rzecz rozwoju tamtejszego futbolu, nadano mu nawet honorowe obywatelstwo.

Henryk Kasperczak

Prawdopodobnie największy wyrzut sumienia polskiej piłki. Henryk Kasperczak do roli selekcjonera reprezentacji Polski przymierzany był kilkukrotnie, ale zawsze coś stawało na drodze. Wobec tego były piłkarz budował swoją pozycję poza granicami kraju, a konkretnie w Afryce.
Najwięcej na temat jego wojaży można powiedzieć w kontekście drużyn narodowych. My jednak skupiamy się na piłce klubowej, gdzie, nie ma zaskoczenia, Henryk Kasperczak też odnosił sukcesy. W latach 1979-1992 pracował wszak we Francji i był to naprawdę owocny okres. Już w swoim pierwszym klubie - FC Metz - sięgnął po Puchar Francji. Ze Strasbourgiem wygrał Ligue 2, natomiast Montpellier doprowadził do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów.
Później Kasperczak wyjechał do wspomnianej już Afryki, gdzie skupił się na pracy w reprezentacjach. Do piłki klubowej wracał okazjonalnie, ale zdołał zwiedzić kawałek świata. Na przełomie wieków odpowiadał za wyniki Al Wasl, trafił też do chińskiego Shenyang Haishi, a jeszcze w 2010 roku pojechał do Grecji, gdzie przejął Kavalę. Wielkich sukcesów na tym etapie nie było, ale legenda Stali Mielec pozostaje jedynym Polakiem, który doczekał się miana trenera roku zdaniem "France Football" (1990, Racing Club).

Ryszard Kulesza

Zanim Ryszard Kulesza wygłosił swoje słynne przemówienie i przyczynił się do odebrania tytułu Legii Warszawa po pamiętnej niedzieli cudów, zebrał spore doświadczenie trenerskie. Najpierw działał w Polsce, otrzymał nawet angaż na stanowisko selekcjonera, a na początku lat 80. wyjechał do Tunezji, aby objąć tamtejszą reprezentację. Na północy Afryki pozostał kilka lat i zdążył zdobyć zaufanie ze strony lokalnych kibiców i działaczy.
Widocznie ludzie związani z CS Sfaxien, CA Bizertin i marokańskim MC Wadża nie stawiali Ryszarda Kuleszy w tak kłopotliwym położeniu jak reprezentanci Polski, którzy na potężnym kacu przystąpili do meczu eliminacyjnego z NRD, a na Okęciu doprowadzili do jednego z najbardziej pamiętnych buntów w historii polskiego futbolu.
- Nie był doceniony za życia, po śmierci też nie został. Myślę, że Ryszard za późno się urodził. To był człowiek manier przedwojennych. Elegancki, słowny, honorowy, uczciwy. On był naiwny, wierzył ludziom, dawał się im wykorzystywać. Przy tysiącu różnych, małych sytuacjach. Po prostu miał zbyt dobre serce - mówił Michał Listkiewicz w rozmowie z "WP Sportowe Fakty".

Andrzej Strejlau

W 1997 roku, na zakończenie swojej kariery trenerskiej, Andrzej Strejlau uznał, że przyodziany w ortalion będzie nauczał Chińczyków. Tym samym były selekcjoner reprezentacji Polski stał się postacią kompletnie wyjątkową, bo do tej pory nasza myśl szkoleniowa do Azji raczej nie docierała. Tymczasem Strejlau najpierw zorganizował wykłady, które porywały pasjonatów piłki nożnej w Państwie Środka, a następnie przyjął propozycję prowadzenia lokalnego Shenhua FC.
Tam wiodło mu się sinusoidalnie, bo z jednej strony jego klub zanotował najwyższą porażkę w swojej historii (1:9 z Beijing Guo’an), a z drugiej koniec końców zdobył wicemistrzostwo i dotarł do finału krajowego pucharu. Ostatecznie swoją przygodę zakończył bez wzbogacenia gablotki na puchary, ale z przeczuciem dobrze wykonanej misji - po latach, w 2006, zaproponowano mu nawet przejęcie sterów reprezentacji Chin.
Azja nie była pierwszym zagranicznym przystankiem w karierze Strejlaua, bo w 1981 roku pojechał do Islandii. Był to efekt swoistej współpracy, którą PZPN-owi zaproponowali Wyspiarze. Spędził tam kilka lat, gdzie imał się... wszystkiego. Odpowiadał za wyniki drużyny seniorów, juniorów, pomagał w treningach zespołu szczypiornistów, zmieniał podejście do futbolu. W konsekwencji uznano, że to właśnie Polak położył podwaliny pod sukcesy, które Knattspyrnufélagið Fram odnosiło od połowy lat 80.
Sam Strejlau na konkretne zdobycze musiał jednak poczekać nieco dłużej, a nawet zmienić miejsce pracy. W 1984 roku trafił w końcu do Grecji, gdzie miał przebywać już od pięciu lat, ale wcześniej jego wyjazd storpedował PZPN. Ostatecznie przyszły opiekun "Biało-Czerwonych" dopiął swego i przejął AE Larisę - sukcesów w lidze nie było, ale "Βυσσινί" pod wodzą Strejlaua zdobyli swój pierwszy tytuł w historii (Puchar Grecji), a w Pucharze Zdobywców Pucharów 1984/85 zdołali dotrzeć do ćwierćfinału.

Franciszek Smuda

Franciszek Smuda siłą rzeczy kojarzony jest z niemieckim i polskim futbolem. Faktycznie, za naszą zachodnią granicą spędził mnóstwo czasu - prowadził między innymi ASV Forth. Zanim jednak objął drużynę jakkolwiek bardziej rozpoznawalną, musiał przejść daleką drogę. Jeszcze w latach 80. wyjechał do Turcji, gdzie prowadził Altay SK i Konyaspor. W 1993 był już jednak z powrotem w Polsce.
Na kolejną podróż zdecydował się dopiero w 2004 roku po serii przygód z Widzewem Łódź. Objął wówczas stery Omonii Nikozja, ale nie doczekał się żadnego trofeum. Podobnie zresztą było w 2013, gdy - już po historii z reprezentacją Polski - otrzymał szansę w drugoligowym SSV Jahn Regensburg. Klub ten sezon 2012/13 zakończył na ostatnim miejscu i z hukiem spadł do 3.Bundesligi.
- Absolutnie nie żałuję, że tam poszedłem. Nic nie popsułem, ja swoje nazwisko będę miał, od urodzenia mam i tym się nie martwcie. Nie ma się co martwić! - uspokajał Smuda w rozmowie z "Faktem".

Wojciech Łazarek

W Polsce Wojciech Łazarek zapamiętany jest, rzecz oczywista, z prowadzenia drużyny narodowej, ale także języka, którym ubarwiał otaczającą nas rzeczywistość. Za granicą brawurowy charakter trenera musiał iść w parze z całkiem dobrym warsztatem, bo doświadczony szkoleniowiec zjeździł kawałek świata. Jeszcze przed objęciem sterów reprezentacji odpowiadał za wyniki Trelleborgs FF, a po zakończeniu swojej przygody z "Biało-Czerwonymi" przejął Hapoel Kefar Sawa. Później prowadził egipskie Al-Masry SC i saudyjskie Ettifaq FC, z którego odszedł w 1994.
Większych sukcesów Wojciech Łazarek nie zdołał odnotować, ale anegdot pozostawił po sobie pełny worek. Dość powiedzieć, że jeden z izraelskich klubów ściągnął do Zakopanego, gdzie dokonał pamiętnej selekcji. Ustawił zawodników w szeregu i kazał odliczać. Tych z numerem parzystym zostawił, tym z nieparzystym podziękował. Dlaczego? Bo chu**wo stali.
- Strzelamy z prezesem misia, robimy buzi-buzi, ja się zapomniałem i zrobiłem też buzi-buzi do jego żony. Chryste Panie… Wszyscy nagle tam od nas pouciekali. Zhańbiłem mu żonę! Nijak nie dało się ich przeprosić. Tłumaczyliśmy, że u nas to jest przyjęte za normalne, ale nie dało się go przegadać. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem mu: "masz jeszcze trzy, więc się bujaj naleśniku i nie pie**ol" - opowiadał główny zainteresowany w rozmowie z "Weszło.com".

Antoni Piechniczek

Po pierwszej kadencji w reprezentacji Polski Antoni Piechniczek spróbował szczęścia za granicą. Na start objął tunezyjski Espérance Tunis, gdzie sięgnął po dwa tytuły mistrzowskie oraz puchar kraju. Dalej był Asz-Szabab Dubaj ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a na sam koniec swojej kariery - w 1997 - pojechał jeszcze do Kataru, aby poprowadzić Ar-Rajjan SC. Bliskiego Wschodu nie zdołał jednak podbić.
- Pokazywałem im, jak mają się poruszać na boisku, jak wychodzić na pozycje. W efekcie byłem zziajany bardziej niż oni, ale potem, kiedy wszystko zaczęło przynosić efekty, zyskałem uznanie. A kibice zaakceptowali mnie właśnie podczas tamtych zajęć. Podobało im się, że jestem zaangażowany, że uczestniczę w treningu, jakbym sam był piłkarzem - opowiadał Piechniczek o Tunezji w swojej autobiografii.

Jerzy Engel

Jerzy Engel polską piłkę porzucał dwukrotnie i dwukrotnie czynił to po to, aby przejąć stery zespołów cypryjskich. Pierwsza przygoda rozpoczęła się jeszcze w latach 80. i potrwała do 1995 roku, gdy przyszły selekcjoner zdecydował się objąć stanowiska dyrektorskie w warszawskich klubach. Engel odpowiadał wówczas za wyniki w APOP Pafos, Apollonie, Nea Salamis i Arisie Limassol.
Najbardziej owocny okazał się jednak epizod rozegrany już w XXI wieku. W 2005 roku 53-letni wówczas trener wrócił na Cypr i objął stery znanego APOEL-u Nikozja. W ciągu kilkunastu miesięcy udało mu się zająć trzecie miejsce w lidze, a także sięgnąć po krajowy Puchar.
- APOEL już wtedy był jednym z czołowych klubów na Cyprze, lecz kiedy przyjechałem do Nikozji, drużyna znajdowała się w złym stanie. Zdobyliśmy krajowy puchar i uplasowaliśmy się w czołówce ligowej tabeli, co umożliwiło start w europejskich rozgrywkach. Praca tam była dla mnie wielką przyjemnością - powiedział Engel dla "Piłki Nożnej".

Zbigniew Boniek

Piłkarz wybitny, ale trener żaden. Zbigniew Boniek zaraz po zakończeniu pierwszej części swojej kariery, i wyrobieniu stosownych licencji, otrzymał możliwość dalszej pracy we Włoszech. Nie były to może kluby tak duże, jak te, które Polak reprezentował wcześniej, ale nadal angażował go zespoły z Serie A. Kończyło się jednak fatalnie - Lecce i Bari spadały z tamtejszej ekstraklasy.
Nic więc dziwnego, że kolejnym przystankiem w karierze szkoleniowca było trzecioligowe Sambenedettese. Jednak i tam przyszły prezes PZPN sobie nie poradził, bo poleciał po zaledwie dziesięciu spotkaniach. Na koniec - zanim samozwańczo porwał się na prowadzenie reprezentacji Polski - objął stery Avellino. Był to najbardziej owocny etap przygody z ławką - w ciągu półrocznego okresu w 1995 zdołał wygrać pięć z 12 meczów.
- Nic mi nie brakuje, by być takim trenerem jak np. Arrigo Sacchi z Milanu. Najlepszy szkoleniowiec nie zrobi wielkich wyników bez wielkich futbolistów, a pracą w małym klubie też można się pokazać w świecie. Nie myślę na razie, by trenować Milan, Juve czy Sampdorię, ale w przyszłości będę się cieszył, gdy dostanę od takich firm propozycje - stwierdził Boniek w 1991 roku, gdy rozmawiał z "Przeglądem Sportowym".

Janusz Wójcik

Janusz Wójcik nigdy nie lubił się nudzić, toteż jego kariera trenerska naznaczona była dużą egzotyką. Jeszcze przed przejęciem dorosłej reprezentacji "Biało-Czerwonych" zaliczył epizod w Khaleej FC, czym ostatecznie przetarł sobie szlaki w Arabii Saudyjskiej. Później jednak nie zdecydował się na powrót do tego kraju, bo jego ścieżka trenerska skręciła na Cypr (Anorthosis Famagusta) i Oman (An-Nachda).
Być może jednak w ligach tych klubowe gabinety nie były wyposażone w stabilne połącznie międzymiastowe, bo sukcesów, jakkolwiek porównywanych z polskim dorobkiem Wójcika, nikomu nie udało się odnotować. Zdołał jednak ściągnąć kilku swoich piłkarzy, bo na Cypr na początku XXI wieku wyjechali Sławomir Majak, Radosław Michalski oraz Wojciech Kowalczyk.

Henryk Apostel

To chyba najbardziej nietypowa opowieść ze wszystkich. W 1997 roku Henryk Apostel udał się do Omanu. Nie licząc polonijnych Orłów Chicago (1988-1991) był to jego pierwszy zagraniczny przystanek w całej karierze, która trwała przecież od początku lat 60. Dawny selekcjoner reprezentacji Polski nie miał z azjatyckim państwem żadnego związku, a jednak zdecydował się na bardzo krótką przygodę.
Na temat jego pobytu w Sur SC wiadomo jednak skrajnie niewiele. Nie zakończyła się żadnym sukcesem i potrwała raptem kilka miesięcy, bo jeszcze przed startem sezonu 1998/99 szkoleniowiec przejął KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Więcej ciekawego można nawet powiedzieć odnośnie filmowego epizodu Henryka Apostela, wszak w 2001 roku pojawił się na planie "Poranku kojota". Towarzyszyli mu tam między innymi Andrzej Strejlau, Michał Listkiewicz i Zdzisław Kręcina.

Ryszard Komornicki

Większość polskich trenerów uciekała z ojczyzny w poszukiwaniu ciepła. Tak przynajmniej można by tłumaczyć fascynację kierunkami afrykańskimi, greckimi lub cypryjskimi. Ryszard Komornicki priorytety miał jednak inne, bo jak już raz wyjechał do Szwajcarii, to później nie spieszyło mu się, aby wracać. Nie było zresztą powodów, bo od 1989 roku zapracował sobie na duże uznanie.
Początkowo uczestnik MŚ 1986 radził sobie jako piłkarz, a następnie zaczął realizować się w roli trenera. Jednocześnie Komornickiemu nie udało się zanotować żadnego pamiętnego sukcesu. Szkoleniowcem często po prostu bywał, niż pełnił tę funkcję przez kilka owocnych lat. Niemniej na powierzchni zdołał się utrzymać, bo jeszcze w maju tego roku wywalczył z FC Wohlen awans do trzeciej ligi.

Edward Lorens

Cypryjczycy tak sobie ukochali polską myśl szkoleniową, że w Anorthosisie Janusza Wójcika zastąpił Edward Lorens. Pomysł ten okazał się trafiony, bo były piłkarz Ruchu Chorzów sięgnął z tym zespołem po wicemistrzostwo kraju i Puchar Cypru. Przez kilka lat był to jeden z największych sukcesów, bo po kolejny krajowy puchar "Feniks" sięgnął w sezonie 2006/07.
Co ciekawe, cypryjska przygoda była jedynym zagranicznym epizodem w karierze Edwarda Lorensa. W 2003 roku Polak wrócił już do ojczyzny, by przejąć stery GKS-u Katowice. Później prowadził jeszcze Górnik Zabrze, a po latach włączył się w zarządzenia Bruk-Betem Termalicą.

Piotr Nowak

Nie licząc sukcesów Jacka Gmocha i Kazimierza Górskiego, Stefana Żywotki oraz wojaży Henryka Kasperczaka, to właśnie dorobek Piotra Nowaka jawi się jako najbardziej imponujący. Polak szansę otrzymał w MLS, gdzie zrobił dużą karierę jako piłkarz. Co jednak ciekawe, zaufali mu przedstawiciele DC United, a nie Chicago Fire, gdzie były kadrowicz kończył pierwszy etap swojej przygody z futbolem.
Niemniej Nowak bardzo szybko doczekał się dużego sukcesu. Już w 2004 roku - po kilkunastu miesiącach do rozpoczęcia pracy - sięgnął ze swoim zespołem po mistrzostwo MLS. W sezonie 2005/06 wygrał zaś Supporters Shields i wydawało się, że jego kariera dopiero nabiera odpowiedniego rozpędu. Tymczasem Nowak zaskakująco szybko wycofał się z piłki klubowej, do której wrócił dopiero w 2010, gdy przejął Philadelphię Union.
- Osiągnąłem w MLS wszystko jako piłkarz i jako trener. W Waszyngtonie dysponowałem super zespołem, który wygrywał wszystko. Mógłbym jak Bruce Arena w LA Galaxy dokupić Stevena Gerrarda, Robbiego Keane’a, Ashleya Cole’a i przez 10-15 lat miałbym w DC United fajne życie. Uznałem jednak, że trzeba zrobić inne kroki. Zostałem asystentem Boba Bradleya w pierwszej reprezentacji i wziąłem kadrę olimpijską, z którą awansowaliśmy na igrzyska do Pekinu. Jestem ostatnim trenerem, który wprowadził USA do tej imprezy, a przecież strefa CONCACAF nie należy do słabych - tłumaczył w rozmowie z "Łączy Nas Piłka".

Michał Probierz

Michał Probierz wyjeżdżał z Polski mając opinię trenera bardzo utalentowanego. Był w końcu świeżo po sukcesach z Jagiellonią Białystok, którą doprowadził do Pucharu Polski oraz Superpucharu w 2010 roku. Opinii nie psuła również przygoda w ŁKS, bo, przyjmując propozycję ze strony Arisu Saloniki, Probierz pozostawiał łódzki klub na 11. miejscu w Ekstraklasie. Można zatem było mieć nadzieję, że w Grecji młody szkoleniowiec sobie po prostu poradzi.
Okazało się, że pod względem sportowym w istocie nie można mieć do Probierza większych pretensji. Przejmował zespół, gdy był on w strefie spadkowej. Zostawił w środku tabeli i na etapie 1/8 finału krajowego pucharu. Jednocześnie przygoda Polaka w Salonikach potrwała tylko dwa miesiące. Probierza zwolniły nie wyniki, lecz fatalna sytuacja finansowa. Szkoleniowiec, który nie zamierzał czekać na otrzymanie wypłaty, trzepnął drzwiami i wrócił do ojczyzny.
- Dopiero teraz dowiedziałem się, że piłkarze od siedmiu miesięcy nie dostają pieniędzy i w styczniu dziesięciu może odejść. Nie stać ich było na trenera z wyższej półki, więc wzięli Polaka - mówił rozgoryczony Probierz w rozmowie z "WP Sportowe Fakty".

Maciej Skorża

W Polsce Maciej Skorża jest niekwestionowanym autorytetem. Seryjnie zdobywał mistrzostwa w Ekstraklasie, z powodzeniem prowadził Wisłę Kraków i Lecha Poznań. A mimo tego za granicą otrzymał szansę jedynie w Arabii Saudyjskiej. W dodatku klub - Ettifaq FC - prowadził tylko w jednym sezonie (2012/13). Zajął wówczas szóste miejsce w lidze. Następnie wrócił do ojczyzny. Zaprzeczał wówczas, jakoby na Bliskim Wschodzie dorobił się milionów.
- Aspekt finansowy był zupełnie przerysowany w naszych mediach. Nie miało to żadnego związku z rzeczywistością. Nie mogłem doprosić się o nowe piłki, a w zespole byli zawodnicy zarabiający blisko milion dolarów rocznie. Na zgrupowanie pojechaliśmy do Dubaju, mieszkaliśmy w pięknym hotelu, było piekielnie drogo, ale nie dostaliśmy takiego sprzętu, jaki byśmy chcieli - opowiadał na łamach "WP Sportowe Fakty".

Jan Urban

Praca w Osasunie przyszła dla Jana Urbana w związku z jego niekwestionowanymi zasługami dla hiszpańskiego klubu. Reprezentant Polski grał tam w latach 1989-1995 i zdobył blisko 50 bramek, dzięki czemu zaskarbił sobie przychylność kibiców oraz włodarzy. Nic więc dziwnego, że do Pampeluny wrócił już w 1999.
Początkowo odpowiadał za drużynę juniorów, następnie prowadził Polideportivo Ejido, a przed epizodem w Legii zdołał objąć zespół rezerw Osasuny. Była to jednak tylko rozgrzewka, bo do Hiszpanii trafił jeszcze w 2014 roku. Wtedy był już utytułowanym szkoleniowcem, szkoleniowcem sprawdzony, więc powierzono mu stery pierwszej drużyny, która wówczas występowała na zapleczu La Liga.
Cudu w Pampelunie nie dokonał, ale nie było też tak, że zupełnie się spalił. W 27 spotkaniach wygrywał osiem razy i sześciokrotnie remisował. Niestety, przegrał też 13 innych spotkań. Aż cztery z nich w lutym 2015, co skończyło się zwolnieniem.

Marek Zub

Marek Zub dość szybko uznał, że w polskiej piłce może nie znaleźć dla siebie komfortowego miejsca. W 2012 roku wyjechał na Litwę, porzucił stanowisko asystenta Waldemara Fornalika i prawdopodobnie podjął najlepszą decyzją w jego trenerskiej karierze. Przejął wówczas Żalgiris Wilno, z którym zdobył dwa tytuły mistrzowskie oraz jedno wicemistrzostwo. Sięgnął również po trzy Pucharu Litwy oraz jeden Superpuchar, dorabiając się serii tytułów, jakiej mogliby pozazdrościć inni trenerzy z Polski.
Jednocześnie Litwa nie była jedną ligą, gdzie Marek Zub postanowił spróbować szczęścia. Ma w swoim CV epizody łotewskie, białoruskie i chińskie, gdzie jednak nie udało mu się wykręcić wyników porównywalnych do tych w Żalgirisie.
- Ja zawsze chciałem być trenerem, a za granicę wyjechałem przez przypadek. Byłem asystentem Waldemara Fornalika w kadrze. Wcześniej przez 2 lata pracowałem jako dyrektor sportowy w Widzewie. Myślałem o powrocie na ławkę trenerską pod swoim nazwiskiem. Byliśmy w trakcie naszego pierwszego spotkania roboczego. Zostały rozdzielone wszystkie spotkania. Ja miałem lecieć do Mołdawii na obserwację meczu. Wtedy zadzwonił telefon. Znany mi numer z Żaglirisu. Jako dyrektor Widzewa miałem z nimi bardzo dobre kontakty. Wyszedłem na chwilę, padło pytanie, czy jestem zainteresowany. Nawet nie myślałem, odpowiedziałem, że tak. Potem zacząłem się zastanawiać, jak się z tego wyplątać. Po spotkaniu poszedłem na kawę z Waldkiem i powiedziałem "Sorry, ale chcę zmienić decyzję". Trudno było to zacząć... Ale on spojrzał i powiedział: "W porządku, bardzo dobrze cię rozumiem i bardzo ci kibicuję" - opowiedział Zub w rozmowie z "WP Sportowe Fakty".

Przeczytaj również