Brał z niego przykład sam Sir Alex Ferguson, we Włoszech jest Bogiem. Legenda żegna się z futbolem

Brał z niego przykład sam Sir Alex Ferguson, we Włoszech jest Bogiem. Legenda żegna się z futbolem
mooinblack/shutterstock.com
Cygaro w ustach, niebieskie, błyszczące oczy za okularami, siwe włosy, zawsze schludnie zaczesane - elegant europejskich boisk. A do tego wrodzona umiejętność rozumienia futbolu, przewidywania i wchodzenia w umysły graczy. Włoscy piłkarze, którzy mieli styczność z Marcello Lippim, nie rodzili się zwycięzcami. Stawali się nimi dzięki najlepszemu trenerowi swoich czasów.
Eksplozja popularności Lippiego zbiegła się w czasie z karierą Fabio Capello, innego genialnego włoskiego szkoleniowca. Łatwo to zilustrować. W latach 1991-2003 zdobyli po pięć scudetto na głowę. Lippi zrobił dublet w pierwszym sezonie (1994/95) w Juventusie, kończąc dziewięcioletnie oczekiwanie na tytuł, który dla fanów “Starej Damy” dziś wydawałby się wiecznością. Do tego dochodzi wieczna chwała za zdobycie Ligi Mistrzów rok później. Tak bardzo istotna w historii klubu, bo jedyna w formacie LM, mimo że Juve grało w finale sześć razy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Druga kadencja również zaczęła się od mocnego uderzenia. Mając pięć punktów straty i sześć kolejek do końca rozgrywek, Lippi wygrał mistrzostwo w ostatnim meczu sezonu 2001/2002 w jednej z najbardziej dramatycznych końcówek w historii Serie A. Rok później “Stara Dama” wróciła do finału Champions League. To był czwarty występ turyńczyków prowadzonych przez Lippiego w najważniejszym spotkaniu europejskiej elity. Musiał jednak wtedy uznać wyższość Carlo Ancelottiego i jego Milanu.

Dzieło życia

Kto ceni Lippiego, ten zawsze będzie wymieniał jego trofea. Skalpy zdobywał gdzie się dało. Niewielu trenerów może powiedzieć, że podbili krajową i europejską piłkę, ale też wynieśli reprezentację swojego kraju na sam szczyt. Być mistrzem klubowym i mistrzem świata to należeć do najbardziej ekskluzywnego klubu genialnych fachowców. Weteran dużo wygrał, ale mógł wygrać o wiele więcej. W przeciwieństwie do współczesnych asów (Pep Guardiola, Juergen Klopp, Jose Mourinho), główne sukcesy składają się na pracę w jednym klubie (wyłączając przygody w Chinach). Trzeba pamiętać, że np. czas w Interze to pasmo porażek, ale z drugiej strony z mediolańskiego rowerka spadło mnóstwo znamienitych postaci, od Giovanniego Trapattoniego do Roberto Manciniego.
Jednak zdobycie złota na mundialu w 2006 roku wymazuje wszystkie wątpliwości. Chodzi tu nie o sam fakt, a okoliczności, w jakich Włosi sięgnęli po prymat. Cuchnący klimat Calciopoli, największej afery w sportowej historii Italii, wykuwał wspaniałego ducha zespołu. Ręce kadrowiczów mogły być brudne, ale dłonie i umysł Lippiego pozostawały czyste i stabilne. Kontrolował nastroje w szatni, budował w piłkarzach poczucie solidarności, wielkiej wspólnoty. Personalnie tę grupę tworzył dwa lata, ale prawdziwych mistrzów ukształtował w czterdziestu turniejowych dniach. I mógł to zrobić tylko on.
Fakt, że objął słabo sobie radzącą ekipę “Squadra Azzurra”, w dodatku na skraju kompletnego załamania, i pobudził ich do tego stopnia, że zdobyli pierwsze od 24 lat mistrzostwo globu, to jedno z najlepszych osiągnięć trenerskich, jakie widział futbolowy świat. Historia, która nie trafiłaby pewnie do rąk żadnego ze scenarzystów, bo uznaliby ją za zbyt przerysowaną i absurdalną, wydarzyła się naprawdę.

Mistrz dla Fergusona

Juventus Lippiego był połowie lat 90. odniesieniem dla innych, punktem zaczepienia, przykładem, z którego należało czerpać pełnymi dłońmi. Potwierdzał to nawet sir Alex Ferguson.
- Poleciłem moim graczom, aby oglądali filmy z drużyną Marcello. Lecz mówiłem im: “nie patrzcie na technikę zawodników, ani na taktykę, jaką stosują”. Przecież my też to mieliśmy. Chciałem, by nauczyli się pragnienia wygranej - mówił Szkot. Gdy w 1999 roku United znów natknęło się na Juve w półfinale LM, “Fergie” odetchnął. - To dar niebios, bo nie trenował już ich Lippi - pisał w autobiografii.
Nie ma wielu trenerów, którzy byli tak zapatrzeni na tego dżentelmena, chętnie pozującego z cygarem w ustach. Ferguson się do nich zaliczał. Największy z wielbicieli jego warsztatu.
- Imponujący człowiek. Wystarczy spojrzeć mu w oczy i wiesz, że masz do czynienia z kimś, kto nad sobą panuje. Te oczy płoną powagą, czasem migoczą, innym razem oceniają cię ostrożnie. Zawsze są inteligentne. Nikt nie mógł popełnić błędu, lekceważąc Lippiego - oto prawdziwa laurka włoskiego trenera, którą znajdziemy w “Managing My Life”.
Mr. Marcello udownie utalentowany szef piłkarskiej drużyny, odznaczony tym samym autorytarnym, ale europejskim stylem, co np. Ottmar Hitzfeld. Surowy, a jednak sprawiedliwy. Wrażliwy na umiejętności poszczególnych piłkarzy, lecz nie przyzwyczajał się do nazwisk. W połowie lat 90. tacy ludzie jak Hitzfeld i Lippi zaczęli wyłaniać się jako liderzy w swoim zawodzie i ustawiali poprzeczkę dla każdego początkującego trenera.

Mentor oraz innowator

Dla wielu Włoch do dzisiaj uchodzi za przykład najsprawniejszych taktyków, jacy pojawili się w tej dyscyplinie. On nigdy nie uważał futbolu za zamkniętą naukę. Zawsze można coś było poprawić, wymyślić coś nowego, innowacyjnego, zmienić postrzeganie, które wywróci porządek do góry nogami. Filozofia Lippiego? W zespole może brakować jakiegoś ważnego elementu, ale to do menedżera należy, aby go odnaleźć lub stworzyć na nowo. I przede wszystkim: całość jest większa niż suma wszystkich części. Drużyna ważniejsza od jedenastu indywidualności. To wszystko musi być posklejane. Inaczej nie zadziała.
Pracował z gwiazdami tak samo ciężko, jak z juniorami czy “spadami” z gorszych klubów. Jeśli kogoś gloryfikował, to musiał mieć w tym swój cel. Żaden z jego podopiecznych nigdy się nie wychylał i nie przekładał zdobyczy indywidualnych nad klubowymi. A przecież pod jego skrzydłami grały największe osobistości: od Roberto Baggio od Alessandro Del Piero. Gwiazdą jednak zostawał ten, kto najlepiej odczytywał, o co chodzi trenerowi i wiedział, na czym polegają jego metody. Dlatego Fabio Cannavaro nie zostałby najlepszym piłkarzem na świecie w 2006 roku, a Antonio Conte nie radziłby sobie dziś tak dobrze w roli szkoleniowca. Obaj obdarzeni złotym dotykiem Lippiego.
Nie lubił świętować, co nie znaczy, że nie delektował się własnymi triumfami. Po dramatycznym finale mundialu niektórzy jego podopieczni bawili się przez całą noc, tak jakby jutra miało nie być. A trener? Jego nie było ani w grupie radujących się, ani w holu berlińskiego hotelu, w barze też go nie zastano.
- Złapałem tylko coś do jedzenia, po czym poszedłem do swojego pokoju i w kółko oglądałem ten finałowy mecz. To mój sposób na świętowanie. Oglądanie powtórki wygranego spotkania w dymie mojego ulubionego cygara - wspomina Lippi.
Oby zrobił sobie odpowiednie nikotynowe zapasy. Teraz będzie miał dużo czasu na obejrzenie swoich najlepszych dzieł. Właśnie ogłosił odejście na zasłużoną emeryturę. Grazie, Mister.

Przeczytaj również