Bramkarz-babol, maszyny do zawalania bramek, napastnicy bez goli. Wybraliśmy najgorszych piłkarzy Ekstraklasy

Bramkarz-babol, maszyny do zawalania bramek, napastnicy bez goli. Wybraliśmy najgorszych piłkarzy Ekstraklasy
Marcin Bulanda / PressFocus
Wczoraj wybraliśmy najlepszego piłkarza oraz jedenastkę minionego sezonu Ekstraklasy, ale nie mogliśmy sobie odmówić wskazania tych, którzy o ostatnich dwunastu miesiącach spędzonych w lidze powinni jak najszybciej zapomnieć. A, jak co roku, konkurencja do miana najsłabszych z najsłabszych była naprawdę spora.
Na początku kilka słów wyjaśnienia. Zdajemy sobie sprawę, że przez ligę zdążyły się przewinąć takie “ananasy”, jak D’ Sean Theobalds, który przybył do Korony Kielce z około - pół żartem, pół serio - pięćdziesiątego poziomu rozgrywkowego w Anglii. On jednak wystąpił zaledwie w dwóch meczach i nie uzbierał nawet liczby minut równej jednemu pełnemu spotkaniu. Uznaliśmy, że oparcie się wyłącznie na kryterium beznadziejności zawodnika byłoby błędem, a w naszej jedenastce powinni dominować gracze, którzy swoją obecnością irytowali nas dłużej niż krótszą chwilę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Aby dostąpić zaszczytu znalezienia się w poniższym składzie, trzeba było zagrać choćby w dziesięciu meczach. W ten sposób upiekło się np. Aleksandyrowi Kolewowi. Bułgar dokonał rzadkiej rzeczy, bo zdążył źle grać i w Arce Gdynia, i w Rakowie Częstochowa. Podobnie jak zresztą obecny wśród rezerwowych Bojan Cecarić, który zaczynał sezon w Cracovii, a kończył w Koronie, ale wszędzie był równie słaby.
Piłkarze klubów, które spadły z ligi, zajęli łącznie osiem z jedenastu miejsc. Po trzech przedstawicieli mają ŁKS i Arka, dwóch zaś Korona. Zestawienie uzupełniają gracze z Wisły Płock, Wisły Kraków i Pogoni Szczecin. Łódzko-gdyńsko-kielecka mieszanka dominuje także na ławce rezerwowych.
***

Thomas Daehne (Wisła Płock)

Niemiec udowodnił, że nawet jeśli golkiper dobrze gra nogami, to nie ma większego znaczenia przy regularnie popełnianych błędach czysto bramkarskich. Zdarzały mu się niezłe interwencje, ale zdecydowanie częściej doprowadzał kibiców Wisły Płock do szewskiej pasji, notując proste pomyłki i podejmując irracjonalne decyzje. Wrażenie robił bardzo, bardzo kiepskie, a jego słabiutka forma znajduje odzwierciedlenie w statystykach.
Wśród bramkarzy grających w więcej niż połowie spotkań Daehne zaliczył najmniej czystych kont i procentowo, i liczbowo. Do tego legitymuje się najgorszym współczynnikiem obronionych strzałów. Trudno zrozumieć, dlaczego tak długo trener Radosław Sobolewski miał do niego cierpliwość, a Krzysztof Kamiński siedział na ławce. Niemiec już odszedł z Płocka. Trafił do 2. Bundesligi, ale nie wydaje nam się, by w Holstein Kiel nosił bluzę z numerem jeden.

Jan Sobociński (ŁKS)

Mamy wrażenie, że na młodego defensora ŁKS-u spadły w tym sezonie wszystkie plagi egipskie. Gole samobójcze, sprokurowane rzuty karne, banalne błędy w defensywie. Przyplątało się to do Sobocińskiego tak mocno, że nie opuściło go praktycznie przez całe rozgrywki. Gdzie kłopoty “Rycerzy Wiosny” - tam Sobociński.
21-latek to podobno piłkarz z dużym potencjałem. Słowa te potwierdzał na boiskach pierwszej ligi, ale Ekstraklasa to, jak widać, trochę inna para kaloszy. Nie można tego chłopaka skreślać, lecz trzeba przyznać, że przeszedł przez ostatnie miesiące prawdziwy chrzest bojowy. Cały ŁKS koncertowo oblał egzamin, jednak to Sobociński uzbierał na nim najmniej punktów. Oby teraz było już tylko lepiej. Na razie - o ile nie zmieni barw klubowych - na zapleczu Ekstraklasy.

Christian Maghoma (Arka Gdynia)

Maghoma, inaczej niż Daehne, na pierwszy rzut oka robił całkiem przyzwoite wrażenie. Odejście wysokiego, ofiarnie grającego i bardzo sympatycznego defensora, do dziś część kibiców Arki uznaje za stratę dla zespołu. A prawda jest taka, że wychowanek szkółki Tottenhamu Hotspur był notorycznie zamieszany w utratę bramek przez spadkowicza znad morza. Portal “Weszło.com” wyliczył, że 22-latek miał bezpośredni udział aż przy czternastu golach dla rywali Arki. Kuriozum!
Maghoma źle się ustawiał, gubił krycie w prostych sytuacjach, spał przy trzymaniu linii spalonego, a wisienką na torcie było jego wyprowadzanie piłki z obrony, zwykle zakończone podaniem w aut lub do przeciwnika. I nawet nieustępliwość oraz trochę wygranych pojedynków powietrznych nie może przysłonić faktu, że “Chris” należał do najgorszych obrońców minionego sezonu. Nie dziwimy się, że w Gdyni podziękowano mu jeszcze przed wznowieniem rozgrywek po koronawirusowej przerwie.

Maciej Dąbrowski (ŁKS)

Partners in crime - można powiedzieć o Dąbrowskim i wspomnianym już Sobocińskim. O ile w przypadku tego drugiego liczne błędy można zrzucić poniekąd na młody wiek i niewielkie ogranie, o tyle doświadczony stoper z przeszłością choćby w Legii Warszawa czy Zagłębiu Lubin powinien prezentować się dużo lepiej. Do ŁKS-u przechodził zimą, mając wzmocnić defensywę, a sam dolewał w niej oliwy do ognia.
Popełniał proste błędy, łapał liczne kartki (siedem żółtych, jedna czerwona), a nawet pokazał niewiarygodną umiejętność złamania sobie nosa własnym kolanem. ŁKS z Dąbrowskim w składzie stracił 25 goli w 15 meczach. Jeszcze w rundzie jesiennej zagrał też trzy mecze w barwach Zagłębia Lubin, ale to akurat zbyt skąpy materiał do analizy.

Rafał Boguski (Wisła Kraków)

Piłkarz Wisły Kraków miał za sobą 13 sezonów z rzędu z przynajmniej jednym strzelonym golem. W czternastym tej sztuki nie udało mu się już dokonać. Chociaż wybiegał na murawę w 26 ligowych spotkaniach, nie znalazł drogi do siatki. Nie pomógł nawet wykonywany w Łodzi rzut karny.
“Bogusia” pochwalić można właściwie tylko za dwie asysty, całkiem zresztą ładne, gdy Wisła mierzyła się u siebie z Zagłębiem Lubin oraz na wyjeździe z Górnikiem Zabrze. Poza tym jednak pomocnik pochodzący z Ostrołęki zaliczył niezliczoną ilość irytujących zagrań. Dalej pokazywał duże zaangażowanie, ale to właściwie tyle. Pochwały za samo bieganie byłyby nieco przesadzone. Wszystko wskazuje na to, że Boguski dostanie jeszcze szansę, by się poprawić, bo nie było go wśród żegnanych ostatnio legend klubu z Reymonta.

Ricardo Guima (ŁKS)

ŁKS chciał podbić Ekstraklasę piłkarzami z Hiszpanii i Portugalii, licząc, że skoro Dani Ramirez się sprawdził, to pewnie inni też dadzą radę, ale rzeczywistość mocno te oczekiwania zweryfikowała. Guima trafił do Łodzi przed początkiem sezonu z Sportingu CP U23. CV więc miał całkiem ciekawe, ale szybko przekonaliśmy się, dlaczego portugalski gigant nie wiązał z tym zawodnikiem przyszłości.
Guima najbardziej upodobał sobie łapanie żółtych kartek. Arbitrzy upominali go aż dziewięć razy w 25 spotkaniach. Raz wyleciał nawet przedwcześnie z boiska. Jako środkowy pomocnik, i to nie ten najbardziej defensywny, nie potrafił przez cały sezon zaliczyć choćby jednej asysty. Na pocieszenie udało mu się tylko dwa razy trafić do siatki. Jeśli sprowadzać do Ekstraklasy zagranicznych piłkarzy, to na pewno nie takich.

Ognjen Gnjatić (Korona Kielce)

Niesamowite, ilu “anonimowych” piłkarzy ze wszystkich stron świata miała - i dalej ma - w kadrze Korona Kielce. Za rok czy dwa pewnie nikt nie będzie nawet pamiętał, że biegali oni po boiskach Ekstraklasy. Nie wszystkich mogliśmy tu “wyróżnić”, bo postawiliśmy jednak granicę minimum 10 rozegranych spotkań, a wielu zawodników z Kielc do tej poprzeczki nie doskoczyło. Byli też jednak piłkarze grający dość regularnie, a prezentujący - delikatnie ujmując - kiepski poziom.
Sztandarowy przykład - Ognjen Gnjatić. 26 meczów w minionym sezonie. Oczywiście bez zdobytej bramki. To znaczy z jedną, samobójczą. Do tego jedna asysta, tym razem już do kolegi z własnej drużyny. Największe zalety? Chyba walka i umiejętność biegania, choć i tu głosy świadków są podzielone. Żegnamy Gnjaticia bez żalu.

Kamil Antonik (Arka Gdynia)

Na półmetku sezonu pisaliśmy, że dla Antonika “przenosiny z drugiej ligi do Ekstraklasy okazały się murem nie do przeskoczenia”. I to zdanie absolutnie podtrzymujemy. W drugiej części rozgrywek skrzydłowy Arki grał dopiero od czerwca, ale kilka miesięcy bez występów w meczach o stawkę nie wpłynęło na jego dyspozycję. Nadal sprawiał wrażenie zupełnie zagubionego, niezdolnego do podjęcia właściwych decyzji, jakby przestraszonego. Gdy powinien podać, wchodził w drybling, gdy miał kiwać, wolał zagrać do nikogo, ciągle tracił piłki.
Antonik pokazał też, że skuteczność nadal jest jego gigantycznym problemem. 21-latek od nowego sezonu straci status młodzieżowca i nie spodziewamy się, by nawet w realiach pierwszoligowych dostał szansę gry w Arce.

Fabian Serrarens (Arka Gdynia)

19 meczów, prawie 1400 minut i okrągłe zero goli na koncie. Holender miał zbawić atak Arki, a zapisał się w jej historii jako jeden z najbardziej nieskutecznych napastników. Może w drużynie grającej innym stylem niż gdynianie byłoby mu łatwiej, ale prawda jest taka, że wszystkie dogodne okazje bramkowe Serrarens zmarnował. Około 15 tys. euro miesięcznie i ani jednego trafienia. Nie ma lepszego przykładu na wyrzucanie przez arkowców pieniędzy w błoto.
Trzeba przyznać, że były piłkarz De Graafschap w kilku spotkaniach udowodnił, że nie można go traktować jako kompletnego “ogórka”, bo potrafi się zastawić, przyjąć piłkę, zwieść rywala i mądrze poszukać kolegi, ale napastnik ma przede wszystkim strzelać bramki. A tego wiecznie uśmiechnięty Holender nie zaprezentował. Z Gdyni już się ewakuował i nikt za nim tęsknić nie będzie.

Uros Djuranović (Korona Kielce)

Nie chcemy znęcać się nad polityką transferową zespołu z Kielc, ale Djuranovicia w tym zestawieniu pominąć nie mogliśmy. Ktoś w Koronie wyszedł z założenia, że napastnik nie strzelający wielu goli w lidze czeskiej odpali w Ekstraklasie. Nie odpalił. Zakończył sezon bez choćby jednej bramki. Był przeraźliwie nieskuteczny i doskonale wpisał się w marazm drużyny, który zakończył się spadkiem z ligi. To właśnie przez takich zawodników jak Czarnogórzec i jemu podobne “wynalazki”, “Złocisto-Krwiści” zasłużenie opuścili ekstraklasowe szeregi. Djuranović może uchodzić za symbol kieleckiej katastrofy.

Michalis Manias (Pogoń Szczecin)

Na półmetku sezonu zastanawialiśmy się, czy Grek nie jest przypadkowo wyciągniętym z plaży na Rodos turystą, który udaje poważnego zawodnika. Druga część rozgrywek nakazuje nam myśleć, że to bardzo prawdopodobna opcja. A pisząc zupełnie poważnie, to na Maniasa w Szczecinie naprawdę liczyli. Miał solidnie przepracować zimowy okres przygotowawczy i udowodnić, że potrafi strzelać gole. Dostał zgodnie z zapowiedzią szansę w kilku spotkaniach, jednak nic się nie zmieniło - do siatki w Ekstraklasie nie trafił.
30-latek zagrał łącznie niespełna 600 minut, najmniej spośród obecnych w tym składzie piłkarzy, ale uznaliśmy, że zasłużył na wyjątkowe wyróżnienie. Wystąpić razem w czternastu meczach i nie zaprezentować zupełnie nic - to naprawdę jest sztuka. Mamy wrażenie, że obowiązujący jeszcze dwa lata kontrakt Maniasa z Pogonią lada chwila zostanie rozwiązany. Nikt po Greku w tej lidze płakać nie będzie.
***
Na ławce rezerwowych umieściliśmy piłkarzy, którzy mieli furę szczęścia, że znaleźli się śmiałkowie grający jeszcze gorzej od nich. Może tylko Damian Węglarz trafił tutaj trochę z braku laku. Zdziwimy się, jeśli ktokolwiek z tej listy - może ewentualnie poza szukającym ciągle formy Patrykiem Lipskim - w przyszłym sezonie będzie grał w Ekstraklasie. Z drugiej strony, Michael Gardawski z Korony Kielce dopiero co podpisał kontrakt z Cracovią, a wyraźnie lepszy od niżej wymienionych nie był. Taki już jest paradoks naszej ligi.
Damian Węglarz (Jagiellonia Białystok)
Damian Zbozień (Arka Gdynia)
Artur Bogusz (ŁKS)
Maksymilian Rozwandowicz (ŁKS)
David Kopacz (Górnik Zabrze)
Suad Sahiti (Wisła Płock)
Patryk Lipski (Lechia Gdańsk)
Michal Papadopulos (Korona Kielce)
Bojan Cecarić (Cracovia/Korona Kielce)
XI najgorszych piłkarzy Ekstraklasy
Meczyki.pl

Przeczytaj również