Brutalna zemsta Keane’a, romantyczny pocałunek i Balotelli prowokujący bójkę. Niezapomniane derby Manchesteru

Brutalna zemsta Keane’a, romantyczny pocałunek i Balotelli prowokujący bójkę. Niezapomniane derby Manchesteru
screen z youtube.com
Obecnie temperatura derbowych potyczek o panowanie w Manchesterze jest dużo niższa, niż kilka czy szczególnie kilkanaście lat temu. Role się odwróciły, to “Obywatele” dominują nad “Czerwonymi Diabłami”, których fani marzą o powrocie na szczyt, wyżej od lokalnego rywala. W XXI w. niektóre derby Manchesteru przeszły do historii nie tylko z powodów sportowych. Były brutalne faule, bójki, ale też piękne gesty… miłości na boisku. Zapraszamy na małą podróż w przeszłość.
Dzisiejsza wygrana United zostałaby uznana za sporą niespodziankę, bo choć City miewa wahania formy, to podopieczni Ole Gunnara Solskjaera na papierze są kilka klas gorsi. I nie zmienia tego ostatnie zwycięstwo z Tottenhamem, zespołem także borykającym się z problemami.
Dalsza część tekstu pod wideo
To teraz. A kiedyś? Zanim w Manchesterze doszło do zmiany warty, każde zwycięstwo “Obywateli” nad “Czerwonymi Diabłami” było uznawane za ogromny sukces. Nie zawsze jednak to końcowy wynik pozostawał po ostatnim gwizdku w głowach kibiców. Przecież w końcu to derby, emocje są wskazane. A tych nie brakowało w kilku wyjątkowych momentach, które na zawsze zapisały się w historii rywalizacji o panowanie w mieście.

“A ty całuj mnie…”

Na dobry początek przenosimy się do kwietnia 2010 r. Piłkarska Anglia żyje fantastyczną walką Manchesteru United i Chelsea o tytuł mistrzowski. W czwartej kolejce od końca “Czerwone Diabły” jadą na boisko lokalnego rywala ze świadomością, że tylko zwycięstwo przedłuży ich szansę na końcowy sukces. Kilka dni wcześniej podopieczni sir Alexa Fergusona frajersko zremisowali z Blackburn, a “The Blues” odskoczyli im na cztery punkty. “Citizens” walczą zaś o czwartą lokatę, czyli przepustkę do Champions League.
U gości nadal Giggs, Scholes i Neville, ale też Darron Gibson czy… Gabriel Obertan. U gospodarzy zaś Patrick Vieira, nieśmiertelny Shay Given w bramce oraz już duet Vincent Kompany i Yaya Toure.
To nie były piękne derby, raczej typowy angielski mecz walki. Zanosiło się na pierwszy od 2004 r. bezbramkowy remis, niesatysfakcjonujący żadnej ze stron. No, ale od czego jest słynny “Fergie Time”? Doliczony czas gry, Evra ma tyle miejsca i czasu, że mógłby odpalić grilla, więc decyduje się na perfekcyjną wrzutkę. Paul Scholes był “kryty” tak jak Francuz i bezlitośnie to wykorzystał, popisując się idealnie wymierzonym strzałem głową. Pozamiatane.
Ławka Manchesteru wyskoczyła z radości, sir Alex Ferguson rozpromieniony bił brawo, żując gumę, a piłkarze pospieszyli do Scholesa z gratulacjami. Po typowej grupowej “cieszynce” Gary Neville postanowił w wyjątkowy sposób podziękować kumplowi za tego ważnego gola. Czule go objął, szepnął kilka słów i… pocałował prosto w usta. Romantyczny gest.
- Czy to było warte zwycięskiej bramki w 93 min. przeciwko lokalnym rywalom? Buziak w usta od Neville’a jest warty w każdej chwili po zwycięstwie nad City - powiedział po latach Scholes, pytany o tę sytuację.
Inaczej spojrzał na to kolega z zespołu, John O’ Shea.
- Biedny “Scholesy” nie mógł wiele zrobić, prawda? Był biedną ofiarą, która chciała odepchnąć Gary’ego, ale było za późno - śmiał się Irlandczyk. - Myślę, że to się wydarzyło w celu wkurzenia fanów City - dodał.
Cóż, United ostatecznie mistrzostwa nie zdobyło, ale przynajmniej drużyna miała co wspominać po zakończeniu rozgrywek.

Zemsta Irlandczyka

Cofamy się do początku obecnego wieku, choć wydarzenie, które miało miejsce w 2001 r., było de facto odpowiedzią na to, co działo się cztery lata wcześniej.
Kojarzycie Erlinga Haalanda? No pewnie, że tak, młody Norweg robi w tym sezonie prawdziwą furorę, bo strzela bramki dla Salzburga niczym “Lewy” dla Bayernu. Wszystko wskazuje na to, że młody snajper bez problemu osiągnie w futbolu więcej od swojego ojca, Alfa-Inge. A właściwie “Alfiego”, jak wszyscy nazywali niewysokiego, ale bardzo sprytnego stopera. Tata Erlinga lwią część kariery spędził w Anglii. Najpierw trafił do Nottingham Forest, a później przeszedł do Leeds United.
W 1997 r. Leeds mierzyło się z Manchesterem United. Jedna z akcji zakończyła się upadkiem Roya Keane’a, piłkarza “Czerwonych Diabłów”, który natychmiast zaczął zwijać się z bólu. Do cierpiącego Irlandczyka podbiegł Haaland senior, sugerując że ani go nie sfaulował, ani tym bardziej Keane’owi nic nie dolega. Wściekłego “Alfiego”, zarzucającego Royowi symulowanie urazu, musiał odciągać od rywala bramkarz Leeds. Okazało się, że twardziel z Irlandii nie udawał, bo uszkodził więzadło krzyżowe. Reakcja Norwega nie umknęła jednak jego uwadze.
Roy Keane był piłkarzem-skałą, starego stylu, który dziś otwarcie mówi, że w obecnym futbolu, gdzie dbanie o wizerunek, media społecznościowe, buty i fryzurę jest czasem priorytetem dla zawodników, zupełnie by się nie odnalazł. Irlandczyk grał ostro, nie przebierał w środkach i uprzykrzał życie wszystkim przeciwnikom. Zachowanie rozjuszonego “Alfiego” Haalanda zapadło mu w pamięć na długie lata.
Cztery lata później Haaland bronił już barw Manchesteru City, broniącego się przed spadkiem z ligi, w przeciwieństwie do pewnie zmierzającego po mistrzostwo United. W rozegranych w kwietniu derbach Roy Keane obrał sobie za cel zrewanżowanie się na Norwegu za wydarzenia z 1997 r.
I niestety zrobił to w najgorszy możliwy, ale typowy dla siebie sposób. Pomimo tego, że wcześniej mierzył się z “Alfiem” kilkukrotnie i wydawało się, że topór wojenny został zakopany. Wyniku (1-1) tamtego spotkania nikt nie pamięta. Do historii przeszedł bandycki, brutalny akt zemsty Irlandczyka na Haalandzie seniorze.
Keane absolutnie nie ukrywał, że celem jego ataku był tylko i wyłącznie rewanż na rywalu, który przed laty zalazł mu za skórę. Podkreślił to w swojej głośnej autobiografii.
- Czekałem na to wystarczająco długo. Mocno mu przyj**ałem. Pomyślałem: “A masz, ty piz*o”. Nie żałuję tego, choć nie chciałem zrobić mu krzywdy - napisał Irlandczyk. - Nawet później, w szatni, nie miałem wyrzutów sumienia - mówił we wcześniejszych wywiadach.
Keane dostał pięć meczów zawieszenia i 150 tys. funtów kary. A Haaland senior nigdy nie wrócił do pełnej sprawności fizycznej i niedługo później zakończył karierę w wieku zaledwie 30 lat.

Why always me?

Dziś Mario Balotelli irytuje sztab szkoleniowy, władze i kibiców Brescii Calcio. Na początku obecnej dekady wszystko było przed nim, a Włoch szalał w barwach “Citizens”. Z kontrowersyjnym napastnikiem mogą kojarzyć się w szczególności dwa starcie derbowe, rozegrane na przestrzeni kilku miesięcy.
Znowu kwiecień, tym razem w 2011 roku. Rok po czułościach Neville’a i Scholesa, United spokojnie zmierzało po to, co nie wyszło im dwanaście miesięcy wcześniej. “Czerwone Diabły” zgarnęły tytuł mistrzowski, a “Obywatele” musieli zadowolić się trzecim miejscem. To jednak nie derby w Premier League zakotwiczyły w pamięci kibiców. Oba zespoły mierzyły się zaś w półfinale Pucharu Anglii.
To był niezwykle istotny mecz dla City. Oto stanęli przed okazją awansu do finału FA Cup i szansą na zdobycie pierwszego poważnego trofeum od ponad trzydziestu lat. Perspektywa decydującego spotkania była bardzo kusząca, bo na finalistę miało czekać Stoke lub Bolton Wanderers.
Pierwszy gol padł na początku drugiej połowy. Po fatalnej stracie Michaela Carricka akcję “Citizens” wykończył znakomicie Yaya Toure. Kibice City oszaleli, a temperatura spotkania rosła z każdą minutą. Posypały się kartki. W 72 min. nie wytrzymał Paul Scholes. Rudowłosy piłkarz spóźnił się z interwencją i ostro sfaulował Pablo Zabaletę. Werdykt: ewidentne “czerwo”.
Grający w przewadze “Obywatele” dowieźli upragnione zwycięstwo, ale po zakończeniu spotkania emocje nie opadły. Na najbardziej szczęśliwego z powodu awansu do finału wyglądał Mario Balotelli. Włoch podszedł pod trybunę, na której zasiadali fani United i ostentacyjnie celebrował triumf, co nie spodobało się Rio Ferdinandowi oraz Andersonowi. Reakcja piłkarzy United rozwścieczyła krnąbrnego Mario i doszło do szamotaniny, która zaczęła przeradzać się w bójkę. Interwencję podjął menedżer City, Roberto Mancini.
Rio Ferdinand był tak wkurzony, że gdyby nie kilku rozjemców, to z pewnością w męski sposób wyjaśniłby Balotellemu to i owo.
Włoch przeszedł też do historii derbów Manchesteru po kilku miesiącach od starcia z Ferdinandem. City rozbiło w lidze lokalnych rywali na ich boisku aż 6-1, a ten mecz wielu uznaje za najgorsze spotkanie w historii całej kadencji sir Alexa Fergusona na Old Trafford. “Balo” trafił do siatki dwukrotnie i pokazał t-shirt z hasłem, który już na zawsze będzie się kojarzyło z nim samym.
***
Wymienione pamiętne momenty powodowały, że sam futbol schodził na dalszy plan. W historii nie brakowało jednak fantastycznych uczt piłkarskich. Dekadę temu rozegrano derby, które uznaje się za jedne z najlepszych w historii. United zwyciężyło po fenomenalnym boju 4:3, a zwycięski gol autorstwa Michaela Owena padł w szóstej minucie doliczonego czasu gry.
Nikt nie ma nic przeciwko, by i dziś obie ekipy zaserwowały nam to, co mają najlepsze. City musi zdobyć pełną pulę, bo Liverpool ani myśli się zatrzymywać. A United i Ole Gunnar Solskjaer mogą udowodnić, że triumf nad Tottenhamem Mourinho nie był dziełem przypadku. Usiądźmy głęboko w fotelu, zapnijmy pasy i niech wygra… futbol. Pierwszy gwizdek arbitra o 18.30.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również