"Brzęczek, przeproś za Kluczbork". Katowicka ucieczka i spalona ziemia selekcjonera

"Brzęczek, przeproś za Kluczbork". Katowicka ucieczka i spalona ziemia selekcjonera
Maciej Gillert/shutterstock.com
20 maja 2017 roku. Katowice. To jeden z tych dni, który na zawsze pozostał w pamięci Jerzego Brzęczka. Wówczas wydarzyła się prawdziwa katastrofa jego drużyny. Piłkarski dramat obecnego selekcjonera zmusił go do niesławnej ucieczki.
“Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna”. “Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz”. Choć te zdania wydają się banałami, to kadencja Brzęczka w GKS-ie Katowice idealnie wpisuje się w te hasła. Ale po kolei.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zrealizować w końcu cel

Jerzy Brzęczek został trenerem GKS-u 28 września 2015 roku. Przejmował rozbity zespół, który w 10 spotkaniach zdobył zaledwie 10 punktów. Już w pierwszym sezonie widać było progres drużyny. Gdyby pod lupę wziąć tylko wyniki od czasu przejęcia drużyny przez medalistę olimpijskiego z Barcelony, to GieKSa byłaby trzecia. Ostatecznie zakończyła rozgrywki na miejscu tuż za podium. Zdarzały się jeszcze głupie porażki, lecz wszystko szło w dobrym kierunku.
Trzeba przyznać, że Katowice są specyficznym miejscem pracy. Niektórzy twierdzą, że tutaj zawsze jest presja, która potrafiła sparaliżować niejednego. Kiedy Ślązacy awansowali w 2007 roku na zaplecze Ekstraklasy, nie sądzili, że spędzą w niej tyle lat. Brzęczek rozpoczynał kolejny nowy sezon, już dziesiąty GKS-u na tym poziomie rozgrywkowym. Cel mógł być jak zawsze tylko jeden. Awans. - Okienko letnie było naprawdę fajne. Ściągnięcie Prokicia, Abramowicza. Wtedy poszli w kozaków drugoligowych. Wydawało się, że GieKSa idzie w nową, lepszą stronę. Ta drużyna mogła się podobać - opowiada Maciej Grygierczyk, dziennikarz katowickiego “Sportu”.
Początek był daleki od ideału, ale potem rzeczywiście ruszyło. Trójkolorowi grali ładną piłkę i przede wszystkim skuteczną. Po 16. kolejkach zostali liderem Nice 1. ligi. Stracili do tego momentu zaledwie 8 bramek. Dawno nie było tak dobrej jesieni GieKSy, wydawało się, że awans jest na wyciągnięcie ręki. Klub nigdy nie był tak dobrze do tego przygotowany. Brzęczek miał komfortowe warunki.

To niewytłumaczalne

Zimowe transfery miały jeszcze wzmocnić GKS. Jako młodzieżowiec przyszedł chociażby Kamil Jóźwiak, wypożyczony z Lecha Poznań. Jednak coś się zacięło. Katowiczanie niby nie grali źle, ale nie potrafili punktować. - Cała wiosna w naszym wykonaniu była słaba. Mieliśmy kilka razy możliwość wskoczenia na miejsca premiowane awansem i każdorazowo nie wykorzystywaliśmy tych okazji. Sytuację ratowała słaba dyspozycja naszych rywali i tak trwał ten wyścig żółwi - mówi Piotr Koszecki, prezes Stowarzyszenia Kibiców GKS-u. Szkoleniowiec cały czas bronił jednak swoich graczy. Fani prześmiewczo nazywali go “złotoustym”. - Do Brzęczka były pretensje o to, że w publicznych wypowiedziach przechodził do porządku dziennego, że się traci punkty. Cały czas podkreślał, że dziękuje zawodnikom, że była to dobra gra. To mogło irytować - tłumaczy Grygierczyk.
To była sytuacja bez precedensu. W pewnym momencie w walkę o awans zamieszana była połowa ligi, ale wszyscy “oczka” zbierali ślamazarnie. W końcu odskoczyła Sandecja Nowy Sącz, lecz rywalizacja o drugie miejsce wciąż trwała. Na cztery kolejki przed finiszem GieKSa znajdowała się na trzecim miejscu w tabeli, mając tyle samo punktów co druga Olimpia Grudziądz. Ostatecznie awansował jednak Górnik Zabrze, który w tamtym momencie był… dziewiąty. Jak do tego doszło?
Najpierw porażka właśnie w Zabrzu po samobóju Prokicia. Potem mecz u siebie ze zdegradowanym już MKS-em Kluczbork, najsłabszą drużyną w stawce. I tu wydarzyło się coś, czego Brzęczek nigdy nie zapomni. Lepiej nie mogło się jednak rozpocząć. Po 17 minutach jego podopieczni prowadzili 2:0, goście nie potrafili stworzyć kompletnie niczego. Do czasu. Chwilę przed końcem pierwszej połowy przyjezdni złapali kontakt, tuż po przerwie było już 2:2. Najgorsze miało dopiero nadejść.
Katowiczanie walczą o zwycięstwo do ostatnich minut. Tylko wygrana pozwoli im pozostać w grze o Ekstraklasę. Zaangażowano wszystkie siły, podczas stałego fragmentu gry w pole karne przeciwnika wędruje nawet bramkarz Sebastian Nowak. Piłkarze z Kluczborka wybijają piłkę, chwilę później golkiper walczy o piłkę na środku boiska z Tomaszem Swędrowskim. Przewinienie, MKS otrzymuje rzut wolny. Futbolówkę ma w rękach jeden z piłkarzy GieKSy, ale szybko oddaje ją rywalowi. Swędrowski momentalnie uderza na bramkę z ponad 50 metrów. Gol. Konsternacja na trybunach.
- Piłkarze GKS-u byli już nerwowi przy stanie 2:2. Musieli czuć straszną presję ze strony kibiców. My poczuliśmy, że możemy tego dnia sprawić niespodziankę. W doliczonym czasie gry widziałem, że Nowak rusza w nasze pole karne, ale mimo to byłem w szoku, że nagle przyszło mi się zastawiać z bramkarzem.... blisko koła środkowego. Minęło kilka sekund, myślę sobie, że nie ma szans, żeby zdążył wrócić, więc oddałem strzał. Wpadło. Tak naprawdę dopiero po meczu zobaczyłem, jaka była atmosfera po tej bramce. Ja byłem wtedy w innym świecie, zapomniałem na chwilę, że spadliśmy z ligi - wspomina tamten moment Swędrowski, który okazał się prawdziwym katem Brzęczka.
Nie ma się co dziwić, że GKS schodził do szatni otoczony gwizdami i bluzgami. Atmosfera była napięta. Oliwy do ognia dolał jeszcze sam Brzęczek, który na pomeczowej konferencji prasowej powiedział tylko kilka zdań. - Nie ma co komentować po tym meczu. Prowadziliśmy 2:0 i przegraliśmy 2:3. Nie zasłużyliśmy na to, by awansować w tym sezonie. Ja ze swojej strony poinformowałem prezesa, że podaję się do dymisji, tak więc dzisiaj był to mój ostatni mecz jako trenera GKS-u Katowice. Dziękuję za współpracę i życzę awansu w przyszłym sezonie - powiedział, po czym od razu opuścił salę konferencyjną. Nie pozwolił zadać żadnego pytania. Nigdy nie wyjaśnił tej historii, po prostu uciekł.

Spalona ziemia

Dymisja trenera została oczywiście przyjęta natychmiast. W Katowicach pozostał jednak ogromny niesmak po zachowaniu Brzęczka. - Wiele można tłumaczyć emocjami, ale wtedy się skończyło to nieładnie. Można było wystosować oświadczenie, po ludzku przeprosić. Zabrakło tutaj odwagi. To był najbardziej spektakularnie przegrany sezon - mówi dziennikarz “Sportu”. - Oczywiście trener Brzęczek też na pewno to przeżył, w końcu nieustannie broniąc piłkarzy położył swoją głowę za nich, ale mnie okoliczności łagodzące niewiele interesują. Ja mam ogromny żal do trenera, że tak się zachował. Szczególnie, że jest to osoba, która u nas w klubie, ale także wcześniej i później, pokazała się z normalnej, czysto ludzkiej strony - dodaje Koszecki.
W sieci krążyły nawet memy typu "Brzęczek, przeproś za Kluczbork". Nigdy się jednak tego nie doczekano. W następnych sezonach GieKSa dalej topiła się w marazmie, zaliczając kolejne absurdalne wpadki. Tymczasem rok po kompromitacji w Katowicach Brzęczek został selekcjonerem kadry. Przekorny los.
Przemysław Gawin

Przeczytaj również