Być jak Didier Drogba. Tammy Abraham udowadnia, że najlepszą "dziewiątkę" Chelsea sama sobie wychowała

Wejść w buty Costy i Drogby. Tammy Abraham udowadnia, że jest właściwym człowiekiem we właściwym miejscu
Shutterstock
Zanim zabrzmiał pierwszy gwizdek sezonu, wielu fanów Chelsea kręciło głowami, mówiąc: “Abraham nie jest jeszcze gotowy”. Po meczach z Manchesterem United i Leicester niewiernych Tomaszów tylko przybyło. Ale kolejne gry zaczęły udowadniać, że malkontenci nie mieli racji. Nowa “dziewiątka” londyńczyków to jeszcze nie jedna z jaśniejszych gwiazd na firmamencie Premier League. Podąża ona jednak ścieżką Drogby i Costy, która prowadzi właśnie w tym kierunku.
Równo dekadę temu, w sezonie 2009/10, Chelsea Londyn zdobyła mistrzowski tytuł, wyprzedzając o punkt “Czerwone Diabły”. Rewelacyjną kampanię zanotował wówczas Didier Drogba, który w 32 spotkaniach strzelił aż 29 bramek i zaliczył 13 asyst. Obecny menedżer “Niebieskich”, Frank Lampard, powinien to doskonale pamiętać. Sam grał wtedy futbol nie z tej ziemi, notując 22 gole i 16 asyst - statystycznie najlepsze liczby w swojej karierze.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wirus strzeleckiej indolencji

Od tego czasu Abramowicz co okienko polował na napastnika, który dawałby drużynie choćby zbliżony łup. Kilka miesięcy po zdobyciu tytułu na Stamford Bridge trafił Fernando Torres - ogromne rozczarowanie. Później zadaniu nie sprostali: Samuel Eto’o, Demba Ba, Radamel Falcao, Alvaro Morata, Olivier Giroud, Gonzalo Higuain.
Fakt, nie wszyscy otrzymywali tę szansę w swoich najlepszych latach, ale też nikt z wymienionych piłkarzy nie był wtedy karykaturą najlepszej wersji siebie. Każdy łapał w stolicy tajemniczego wirusa indolencji strzeleckiej, część z nich stała się ponadto argumentem w udowadnianiu prawdziwości pewnej miejskiej legendy, osławionej “klątwy numeru 9”.
Jeden Diego Costa nawiązywał swoją grą i bilansem do wybitnego Iworyjczyka, chociaż cieniem na jego postawie kładły się notoryczne problemy z dyscypliną. Nie było dziełem przypadku, że dobre sezony Brazylijczyka z hiszpańskim paszportem, takie na 20 bramek, zbiegały się z mistrzostwem kraju dla Chelsea.
W ostatnich rozgrywkach ligi angielskiej sterem, żeglarzem i okrętem był dla ofensywy “The Blues” Eden Hazard. Przewrotnie można napisać, że Morata i Higuain, nominalne armaty ekipy z Londynu, zaliczyli tę kampanię na pięć. Na pięć… bramek. Masakra.

Uodporniony za młodu

Po dekadzie od sezonu marzeń Drogby, w ataku Chelsea coraz pewniej radzi sobie Tammy Abraham. Młodzian nie uwierzył w żadną klątwę. Już teraz, po ledwie 5 spotkaniach, ma na koncie 7 bramek w lidze, zawstydzając swoją skutecznością wspomnianych Moratę i Higuaina.
Wirus indolencji strzeleckiej na niego nie działa - może dlatego, że Anglika nie ściągano Bóg wie skąd. To wychowanek, chłopak od małego oswajający się z atmosferą Stamford Bridge. Jest takie rewelacyjne zdjęcie, na którym Roman Abramowicz stoi razem z Dominikiem Solanke, Rubenem Loftusem-Cheekiem i właśnie Abrahamem. Żartobliwie można stwierdzić, że ktoś z równie długą historią w klubie musiał się uodpornić i na klątwę, i na wirusa.
Kevin Oghenetega Tamaraebi Bakumo-Abraham, bo tak brzmi pełne imię i nazwisko bohatera niniejszego tekstu, urodził się 2 października 1997 roku w Londynie. Do akademii piłkarskiej Chelsea dołączył w wieku 7 lat. Przeszedł w niej wszystkie szczeble kariery. Następnie napastnik zaliczył udane okresy wypożyczenia w Bristol City, Swansea i Aston Villi.
Jego ostatni rok na zapleczu Premier League był szczególnie imponujący, ale nie zapominajmy, że równie dobry był pierwszy poważny sezon snajpera w seniorskiej piłce (23 gole w 41 meczach w barwach Bristol City w Championship), a wcześniej sporo doświadczenia zebrał on również na boiskach w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii (5 goli w 31 meczach Swansea).

Disneyowska historia

Z “dziewiątką” mierzy się zatem piłkarz młody, lecz nie żółtodziób. Początkowo wydawało się, że i on nie podoła wyzwaniu. W starciu z Liverpoolem o Superpuchar Europy nie wykorzystał swojej “jedenastki” w serii rzutów karnych. W dwóch pierwszych meczach ligowych - przeciwko Manchesterowi United i Leicester - nie zdobył bramki. Ale Frank Lampard nie przestawał na niego stawiać. Zaczęło się to opłacać już od 3 kolejki. Przeciwko Norwich trafił 2 razy, podobnie było w spotkaniu z Sheffield, wreszcie w pojedynku z Wolverhampton wbił piłkę do siatki rywali aż 3 razy.
Przed sezonem prognozowano, że zakaz transferowy może wyjść Chelsea na zdrowie. I to pod każdym względem: finansowym, wizerunkowym, nawet sportowym. I tak się w rzeczy samej dzieje. “Loan army” daje radę. Mount i Abraham szaleją z przodu, Tomori zaimponował golem w stylu klękajcie narody, w kolejce po swoje minuty czekają jeszcze Reece James i Callum Hudson-Odoi. Doczekaliśmy dnia, kiedy wszystkie bramki zdobyte do tej pory w lidze przez “The Blues” są dziełem wychowanków!
Po latach – w opinii jednych marginalizowania i tułania się po Europie, zdaniem drugich rozwoju i zbierania doświadczenia - najzdolniejsi i najbardziej cierpliwi wychowankowie otrzymali wreszcie szansę stania się pełnoprawnymi członkami drużyny.

Jak u Sienkiewicza

To piękna historia z morałem, trochę taki “Janko Muzykant”, tyle że z happy endem. A przypadek Abrahama jest szczególny do kwadratu ze względu na dziecięcą fascynację pewnym zawodnikiem “Niebieskich”. Wyobraźcie sobie, że gość, który ma być nowym Drogbą, w wieku pacholęcym był... zapatrzony właśnie w Didiera Drogbę.
Z wiekiem przestał robić maślane oczy do plakatów z podobizną Afrykańczyka, szacunek do wielkiego poprzednika pozostał mu jednak do dzisiaj. 21-latek otwarcie mówi w wywiadach, że chce być jak Drogba. A idol trzyma za niego kciuki.

Czy ten balonik aby nie pęknie?

Jasne, kilka spotkań to za mało, żeby ogłosić intronizację nowego króla. Kibice Chelsea spragnieni są jednak skutecznego snajpera jak kania dżdżu. W młokosie widzą reinkarnację legendarnego Iworyjczyka. I chociaż jest to jeszcze trochę na wyrost, bo przecież wiele rzeczy może pójść nie tak, to w potencjał piłkarza nie wątpią też największe sławy klubu i eksperci. Dzięki temu Abraham dostał na Stamford Bridge duży kredyt zaufania.
Napastnik już pobił kilka rekordów. Po meczu przeciw “Wilkom” został najmłodszym strzelcem hat-tricka w historii klubu („zluzował” Hazarda) i jedynym graczem w dziejach ligi, który w jednym spotkaniu zaliczył zarówno hat-tricka, jak i samobója.
Został pierwszym zawodnikiem Chelsea od ponad pół wieku, który zdobywał po minimum 2 bramki w co najmniej 3 meczach z rzędu i zaledwie jednym z trzech piłkarzy z Premier League w wieku 21 lat lub mniej, którzy dokonali podobnego wyczynu.
Niewątpliwie król strzelców minionej edycji Championship ostatnimi meczami zyskał wielką pewność siebie. Najbliższym rywalem “The Blues” w lidze będzie Liverpool. Drużyna z topu, o klasę lepsza od Norwich, Sheffield czy Wolves. Dla Anglika będzie to szansa na rehabilitację po niewykorzystanym karnym w meczu o Superpuchar Europy.
Na Abrahama czeka już “probably the best defender in the world”... Jego pojedynki z Matipem i Van Dijkiem mogą być ozdobą tego widowiska. Ciekawe, czy 21-latek poczuje po tym starciu jeszcze większy wiatr w żaglach!
Łukasz Jakubowski

Przeczytaj również