Był internetowym kibicem-memem, został prezydentem ukochanego klubu. Już przeszedł do historii. "Jak z filmu"

Był internetowym kibicem-memem, został prezydentem ukochanego klubu. Już przeszedł do historii. "Jak z filmu"
instagram Tiago Rech
Dekadę temu został internetowym memem jako “samotny” kibic ukochanego klubu. Niedługo później w roli prezydenta doprowadził ten klub do największego sukcesu w dziejach. Ta filmowa wręcz historia wydarzyła się naprawdę.
11 lutego 2012 okazał się jednym z najważniejszych dni w życiu pewnego brazylijskiego dziennikarza sportowego. Tiago Andre Rech pracował wówczas w Porto Alegre, więc bez problemów mógł udać się na mecz ulubionego klubu, Futebol Clube Santa Cruz, które grało tego dnia z miejscowym Gremio. Na trybunach Estadio Olimpico Monumental zasiadło mniej więcej sześć tysięcy kibiców gospodarzy. On był jeden. Wizerunek samotnego kibica dopingującego znacznie niżej notowany zespół szybko obiegł media społecznościowe.
Dalsza część tekstu pod wideo
Choć Santa Cruz sensacyjnie jako pierwsze objęło w tamtym meczu prowadzenie, ostatecznie przegrało 1:4. Od tego czasu historia klubu ze stanu Rio Grande do Sul przypominała jazdę na rollercoasterze. Były spadki i zagrożenie całkowitym upadkiem, ale nie zabrakło też sukcesów sportowych, w tym pierwszego trofeum w historii klubu. A naocznym świadkiem tego wszystkiego był właśnie Tiago, który od tamtego momentu… dwukrotnie piastował stanowisko prezydenta “Galo”.

Od słowa do słowa

Santa Cruz do Sul jest 130-tysięcznym miastem położonym mniej więcej dwie godziny drogi od Porto Alegre. Zostało założone w latach 70. XVIII wieku przez niemieckich imigrantów i wpływy naszych zachodnich sąsiadów do dzisiaj są tam całkiem spore. W mieście co roku odbywa się na przykład Oktoberfest. W świecie brazylijskiego sportu nie jest to jednak najmocniejszy ośrodek. Znajduje się tam dość znany, ale głównie w regionie tor wyścigowy. Są też dwa kluby piłkarskie: założone w 1913 Futebol Clube Santa Cruz i młodsza o ponad cztery dekady Avenida.
Młody Tiago nigdy nie miał problemu z wyborem ulubionej drużyny. Już od małego zaczął chodzić na spotkania Santa Cruz z tatą. Ten zresztą wcześniej robił to ze swoim ojcem, dziadkiem Tiago. Miłość do tego klubu została mu więc przekazana z pokolenia na pokolenie. Nic więc dziwnego, że kiedy w 2012 roku miał okazję, by zobaczyć ukochany zespół w mieście, w którym akurat pracował, postanowił z niej skorzystać.
- Nie będę ukrywać, że już wtedy pojawiały się we mnie myśli, czy może aby nie spróbować swych sił w roli prezydenta klubu lub członka jego zarządu. Były to jednak tak naprawdę tylko moje marzenia i nigdy nie podejrzewałbym wtedy, że to się naprawdę wydarzy. Zespół występował na najwyższym poziomie ligi stanowej i to już tak od dobrych 15 lat, ale brakowało mu jakichkolwiek spektakularnych sukcesów. Zawodnicy co roku się wymieniali, ciężko było się utożsamiać z taką drużyną. Dobrze znałem niektórych działaczy, więc zaproponowałem im wówczas kilka potencjalnych zmian - mówi nam Tiago.

Szalona misja ratownicza

Rok później Rech powrócił do rodzinnego miasta. Szukał pracy, a ówczesny prezydent Santa Cruz zaproponował, by dołączył do klubu i został jego rzecznikiem prasowym. Tiago nie musiał się długo namyślać i szybko przyjął propozycję. Tyle tylko, że w 2013 roku zespół zajął dopiero 14. miejsce w stanowej Serie A i po wielu latach spędzonych w najważniejszych lokalnych rozgrywkach ligowych spadło do Serie A2. To oznaczało natomiast sporą wyrwę w budżecie klubu. Rocznie klub z tytułu gry wśród stanowej elity dostawał bowiem milion brazylijskich reali, czyli ok. 850 tysięcy złotych.
Santa Cruz nagle znalazło się jednocześnie w fatalnej sytuacji sportowej, finansowej, a przez to również organizacyjnej. To właśnie w tym momencie Tiago Andre Rech po raz pierwszy stanął przed szansą na uratowanie ukochanego klubu. Mając zaledwie 28 lat, zdecydował się na stawienie czoła naprawdę nie lada wyzwaniu. Nowemu sternikowi ekipy z Estadio dos Platanos udało się utrzymać ją na poziomie Serie A2. Brak doświadczenia menedżerskiego odbił się jednak zarówno na dalszej stagnacji klubu, jak i również zdrowiu samego prezydenta.
- Pamiętam, że w klubie mieliśmy tradycję cotygodniowych kolacji członków klubu, na których pojawiali się sponsorzy czy przedstawiciele lokalnych władz. Niestety mniej więcej w okolicach 2014 roku doszło do sytuacji, w której na tych spotkaniach pojawiało się po pięć czy sześć osób. Wystartowaliśmy wówczas w rozgrywkach, ale brakowało nam pieniędzy. Część zobowiązań musiałem pokryć z własnej kieszeni. Po roku u steru byłem kompletnie wykończony, popadłem w depresję, miałem pełno niespłaconych długów. Wtedy pomyślałem, że już nigdy nie będę żadnym dyrektorem czy prezesem. Postanowiłem wrócić do Porto Alegre i zacząłem znów pracę jako dziennikarz - opowiada Rech.

Postawili na swoich

W kolejnych kilku latach zespół ledwo utrzymywał się na drugim poziomie rozgrywkowym w stanie Rio Grande do Sul, aż w końcu trwająca od dłuższego czasu degrengolada zakończyła się w 2018 roku kolejnym spadkiem. Klub znalazł się na peryferiach poważnego futbolu i groziła mu nawet likwidacja. To byłaby jednak ujma na honorze Santa Cruz, które w przeciwieństwie do lokalnego rywala, Avenidy, nigdy w historii się nie zamknęło choćby na sezon. Kibice czuli wściekłość i oczekiwali zmian. Mimo że sympatyzująca przecież z klubem rodzina Tiago była wyraźnie przeciwna, ten dał się namówić na powrót i znów objął stanowisko prezydenta.
- Zmieniliśmy strategię, postawiliśmy na młodszych chłopaków z regionu. Na stadionie pojawiły się ich rodziny, a za nimi przyszli też nowi sponsorzy. Zyskaliśmy też fundusze z FIFA Solidarity Mechanism po tym, jak kluby zmieniło dwóch naszych wychowanków. Bramkarz Tiago Volpi dołączył wówczas do Sao Paulo, a teraz gra w Meksyku, natomiast Pedro Henrique przeszedł do Internacionalu. Choć w 2020 roku szalała już pandemia, nasza sytuacja finansowa się poprawiła. Z powodu koronawirusa zamiast ligi stanowej zorganizowano wówczas jedynie miesięczny turniej mający wyłonić drużynę, która zagra w Pucharze Brazylii. Porozmawialiśmy w klubie i uznaliśmy, że warto wystartować - opowiada.
Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. 12 drużyn zostało podzielonych na dwie grupy. Santa Cruz ze swojej weszła do fazy pucharowej z drugiego miejsca. W półfinałowym dwumeczu dopiero po rzutach karnych pokonała Inter de Santa Maria. Podobny przebieg miały również finałowe pojedynki z Sao Jose. Tu znów w rewanżu to jedenastki zadecydowały o końcowym triumfie. Piłkarze Santa Cruz okazali się ponownie w nich skuteczniejsi i tym samym zdobyli swoje najważniejsze trofeum w ponad stuletniej historii.

Ci mali też są ważni

Ten sukces okazał się kluczowy dla losów całego klubu. Santa Cruz zagrało w kolejnej edycji Pucharu Brazylii i choć rozegrało w nim zaledwie jedno spotkanie, na klubowe konto wpłynął kolejny milion reali. Dzięki temu Rech i spółka mogli wreszcie zacząć spłacać wszystkie długi. Do tego przyszedł również kolejny sukces sportowy w postaci awansu do stanowej Serie A2. Po latach nerwów i stresu klub z południa Brazylii wreszcie zaczął wychodzić na prostą. Tiago Andre Rech wykonał swoją misję i mógł powierzyć pieczę nad klubem następcy. Sam pozostał jednak w jego strukturach najpierw jako przewodniczący, a obecnie jako wiceprzewodniczący zarządu.
- Futbol i Santa Cruz to moje życie. Czuję się tu szczęśliwy, jestem otoczony naprawdę wspaniałymi ludźmi. Co sobotę spotykamy się i organizujemy wspólnego grilla, podczas którego sączymy caipirinhę, tradycyjny brazylijski drink na bazie rumu. Bycie prezydentem tego klubu była najlepszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Dlatego mam radę dla wszystkich, którzy kochają dany zespół, byście się nie bali zaangażować nieco mocniej w jego działalność, szczególnie jeśli macie takie możliwości. To jest naprawdę warte waszego zachodu. Mamy w Brazylii powiedzenie, że coś jest jak Cachaca, czyli brazylijska wódka. Jak już coś zaczniesz, to się nie oderwiesz. Tak właśnie jest z moją pracą dla Santa Cruz. Piłka nożna jest pasją, dla której warto się poświęcić - uważa Rech.
Santa Cruz w dopiero co zakończonym sezonie było bezkonkurencyjne w fazie grupowej Serie A2, ale w fazie play-off niespodziewanie odpadło już w ćwierćfinale. Klub jest jednak w coraz lepszej kondycji finansowej, a w przyszłych rozgrywkach jego celem ponownie ma być awans. A praca Andre Recha została doceniona przez FIFA, która zaprosiła Brazylijczyka na mundial do Kataru. W tym roku swoją premierę ma mieć też film dokumentalny na temat niezwykłej przygody jego oraz całego klubu.
- Po dziesięciu latach od tego, jak zacząłem mocniej angażować się w życie Santa Cruz, znalazłem się wśród 500 osób działających na rzecz danych drużyn, które zostały zaproszone przez FIFA na otwarcie mistrzostw świata w Katarze. Wielu z nich współpracuje nawet z reprezentacjami narodowymi, ja byłem jednym z niewielu reprezentujących tych najmniejszych w piłkarskim układzie pokarmowym. Tylko to właśnie ci najmniejsi są kluczowi. Futbol, który widzimy w telewizji, stanowi może z jeden procent całego piłkarskiego świata. Nie wszystko kręci się wokół pieniędzy, a pozostałe 99% to kluby, w których zawodnicy grają głównie dla pasji. I o to w tym wszystkim powinno chodzić - podsumowuje.

Przeczytaj również