Było świetnie, prosimy o więcej. Reprezentacja Polski Jerzego Brzęczka wreszcie idzie w dobrym kierunku

Było świetnie, prosimy o więcej. Kadra Jerzego Brzęczka wreszcie idzie w dobrym kierunku
Piotr Matusewicz / PressFocus
Bośnia wprawdzie szybko zaczęła grać w osłabieniu, ale umówmy się, kiedy cieszyć się po meczu reprezentacji Polski, jeśli nie dzisiaj, po tak udanym występie podopiecznych Jerzego Brzęczka? Ten zespół wreszcie wszedł na właściwe tory. I oby z tej drogi nie zbaczał.
Jeśli założymy, że cenny remis z Włochami był światełkiem w tunelu, to to światło właśnie zaczęło świecić jeszcze intensywniejszym blaskiem. Tak, kontrowersyjna czerwona kartka ustawiła to spotkanie, ale w przeszłości reprezentacja Polski wielokrotnie męczyła się z rywalami nawet grając w przewadze. Tutaj nic takiego nie miało miejsca. Szybko narzuciliśmy własny styl gry i zanim jeszcze Robert Lewandowski wreszcie trafił do siatki, powinniśmy prowadzić dwoma golami. A jak już ruszyła maszyna, to Bośniacy okazali się zupełnie bezradni.
Dalsza część tekstu pod wideo

W środek tarczy

Góralski-Linetty-Klich. Na papierze to bardzo egzotyczne ustawienie środka pola, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasowe wybory personalne selekcjonera. W praktyce wybór tego tercetu okazał się strzałem w dziesiątkę. Jerzy Brzęczek trafił ze składem nie gorzej niż bohater tego spotkania, Karol Linetty, do siatki przy golu na 2:0. Z nawiązką obroniło się całe trio. Pomocnik Torino zagrał najlepsze zawody w historii występów z orzełkiem na piersi. Aż żal, że ostatnie lata znajdował się na kadrowym marginesie. Teraz tego błędu Brzęczek już popełniać nie powinien i raczej nie popełni. Były zawodnik Lecha Poznań znalazł idealny sposób na udowodnienie własnej wartości - po prostu imponował postawą na boisku.
9. minuta - aktywny Linetty otrzymuje piłkę na 20-25 metrze, widzi, że nie ma partnerów do gry i sprawdza czujność bośniackiego bramkarza. Niespełna kwadrans później walczy jak lew i niemal w parterze magicznie odgrywa piętą do rozpędzonego Góralskiego, którego podanie na gola powinien zamienić “Lewy”. 40. minuta - piłkarz Torino bierze udział w akcji bramkowej, to po jego strzale futbolówka ląduje pod nogami Jóźwiaka. I wreszcie wisienka na torcie: przepiękne uderzenie głową na 2:0.
Linetty kapitalnie wyszedł na pozycję i nie dał szans Sehiciowi. W drugiej części meczu 25-latek kontynuował mrówczą robotę w środku boiska. Harował jak wół. Bardzo przyjemnie się go oglądało. Tej kadry nie stać na rezygnację z zawodnika takiej klasy.
Linetty’emu dzielnie sekundowali Jacek Góralski i Mateusz Klich. “Góral” to wzór do naśladowania. Imponuje nieustępliwością, ambicją, walką, ale krzywdzące jest twierdzenie, że jego arsenał zagrań ogranicza się wyłącznie do “brudnej roboty” w defensywie. Oto, co napisaliśmy o graczu Kajratu Ałmaty w pomeczowych ocenach, wystawiając mu “8”.:
- Chyba na zawsze powinien upaść mit, że to piłkarz nadający się wyłącznie do roli "przecinaka". (...) “Góral” znów pokazał niedowiarkom, że ma zmysł do gry kombinacyjnej i jest aktywny w ofensywie.
I tak właśnie było. Jego dwójkowa akcja z Linettym z 22. minuty zasługuje na wielkie słowa uznania. Góralski grał na pełnym luzie, choć wszedł w spotkanie dość nerwowo. Imponował kluczowymi podaniami, nie zawodził w odbiorze. Wzór reprezentanta Polski. Brzęczek na niego mocno stawia i jak na razie absolutnie się nie myli.
Co do Mateusza Klicha - ukoronowaniem jego występu była asysta rodem z Premier League przy trzeciej bramce.
Pomocnik Leeds już wcześniej próbował nieźle współpracować z Lewandowskim. To on mu zagrał prostopadle w akcji zakończonej czerwoną kartką, dobrze rozumiał się z kapitanem drużyny. Wreszcie zagrał w kadrze na miarę możliwości, bo miał więcej swobody w roli najbardziej wysuniętego środkowego pomocnika. I tylko szkoda, że z powodu zawieszenia za żółte kartki nie wystąpi w kolejnym spotkaniu. W środku pola reprezentacji Polski robi się bardzo, bardzo ciasno. Ale jak podkreślał po ostatnim gwizdku Brzęczek, tym lepiej dla zespołu.

Klasa światowa

Tak mniej więcej do 25. minuty mogliśmy zastanawiać się, czy aby ktoś nie podmienił nam Roberta Lewandowskiego. “Lewy” długo wchodził w to spotkanie i nie potrafił się wstrzelić, czego dowodem było niespotykane u niego fatalne pudło z kilku metrów. Ale jak już wrzucił szósty bieg, to zostawił rywali daleko w tyle. Pokazał definicję klasy światowej w futbolu. Znakomicie odnalazł się przy zamieszaniu na 1:0, następnie dorzucił Linetty’emu w taki sposób, jak robią to tylko fachowcy z najwyższej półki. Dodał do tego pewne wykończenie przy trzeciej bramce i mógł zejść z boiska z poczuciem wykonanej misji.
Świetnie, że Lewandowski zanotował tak dobre zawody, zwieńczone dwoma golami i asystą. Tego było trzeba i jemu, i całej drużynie narodowej. W końcu wielokrotnie za kadencji Brzęczka mieliśmy flashbacki z czasów kadry Waldemara Fornalika, gdy zirytowany i osamotniony “Lewy” cofał się w okolice koła środkowego i nie miał wsparcia od kolegów. Przeciwko Bośni też grał wielowymiarowo, potrafił się pokazać na skrzydle i przed polem karnym, czego efekt stanowiła magiczna asysta na 2:0. Oby tylko zdrowie mu dopisywało.

Powiew optymizmu

Aby nie utonąć w pozytywach, trzeba też przyznać, że dopóki rywale nie otrzymali czerwonej kartki, to pokazywali się z naprawdę niezłej strony i potrafili zagrozić Polakom. Szczególnie po naszej lewej stronie, gdzie spore problemy miał Arkadiusz Reca. Defensor Crotone z biegiem czasu czuł się jednak coraz pewniej i należy mu się pochwała za aktywny udział przy drugiej bramce. Grający na drugiej flance Tomasz Kędziora grał za to bezbłędnie z tyłu, a i mógł ukończyć zawody z asystą, gdyby Sehić nie wyjął główki Grosickiego. “Grosik” i Kamil Jóźwiak mieli zresztą różne momenty w tym spotkaniu, finalnie wyżej wypada ocenić “Jóżia”, za asystę i notoryczne uprzykrzanie życia Seadowi Kolasinacowi.
Wśród piłkarzy pierwszego składu nie ma przegranych. Zadowoleni mogą być też Wojciech Szczęsny, Kamil Glik i Jan Bednarek. Szkoda jedynie, że żaden ze zmienników nie okazał się wartością dodaną, a gra nieco nam siadła.
Po rozbiciu słabej Finlandii i różnie przyjętym, choć bardzo cennym remisie z Włochami, pewna wygrana z Bośnią to powiew optymizmu przed kolejnymi spotkaniami kadry. A nawet nie tyle listopadowymi potyczkami z Italią i Holandią, ale - patrząc szerzej - przed najbliższymi ośmioma miesiącami, których zwieńczeniem będzie Euro. Długo, bardzo długo reprezentacja pod wodzą Brzęczka kazała nam czekać na zastrzyk efektownej gry. Bo wyniki były, ale “Biało-Czerwoni” zbyt często, mówiąc kolokwialnie, “męczyli bułę”. Teraz trudno się czepiać. Bośnia grała w dziesięciu, jednak została potraktowana tak, jak powinien być traktowany osłabiony rywal. Raz, dwa, trzy, dziękujemy.
Nie możemy utonąć w fali pozytywów, lecz z drugiej strony - naprawdę jest za co chwalić, a zatem to róbmy. Za kilka tygodni dwa poważne sprawdziany. Obyśmy nie weszli z powrotem na niewłaściwą ścieżkę, bo obrana na tym zgrupowaniu droga wydaje się właściwa. I brawa dla wielokrotnie (słusznie) krytykowanego, w tym przez autora tego tekstu, selekcjonera, że nie bał się ryzyka i ustawił zespół we właściwy sposób. Mamy spory potencjał go zagospodarowania. Nie warto przywiązywać się do nazwisk. Grzegorz Krychowiak i Piotr Zieliński muszą powalczyć o miejsce w składzie. Gra za zasługi przy takiej rywalizacji to nonsens.

Przeczytaj również