Cham? Ekscentryk? Szalony bramkarz latami był wiecznym rezerwowym. "W Argentynie nikt mnie nie znał"

Cham? Ekscentryk? Szalony bramkarz latami był wiecznym rezerwowym. "W Argentynie nikt mnie nie znał"
Cao Can/Xinhua/PressFocus
Emiliano Martinez od dziecka miał tylko jedno marzenie. Zagrać w dorosłej reprezentacji Argentyny. Choć raz. Spełnił je w wieku 28 lat. Półtora roku później ma wygraną w Copa America, tytuł mistrza świata i najlepszego bramkarza mundialu. Cierpliwość popłaciła.
- To nasz najlepszy bramkarz od czasów Ubaldo Fillola! - argentyńscy kibice byli zgodni w opiniach, gdy w Katarze pytałem ich o "Dibu" Martineza. Przy okazji meczów Argentyny kilka razy natknąłem się też na Sergio Goycochę, bohatera MŚ 1990, a dziś eksperta telewizyjnego. Co prawda 32 lata temu Albicelestes przegrali finał, ale "Goyco" i bronione przez niego rzuty karne przeszły do legendy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dziś też może przejść, ale na symboliczną emeryturę. Argentyna ma nowego bohatera karnych. I nie tylko. Gdyby nie kapitalna interwencja Martineza w sytuacji sam na sam z Randalem Kolo Muanim w końcówce dogrywki, żadnych karnych by nie było. Ten "pajacyk" na pewno trafi na jakiś mural. Jeśli nie w Buenos Aires, to w Mar del Plata, rodzinnym mieście Martineza.
Po Goycochei było wielu solidnych bramkarzy. German Burgos, Roberto Abbondanzieri, a od mundialu 2010 przez lata Sergio Romero. Też wybitny reprezentant, przecież aż 96-krotny, numer jeden na mundialach 2010 i 2014, na Copa America 2011, 2015 i 2016. Nigdy jednak nie wygrał z "Albicelestes" żadnego trofeum.
Gdyby nie kontuzja kolana, Romero byłby też zapewne pierwszym bramkarzem cztery lata temu, a tak zastąpić go musieli Willy Caballero do spółki z Franco Armanim. 36-letni Armani był też rezerwowym bramkarzem w Katarze i jedynym Argentyńczykiem na tym mundialu grającym w rodzimej lidze, w River Plate.
To na niego na początku swojej pracy z reprezentacją stawiał Lionel Scaloni. Armani był jego numerem jeden przez blisko trzy lata. Bronił na Copa America 2019 (Argentyna zajęła trzecie miejsce) i na początku eliminacji mundialu. Nie był to fachowiec światowej klasy, ale lepszego po prostu nie było.
Aż nagle się pojawił.
W młodości rówieśnicy mówili na niego "Dibu". Od głównego bohatera serialu familijnego "Mi familia es un dibujo". Tak jak on miał piegi i niemal rude włosy. Ale w Anglii był znany po prostu jako "Emi". Emiliano Martinez od 17. roku życia był piłkarzem Arsenalu. Trafił tam ze szkółki Independiente. - W ojczyźnie dawali mi odczuć, że jestem dla nich bardziej Anglikiem niż Argentyńczykiem - wyznał niedawno w szczerej rozmowie ze "Star+".
Przez kolejne 10 lat cierpliwie znosił wypożyczenia (kolejno do Oxford United, Sheffield Wednesday, Rotherham, Wolverhampton, Getafe i Reading) i przyglądał się jak w pierwszej drużynie "Kanonierów" grają między innymi Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny. Argentyńczyk łapał się do kadry meczowej tylko w przypadku kontuzji któregoś z Polaków.
- Czasami szedł na wypożyczenie i tam też nie grał. Ale nigdy nie brakowało mu wiary w siebie, determinacji i chęci nauki. Tym bardziej doceniam go dzisiaj wiedząc, przez co przeszedł. Dobra robota "Emi", jesteśmy z ciebie dumni - mówił w wywiadzie dla "Daily Mail" Arsene Wenger.
Transfery Davida Ospiny, Petra Cecha i Bernda Leno pokazują jednak, że w klubie nikt nie stawiał na Martineza jako potencjalnego bramkarza numer jeden. Lata mijały i wydawało się, że już na zawsze pozostanie wiecznym rezerwowym.
Aż nadszedł 20 czerwca 2020 roku. Drugi ligowy mecz Arsenalu po trzymiesięcznej przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa. W 40. minucie wyjazdowego spotkania z Brighton Bernd Leno jest faulowany przez Neala Maupay, francuskiego napastnika o argentyńskich korzeniach. Niemiec nie jest w stanie kontynuować gry. Z ławki wchodzi więc Martinez, notując pierwszy występ w Premier League od ponad trzech lat.
Arsenal tamten mecz przegrał, ale trzy kolejne, z Martinezem w bramce, wygrał do zera. Argentyńczyk miał też wielki udział w triumfie w Pucharze Anglii - pierwszym trofeum w menedżerskiej karierze Mikela Artety. Przyczynił się również do zwycięstwa z Liverpoolem w meczu o Tarczę Wspólnoty (po karnych) na początku sezonu 2020/21.
I to był jego ostatni występ w barwach "Kanonierów". Chciał zostać na dłużej, ale tylko pod warunkiem, że będzie numerem jeden. Postawił sprawę jasno: albo będę grał, albo dajcie mi odejść. Poczuł, że to jest ten moment. Że to jego ostatnia szansa. Ale Arteta wyżej cenił Leno. Niemiec wrócił po kontuzji i odzyskał miejsce w składzie, a Martinez, zgodnie z życzeniem, został sprzedany do Aston Villi za ponad 17 milionów euro.
Od tego czasu gra regularnie w Premier League. Dziś ma w niej 104 mecze. Docenił to Scaloni powołując go do kadry i w końcu, w czerwcu 2021 roku, dając szansę debiutu. Rok od faulu na Leno znów los się do niego uśmiechnął, bo Armani, numer jeden w kadrze, złapał Covid.
Miejsca w składzie "Dibu" nie oddał do dziś. Walnie przyczynił się do triumfu w Copa America 2021. Szczególnie w półfinale, gdzie obronił aż trzy karne reprezentantów Kolumbii. "Jedenastki" to jego specjalność. Nie tylko świetnie je broni, ale też ma wiele patentów na wytrącenie strzelca z równowagi (szczegóły TUTAJ). Niektóre są na granicy przepisów i dobrego smaku. Ale działają.
Po historycznym, przełomowym zwycięstwie Argentyny w mistrzostwach kontynentu nadszedł niepokonany marsz w eliminacjach, 3:0 z Włochami w tzw. Finalissimie i w końcu triumf na mundialu. Zachowanie Martineza po odebraniu Złotej Rękawicy zadziwiło świat, ale on taki już jest. Jedni powiedzą - ekscentryk. Inni - cham. W pokręconej, argentyńskiej szatni też wiedzie prym. Po finale zarządził w niej "minutę ciszy dla Mbappe".
Dziś ma już 26 występy w dorosłej reprezentacji, 13 wpuszczonych goli, 17 czystych kont i tylko jedną porażkę - tę z Arabią Saudyjską. A jeszcze dwa lata temu, jak sam mówi, nikt w Argentynie go nie znał. Cztery lata temu też był na mundialu, ale jako kibic.
- Wtedy, oglądając z bratem mecz z Francją z trybun, powiedziałem mu, że do Kataru polecę już jako piłkarz reprezentacji. Obiecałem to sobie - wyznał niedawno. - Marzenia przecież nic nie kosztują. I wydaje mi się, że je spełniłem.

Przeczytaj również