Chelsea Londyn potrzebuje trenera z prawdziwego zdarzenia. Jeszcze nie jest za późno na radykalną zmianę

Chelsea potrzebuje trenera z prawdziwego zdarzenia. Jeszcze nie jest za późno na radykalną zmianę
Russell Hart / Focus Images / MB Media / Pressfocus
Jako piłkarz Frank Lampard wybudował na Stamford Bridge własny pomnik. Jednak niekoniecznie trwalszy niż ze spiżu. Dotychczas jedyną rysą na wizerunku było opuszczenie Londynu i kontrowersyjny transfer do Manchesteru City. W ostatnim czasie do jego ogródka wpadło znacznie więcej kamyczków. Zanosi się na to, że w roli trenera na Stamford Bridge nie osiągnie nic.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że “The Blues” są w kryzysie. To nie jest chwilowa zadyszka, zniżka formy czy seria niefortunnych zdarzeń. Kryzys. Londyńczyków cechuje regularna nieregularność. Notorycznie tracą punkty w lidze, a Lampard powoli zaczyna tracić też kontrolę nad bieżącymi wydarzeniami. Chelsea potrzebuje zmian i to natychmiastowych, bo ten sezon jeszcze da się odratować. Ale wydaje się, że nie z Frankiem Lampardem.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bez ataku, bez obrony, beznadziejnie

Lampard sam czuje, że grunt pali mu się pod nogami. Potwierdzają to zaskakujące decyzje z ostatniego meczu. W 1/32 finału Pucharu Anglii Chelsea mierzyła się w minioną niedzielę z czwartoligowym Morecambe. To była idealna okazja na odpoczynek gwiazd, przetestowanie głębokich rezerwowych, wystawienie drugiego garnituru. Tymczasem 42-latek posłał w bój najcięższe działa. Timo Werner, Mason Mount, Kai Havertz i Hakim Ziyech oczywiście dali radę, ale to spotkanie pokazało, że nad głową trenera wisi topór. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że kolejna porażka będzie oznaczała zwolnienie. Czara goryczy się przelewa. Wystarczy jeszcze jedna kropla.
To nie może dziwić, jeśli spojrzymy na osiągane wyniki. Po hucznym okienku transferowym, gdy Roman Abramowicz zainwestował we wzmocnienia ponad 200 mln euro, spodziewano się rywalizacji o najwyższe cele. Może niekoniecznie mistrzostwa “z marszu”, ale przynajmniej równej walki z pozostałymi potentatami. Tymczasem Chelsea zajmuje 9. miejsce w Premier League. Wyżej plasują się choćby Aston Villa czy Southampton. A bilans spotkań “The Blues” z rywalami z czołówki jest po prostu zatrważający:
  • 1:3 z Manchesterem City
  • 1:1 z Aston Villą
  • 0:1 z Evertonem
  • 0:0 z Tottenhamem
  • 0:0 z Manchesterem United
  • 3:3 z Southampton
  • 0:2 z Liverpoolem
Brzmi to nieprawdopodobnie, ale Lampard nie odniósł w tym sezonie ani jednego zwycięstwa z klubem, który znajduje się wyżej w tabeli. W większości z tych meczów londyńczykom nawet nie udało się trafić do siatki. Topowi trenerzy czytają go jak otwartą książkę. A przecież Frank ma spory komfort kadrowy. Latem spełniono jego wszystkie życzenia. Tylko, że pojedyncze nazwiska niczego nie zmienią. Najpierw za porażki i wszelkie zło tego świata obwiniano Kepę. Odstawiono Hiszpana, a rywale nadal trafiają do siatki. To nie Arrizabalaga, Andreas Christensen, Marcos Alonso czy ktokolwiek inny był winien niepowodzeń. Można tak rotować nazwiskami, lecz później boisko wszystko zweryfikuje.
Problemem jest brak stylu, idei, jasno postawionego pomysłu na ten zespół. Dwa lata temu niektórzy kibice narzekali na momentami nudne “Sarrismo”, ale poprzednik Lamparda szedł w zaparte. Wierzył we własne metody, dzięki czemu poprowadził Chelsea na podium i do zdobycia Ligi Europy. A Frank chyba tak naprawdę sam nie wie, czy jego drużyna ma być nastawiona na kontry, czy może jednak atak pozycyjny. Czy iść na wymianę ciosów, czy zagrać nieco bezpieczniej. W efekcie otrzymujemy bezpłciową układankę, która odbija się od silniejszych rywali. Już po ostatniej kolejce “Lamps” mógł stracić pracę. Gdyby zawodnicy City byli skuteczniejsi, a mecz zakończył się hokejowym wynikiem (na co wskazywał przebieg gry), Abramowicz prawdopodobnie podpisywałby wypowiedzenie szkoleniowca.

Trener przejściowy

Warto jednak zaznaczyć, że nie można odczytywać całej kadencji Lamparda jako niepowodzenia. W poprzednim roku osiągnął przyzwoite wyniki. Przeprowadził Chelsea w miarę suchą stopą przez początkowy okres post-Hazard, gdy klub w dodatku nie mógł przeprowadzać transferów. Sprawdził się jako lider w sezonie przejściowym i za to należą mu się słowa pochwały. Ale teraz klub ze stolicy Anglii potrzebuje fachowca z prawdziwego zdarzenia. Bo siłą 42-latka w poprzednich rozgrywkach było jego nazwisko, wyrobiony status. Dla Tammy’ego Abrahama, Masona Mounta, Reece’a Jamesa czy Fikayo Tomoriego to zaszczyt pracować pod okiem klubowej legendy. Spotkali się w jednej szatni z idolem z dzieciństwa, który naznaczył pewną epokę w dziejach “The Blues”. Oni skoczyliby za Lamparda w ogień. I to właśnie młodzi adepci londyńskiej akademii stanowili o sile zespołu w poprzednim sezonie.
Ale warunki się zmieniły. Teraz pierwszoplanowymi postaciami miały stać się nowe nabytki. gwiazdy sprowadzone za dziesiątki milionów. A taki Timo Werner czy Kai Havertz, w przeciwieństwie do Mounta i Abrahama, potrzebują czegoś więcej, niż możliwości pracy z byłym pomocnikiem Chelsea. Zwłaszcza, że wcześniej zdobywali szlify pod okiem Juliana Nagelsmanna i Petera Bosza, prawdziwych maniaków taktyki.
Huczne wzmocnienia miały pomóc Lampardowi, ale w praniu wyszło, że tak naprawdę stanowiły gwóźdź do jego trumny. Otrzymał graczy, których nie potrafi wykorzystać, a przez których wymagania drastycznie poszybowały w górę. Anglik nie radzi sobie z nadmiarem bogactwa do dyspozycji. Nie udaje mu się znaleźć złotego środka. W znakomitej formie strzeleckiej znajdują się wspomniany Abraham i Olivier Giroud, a z Manchesterem obaj wylądowali na ławce. Musiał grać Werner. Ten sam, który notował passę dwunastu meczów z rzędu bez gola.

Złoty rynek wolnych trenerów

- Lampard wierzy, że Declan Rice znacząco poprawiłby grę Chelsea - stwierdził dziennikarz Alex Crook na antenie “TalkSport”.
Sęk w tym, że indywidualności niczego nie zmienią. Rice mógłby zastąpić Mateo Kovacicia, później okazałoby się, że do perfekcji brakuje jedynie Jadona Sancho, a i kolejny stoper odmieniłby “The Blues”. Kłopoty Chelsea nie wynikają z personaliów zawodników. Jest kim grać na Stamford Bridge i to na poziomie powyżej środka tabeli. Tylko nawet takim bogactwem talentu trzeba odpowiednio zarządzać.
Roman Abramowicz ma szczęście, bo lista bezrobotnych trenerów obfituje w naprawdę uznane nazwiska. Od ponad dwóch lat na telefon czeka choćby Massimiliano Allegri. O tym, jak dobry to szkoleniowiec, przekonano się, gdy zabrakło go w Juventusie. Nagle okazało się, że mistrzostwo wcale nie musi być jedynie obowiązkiem do odhaczenia. Włoch z łatwością kolekcjonował krajowe dublety i dotarł do dwóch finałów Ligi Mistrzów. To wszystko bez Cristiano Ronaldo. Od niedawna do wzięcia jest także Thomas Tuchel, finalista poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Na angaż czeka Ralf Rangnick, jeden z architektów sukcesu RB Lipsk, który niedawno miał przejmować Milan. Któryś z Niemców z pewnością lepiej korzystałby z usług Havertza i Wernera.
Zatrudnienie Franka Lamparda nie było błędem. Pracą wykonaną w Derby County zasłużył na szansę. W pierwszym sezonie ją wykorzystał. Rozwinął młodych wychowanków i utrzymał się w czołówce. Jednak w pewnym momencie dotarł do ściany, która oddziela trenerów solidnych od wybitnych. On jest po jednej stronie, a po drugiej jego pogromcy, jak Pep Guardiola, Carlo Ancelotti, Juergen Klopp oraz możliwi następcy, ze szczególnym uwzględnieniem Tuchela i Allegriego.
Zwolnienie w środku sezonu nigdy nie wygląda dobrze, jednak to najlepsza opcja dla każdej ze stron. Nowy menedżer będzie miał chwilę, aby przygotować się do nadchodzącego dwumeczu Ligi Mistrzów z Atletico. Z kolei Lampard odejdzie, nim jego mit zostanie doszczętnie obalony w oczach kibiców. Pomnik się chwieje, ale jeszcze nie upadł.

Przeczytaj również