Coraz słabsza liga. La Stagnacja: dlaczego nikt nie spodziewał się hiszpańskiej niedyspozycji?

Coraz słabsza liga. La Stagnacja: dlaczego nikt nie spodziewał się hiszpańskiej niedyspozycji?
Youtube
Barcelona, Real, Atletico. Wielka trójka nie tak dawno wygodnie siedziała na szczycie swego imperium, rozdzielając między sobą trofea i budując piękny obraz hiszpańskiej potęgi w Europie. Te czasy jednak mijają. Upadek tego mocarstwa może jeszcze nie jest zbyt blisko, ale jeśli niektóre problemy pozostaną nierozwiązane, La Liga nie tylko straci prymat na rzecz Premier League, ale wkrótce zacznie oglądać plecy Bundesligi czy Serie A.
Ile minęło czasu, odkąd wszyscy wychwalali hiszpańskie drużyny za ich niezłomną walkę na stadionach całego świata, robienie świetnego wrażenia, dawania pięknych gier dla kibiców? Na Boga, to było zaledwie dwa, trzy lata temu. W aż 11 z 20 finałów Ligi Mistrzów i Europy La Ligę reprezentowała przynajmniej jedna ekipa, a w trzech przypadkach mieliśmy nawet do czynienia z hiszpańską, bratobójczą walką o trofeum.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dominacja nie podlegała dyskusji. Kiedy Real Madryt w sezonie 2017/18 podniósł Puchar Europy, zamknął fenomenalną klamrę: 9 z 10 triumfatorów europejskich rozgrywek piłkarskich z ostatnich pięciu lat pochodziło z Hiszpanii (cztery razy Real w LM, raz Barcelona w LM, trzy razy Sevilla w LE, raz Atletico w LE, wyłamał się tylko Manchester United w Lidze Europy w kampanii 2017 r.). Takiego okresu bezprecedensowej hegemonii nie widziano od momentu powstania nowej Ligi Mistrzów, czyli od 1992 r..
Anglicy dominowali w latach osiemdziesiątych, Włosi rozbijali rywali w latach dziewięćdziesiątych, a okres po 2010 roku bezapelacyjnie należał do Hiszpanów. Nie było innego kraju, który w takim stylu kolekcjonował kolejne piłkarskie zdobycze.

Rysy na szkle

Przejdźmy jednak do sezonu 2018/19. Tu i ówdzie na pierwszym planie pojawiły się pierwsze pęknięcia, których wcześniej nie zauważano, przykrywane przez niesłabnący sukces. Tylko jedna drużyna w Champions League awansowała do ćwierćfinałów. FC Barcelona. Ona też została wyeliminowana w półfinale przez Liverpool po zdumiewającym powrocie na Anfield. Ale i 3:0 na Camp Nou osiągnięto głównie dzięki mistrzowskiej klasie Leo Messiego.
Elektryczny, młodzieńczy zapał Ajaxu rozprawił się z mało inspirującym i pozbawionym magii Realem, do której “Królewscy” przyzwyczaili kibiców przez ostatnie lata. Atletico? Team Diego Simeone skompromitował się w rewanżu z Juventusem, roztrwaniając dwubramkową zaliczkę w Madrycie. To wszystko doprowadziło do pierwszego od sześciu lat finału Ligi Mistrzów bez drużyny z Katalonii czy Kastylii. Podobne okoliczności spotkały inne europejskie rozgrywki, gdzie akurat pechowo w 1/4 finału trafiły na siebie Villarreal i Valencia, a następnie “Nietoperze” nie sprostały w półfinale Arsenalowi.
Można argumentować, że poprzedni sezon to tylko anomalia i że Hiszpania powróci w glorii już w sierpniu, gdy UEFA zrestartuje swoje flagowe produkty. Do ćwierćfinału awansowało Atletico, eliminując nie byle kogo, bo obrońców tytułu. Barcelonę czeka rewanż z Napoli i w tej rywalizacji jest faworytem. W najgorszej sytuacji znajduje się Real, który poległ w pierwszej potyczce z Manchesterem City W Lidze Europy awans do 1/8 finału wymęczyły i Sevilla, i Getafe. Ale nadal żadna z tych ekip nie zasługuje, by brać ją na poważnie za faworyta do końcowego triumfu.
Jeśli obejrzy się z bliska występy poszczególnych klubów, można dostrzec wskazówki, które poszerzają problem hiszpańskiego futbolu jako całości.

Starość nie radość, młodość nie jakość

Kwestią wiodącą wydaje się sprawa starzejących się kadr. Największy problem można znaleźć w środkowych liniach “Blaugrany” i “Los Blancos”, ale i pozostałe formacje wymagają natychmiastowego odmłodzenia.
Liderzy Barcelony - Messi, Suarez, Pique, Alba i Busquets - są dobrze po trzydziestce. Średni wiek „Dumy Katalonii” to prawie 28 lat, podczas gdy Liverpool, wygrywając LM, zszedł ze średnią poniżej 26 lat. Trochę lepiej wygląda sytuacja w Realu, gdzie trwa wymiana pokoleniowa, ale tu z kolei młodzi potrzebują więcej czasu, aby przyzwyczaić się do gry na absolutnie topowym poziomie. W obu ekipach brakuje ludzi w szczytowym dla piłkarza okresie (24-28 lat), którzy pociągnęliby drużynę do przodu i tchnęli w nią energetycznego ducha.
Na Camp Nou Frenkie De Jong i Arthur rozkręcają się powoli, a zespół w decydujących momentach nadal musi liczyć głównie na kreatywność Messiego, wykończenie Suareza oraz refleks ter Stegena. Real mocno zainwestował w młodzież w postaci Viniciusa, Rodrygo, Militao, Jovicia i Brahima Diaza, ale wyniki w Europie nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Ciągle nie są w stanie na dłużej utrzymać mistrzowskiej formy, nie mówiąc już o całkowitym wejściu w buty weteranów.
Atletico, które osiągnęło swój szczyt w 2015 roku, teraz postrzegane jest jako drużyna z niewystarczającą intensywnością i brakującym pożądaniem do zdobywania goli. Sprawia wrażenie, jakby data ważności dobiegła końca, a nowe twarze oglądały się na stare i nie potrafiły lub nie chciały wziąć odpowiedzialności na swoje barki. Można uwierzyć w przełom po epickim dwumeczu z Liverpoolu, ale bardziej skłaniamy się ku temu, że “Rojiblancos” idealnie wtedy trafili na dołek formy „The Reds”.

Trenerzy bez świeżości

Klasa piłkarska poszczególnych zawodników to jeszcze nie wszystko. Indywidualnie każdy mógłby prezentować najwyższy poziom, mówimy tu jednak o sporcie drużynowym. Oczy kierujemy więc na ławki trenerskie. Tu hiszpański futbol nęka brak taktycznej ewolucji i innowacji. Problem ten stał się dość oczywisty, biorąc pod uwagę upokarzający występ „La Furia Roja” na MŚ w 2014 roku i średnią wydajność cztery lata później. Na poziomie ligowym, katalizatorem ujawniającym tę stagnację w ciągu ostatnich 2-3 lat są sprawy dziejące się poza Hiszpanią.
Spójrzmy na rewolucję taktyczną, która przetoczyła się przez Wyspy Brytyjskie. Potęgi La Liga nie odstawały finansami i gwiazdami od klubów Premier League, lecz teraz pozostały w tyle pod względem taktycznej filozofii, eksperymentowania ustawieniami, wprowadzania nowinek na poszczególnych pozycjach. To wszystko dzięki napływowi świeżej myśli szkoleniowej.
Juergen Klopp wpajający swym podopiecznym kontrpressing, używający Firmino jako fałszywej dziewiątki, Pep Guardiola wystawiający odwróconych bocznych obrońców. To tylko przykłady nowych zastosowań taktycznych, których wcześniej albo nie wymyślono, albo nie potrafiono wykorzystać przy maksymalnym potencjale. Inne kluby próbują kopiować rozwiązania najlepszych, zatrudniając fachowców o jasnych i oryginalnych wizjach, jak choćby Nuno Espirito Santo w Wolves czy Ralpha Hasenhuettla w Southamptonie. Każdy z nich daje angielskiemu futbolowi coś nowego.
A co takiego ostatnio dostrzegliśmy w La Liga? Jedyną znaczącą ewolucją w ciągu ostatnich lat była próba powrotu do „tiki-taki” Quique Setiena w Betisie (a teraz w Barcelonie), ustawienie zawodników w formacji 3-5-2, dzięki czemu „Los Verdiblancos” grali atrakcyjną piłkę z niezłymi wynikami, nawet w ograniczonym składzie. To wszystko. Pozostali ostali się w znanym i bezpiecznym 4-4-2 lub 4-3-3 z dwiema liniami obrony i pomocy z minimalną przestrzenią pomiędzy nimi. Real Zidane’a polega na strategii, nazwanej przez złośliwych, „tysiąca i jednej wrzutki”, Atletico Simeone to przeszkadzanie i wyprowadzanie przeciwnika z uderzenia. Na dłuższą metę, obie filozofie łatwe do odczytania, bez przyszłości.
Taktyczna innowacja, w połączeniu z napchanymi pieniędzmi kieszeniami i dobrą siatką scoutów, pozwoliła klubom takim jak Manchester City i Liverpool zbudować fantastyczne zespoły. To zapewniło im przewagę nad hiszpańskimi rywalami. Nie można też zapomnieć o innych, pozasportowych aspektach, które pozwoliły Barcelonie i Realowi w osiąganiu ligomistrzowego szczytu. Zastanówmy się, czy gdyby wprowadzono wcześniej VAR, to „Królewscy” na pewno cieszyliby się dzisiaj z czterech tytułów w pięć lat, a Barcelona za każdy razem osiągałaby przynajmniej ćwierćfinał Champions League?
Jak długo przepływ pieniędzy z bliskowschodnich krajów, kadry weteranów i sędziowska „dobra pomoc” utrzyma drużyny La Ligi na szczycie topowych klubów Europy? Czy w końcu dotarliśmy do końca hiszpańskiego futbolu opartego na posiadaniu? Czy ten okres dominacji mamy za sobą, czy to dopiero oznaki odpadania pierwszych elementów ze spiżowego pomnika?
Sukces zwykle prowadzi do stagnacji, to jej nieodłączny element. Zjawisko występujące we wszystkich dziedzinach życia. I zawsze dające okazję dla nowych osób i nowych pomysłów do wywołania w anachronicznym porządku tak świeżego oraz potrzebnego zamieszania. Federacja, kluby, działacze na pewno o tym wiedzą. Czekamy więc na reakcje. Konkurencja nie śpi.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również