Czarne chmury nad Bułgarską. Czy Lech je rozgoni? "Dwumecz to ostatnia szansa"

Czarne chmury nad Bułgarską. Czy Lech je rozgoni? "Dwumecz to ostatnia szansa"
Paweł Jaskółka
W dniu pierwszego meczu Lecha Poznań w II rundzie eliminacji Ligi Konferencji z Dinamo Batumi mijają równo dwa miesiące od ostatniego spotkania ligowego sezonu 2021/22, kiedy to "Kolejorz" przypieczętował mistrzostwo Polski i wraz z kibicami bawił się na ulicach miasta do białego rana. Teraz po tamtym dniu pozostały tylko wspomnienia, a Lech, zamiast umiejętnie konsumować sukces, znów stoi nad jego koncertowym roztrwonieniem.
– Nie chcemy popadać w sinusoidy wynikowe, gdzie raz jest dobrze, a raz źle. Będziemy chcieli przeznaczyć spore środki finansowe i wzmocnić zespół. Chcemy utrzymać nasz kręgosłup i dokooptowywać zawodników, którzy nam pomogą. Za długo jestem w futbolu, żeby rzucać teraz hasłami - mówił 23 maja Piotr Rutkowski w programie "Ekstraklasa po godzinach" w Canal+ Sport.
Dalsza część tekstu pod wideo
"Sinusoida wynikowa" - termin, który poniekąd wymyślił prezes "Kolejorza", ale miał do tego prawo, bo Lech przechodził przez to w poprzednich latach, szczególnie po mistrzostwie Polski w 2015 roku i awansie do fazy grupowej Ligi Europy w 2020. Piotr Rutkowski mówi też o chęci przeznaczenia "sporych środków finansowych", ale to można powiedzieć tylko o transferze Sousy, który do klubu przyszedł za późno. Reszta to były okazje.
Lech Poznań zapowiadał, że mądrze skonsumuje obecny sukces i nawet mogło się wydawać, że działacze "Kolejorza" tym razem wyciągnęli wnioski. Można było tak sądzić na podstawie tego, jaką kadrę udało się im zbudować w letnim okienku transferowym w 2021 roku, a potem, w rzadko spotykanym dla siebie stylu, dołożyć jeszcze zimą trzech zawodników - Velde, Kownackiego i Kędziorę, tym samym wzmacniając jeszcze rywalizację w zespole.
Było w tym nieco przypadku (Kędziora) czy zadziałała magia Macieja Skorży (Kownacki), ale na podstawie tego można było oczekiwać, że Lech się nie zatrzyma. Szczególnie w okresie 100-lecia klubu.
Jednak Lech znowu to zrobił - koncertowo przespał najważniejszy okres pomiędzy zdobyciem tytułu a startem nowego sezonu. Oczywiście - nikt w Poznaniu nie zakładał, że po upragnionym sukcesie Maciej Skorża będzie musiał odejść. Do pozostania trenera przy Bułgarskiej gorąco namawiał Jacek Rutkowski, ale ostatecznie misja nestora rodu się powiodła.
To był niesamowity cios dla całego środowiska "Kolejorza" i ma on do dzisiaj wpływ na to, co się dzieje z drużyną, której kibice nie poznają na boisku. To jednak nie jedyne wytłumaczenie obecnego stanu rzeczy.
Tomasz Rząsa, wydawałoby się, że zareagował słusznie. Ściągnął do Lecha trenera z takim CV, że ten spokojnie dostałby pracę w każdym polskim klubie, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że on sam odmówiłby ponad połowie drużyn z naszej ligi. Ale skupmy się na tym co było potem, a nawet jeszcze wcześniej.

Przespany okres. Zabawa wciąż trwa?

Jednego nie możemy zrozumieć. Skoro Tomasz Rząsa tak szybko zareagował na odejście Macieja Skorży, to dlaczego Lech od lat nie potrafi poradzić sobie z pozycją bramkarza, wiedząc dużo wczesniej o odejściu van der Harta? Jak można było latem ustawić jako główny priorytet ściągnięcie zawodnika na środek pomocy? Rozumiemy argumenty o tym, że druga linia przy graniu Karlstromem i Murawskim potrzebowała mocnego "zastrzyku" jakości i kreatywności, ale pytając na ulicy 10 losowych kibiców Lecha w kontekście wzmocnień, to jesteśmy przekonani, że przynajmniej 8 z nich wypowiedziałoby słowo "bramkarz".
Sam autor tego tekstu nie raz zwracał uwagę, że powodzenie transferu na tę pozycję zdefiniuję całe letnie okno transferowe. A tu...
Koncertowo zawalono poszukiwanie zawodnika na tę pozycję i to już można dzisiaj napisać, bo - czasu było aż nadto. Gdyby przy Bułgarskiej przyłożono się do tego należycie, co jak widać nie udaje się od kilkunastu lat, to dzisiaj Lech miałby dużo mniej problemów i lepszą atmosferę wokół klubu. Dlaczego znowu przyoszczędzono na tej pozycji?
Prezes Rutkowski wolał dołożyć do środkowego pomocnika, a na bramce - tak istotnej pozycji - znowu zaryzykować. Postawić na bramkarza - na dziś - niegodnego gry w zespole mistrza Polski ze względu na zbyt niskie umiejętności sportowe. Ale jak widać... był na już. Artura Rudko nie skreślamy, ale wszyscy widzimy, że ma braki, a lepszy zapewne już raczej nie będzie.
O innych wzmocnieniach krótko - przyszły za późno.
Naprawdę w Poznaniu nikt nie spojrzał w terminarz, że mistrz Polski jako pierwszy zaczyna sezon? Że odszedł główny architekt upragnionego sukcesu i w takim momencie trzeba podwójnie albo nawet potrójnie wziąć się do roboty? Czy po wylosowaniu Karabachu nikomu nie zapaliła się lampka, że z gorszą kadrą niż w poprzednim sezonie i nowym trenerem, nieznającym drużyny ani poznańskich realiów, to się może nie udać? Że należy mu dodatkowo pomóc? Jak widać, taka refleksja, mimo poprzednich błędów - się nie pojawiła.

John van den Brom. Ocena pierwszego miesiąca

21 lipca mija też pierwszy miesiąc pracy Johna van den Broma w Lechu. Nie ma się co oszukiwać - gorzej być nie mogło. W miesiąc zaprzepaszczono wszystko, nad czym Maciej Skorża i jego sztab pracowali przez cały sezon. Drużyna w zamyśle miała przejść ewolucje, a dzisiaj wygląda na to, że doszło do jej rozkładu.
Oczywiście nie jest to tylko wina trenera, bo prawie żaden z piłkarzy nie jest w mistrzowskiej formie, a zarząd przeczekał najważniejszy moment na wzmocnienia, ale nie jest też tak, że Holendra należy całkowicie rozgrzeszać.
Na początku w Opalenicy na tydzień zamknął się przed mediami. Potem zamknął też ostatni sparing. Gdy przyszło już grać, można było docenić Holendra za pomysł na pierwsze spotkanie z Karabachem, który piłkarze wykonali w 120 proc. i wygrali bez straty gola. To należy docenić.
Niestety tutaj można odnieść wrażenie, że wszystko, co dobre, już się skończyło. Nim się nie odwrócił, to Lech został ponownie pokonany przez Raków, na który już trzeci trener "Kolejorza" nie może znaleźć patentu. Do tego wszystkiego doszło jeszcze nieco pecha, w postaci problemów kadrowych, napiętego terminarza i siły rywala. Te czynniki spowodowały, że Lech znowu poległ, przegrywając drugi finał w tym roku i drugi z Rakowem.
Potem działy się już dziwne rzeczy. Wysoka porażka w Baku źle wpłynęła na Lecha, ale czarę goryczy dopełniła porażka u siebie ze Stalą Mielec 0:2, gdzie drużyna wyglądała fatalnie pod względem taktycznym i mentalnym, a mielczanie wygrali zasłużenie, dodatkowo mając w bramce niechcianego w Poznaniu wychowanka Lecha. Jeden tydzień - trzy porażki na trzech frontach.

Dinamo Batumi to nie są "leszcze"

O tym, że Lech nie miał w czerwcu szczęścia, napisano już dużo. Już w II rundzie kwalifikacji Ligi Konferencji przyszło się "Kolejorzowi" zmierzyć z mistrzem Gruzji - Dinamo Batumi. Niezwykle nieobliczalną ekipą, która bazuje na ofensywnej grze i wyszkoleniu technicznym, mająca też spory potencjał.
Rywale, nie licząc meczu ze Slovanem Bratysława przegranym po dogrywce (0:0 i 1:2 w rewanżu), są niepokonani od 8 marca, mając serie 17 meczów bez porażki. Gruzini przyjechali do Poznania, by zagrać z Lechem w piłkę. To będzie prawdziwy sprawdzian myśli trenerskiej van den Broma i jego zdolności taktycznych. Gdzie przy braku dwóch kluczowych stoperów, będzie musiał wymyślić świetny plan, przekazać go piłkarzom, a ci go zrealizować. Lech musi zneutralizować silne punkty Gruzinów i samemu nawiązać formą do mistrzowskiego sezonu, żeby w ogóle myśleć o koniecznej zaliczce przed rewanżem w Gruzji.
"Kolejorz" już w tym momencie sezonu - potrzebuje odpoczynku. Piłkarze nie mają świeżości, a sztab na czele z van den Bromem potrzebuje czasu, a go nie ma, bo każdy w Poznaniu oczekiwał rozwoju mistrzowskiej drużyny, a nie ratowania sytuacji pod koniec lipca i grania kluczowego dwumeczu, aby choć trochę odbudować mistrzowski nastrój.
Dobrym odbiciem tych obecnej sytuacji będzie czwartkowa frekwencja przy Bułgarskiej, która nie przekroczy 15 tysięcy ludzi, choć godzina meczu też nie jest idealna. Mimo wszystko taki zjazd nastąpił nieprzypadkowo w dwa miesiące po ostatnim meczu z Zagłębiem, na który ludzie w Poznaniu dosłownie wyrywali sobie bilety.
Dzisiaj dla Lecha to historia, a ten na czele z van den Bromem musi ratować, co się da, czyli przejść II rundę kwalifikacji Ligi Konferencji i nie narazić się na wstyd, jakim byłoby odpadnięcie z Europy na tym etapie ("Kolejorz" nigdy tak szybko nie odpadł). Ten dwumecz to ostatnia szansa, żeby w wakacje nie zaprzepaścić wszystkiego, co się dało.

Przeczytaj również