"Czarownice" zaprosiły Kamila Glika do wspólnego lotu. Co czeka reprezentanta Polski w Benevento Calcio?

"Czarownice" zaprosiły Kamila Glika do wspólnego lotu. Co czeka reprezentanta Polski w Benevento?
Mikolaj Barbanell / Shutterstock.com
Co czeka Kamila Glika w Benevento? Arcytrudna walka o utrzymanie. Nowy beniaminek zapewnił sobie awans na 7 kolejek przed końcem rozgrywek, co jest absolutnym rekordem w historii Serie B, ale teraz ekipa prowadzona przez Filippo Inzaghiego zmierzy się z trudniejszym wyzwaniem. Musi przetrwać w elicie za wszelką cenę. Ma w tym pomóc zaciąg piłkarzy, którzy, jak Kamil Glik, najlepsze lata kariery raczej pozostawili za sobą.
Dla Benevento to drugi - po tym z sezonu 2016/2017 - awans do Serie A, a już trzeci w tej dekadzie, jeśli weźmiemy też pod uwagę przejście z trzeciej ligi do drugiej. Nigdzie nie mogą na dłużej zagrzać miejsca. Obecny triumfalny marsz rozpoczął się w momencie, gdy prezydent Oreste Vigorito przekonał do poślubienia żółto-czerwonych „Czarownic” Filippo Inzaghiego.
Dalsza część tekstu pod wideo
Natychmiast powstał nierozerwalny, idealny związek między dwoma bytami zdeterminowanymi, aby odkupić serię ostatnich rozczarowań i pokazać całą swoją wartość. Były znakomity napastnik, a obecnie szlifujący umiejętności trener, nabrał pewności po trudnym sezonie w Bolonii, z której został zwolniony w połowie zeszłego sezonu. Benevento lizało rany odniesione po porażce w ubiegłorocznych barażach z malutką Cittadellą. Dzięki charyzmie i zwycięskiej mentalności trenera z Piacenzy - „Pippo” jako piłkarz wygrał wszystkie możliwe trofea, od Ligi Mistrzów po mistrzostwo świata - jego podopieczni dosłownie od pierwszej kolejki zdominowali ligę, ośmieszyli konkurentów i w cuglach wywalczyli awans.

Fachowiec z encyklopedyczną wiedzą

Inzaghi całkowicie oddaje się życiu szkoleniowca. Niemal równo z ostatnim gwizdkiem otrzymuje od swojego zaufanego analityka pliki wideo z zagraniami swych podopiecznych, które zapisuje na telefonie, otwiera następnego dnia i od rana analizuje. Następnie przekazuje je wraz z kilkunastozdaniowymi wnioskami na grupę WhatsAppową, gdzie skupieni są wszyscy piłkarze „Stregoni”.
Samo mistrzostwo go nie satysfakcjonowało. Chciał czegoś więcej. Do tej samej grupy wysyłał tabelkę z wyszczególnionymi wszystkimi rekordami Serie B, jakie byli jeszcze w stanie pobić. Szukał sposobu na to, aby gracze ani na chwilę się nie zrelaksowali. Mówił, im że to jeszcze nie koniec, a na zasłużone wakacje trzeba solidnie zapracować. Inzaghi zawsze kochał rekordy i uwielbiał je gonić. Nawet teraz nie powinien się wstydzić dorobku z zawodniczej kariery, np. liczby strzelonych bramek w Lidze Mistrzów, najwięcej wśród włoskich piłkarzy. - Tylko z powodu Cristiano Ronaldo, Messiego i ich osiągnięć wydaje się, że ja czy Raul prawie niczego nie dokonaliśmy - śmieje się 57-krotny reprezentant „Squadra Azzurra”.
W rzeczywistości zrobił więcej, niż inni. Ma na koncie dwa Puchary Europy, w tym jeden o słodkim posmaku zemsty. Dzięki jego dwóm bramkom Milan odegrał się na Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów w 2007 roku. Ale być może jest rekord, z którego czuje największą dumę: jako jedyny strzelał gole we wszystkich możliwych rozgrywkach. Od Serie C, w którym uczestniczył jako nastolatek, po Mistrzostwa Świata i to zarówno te dla drużyn narodowych, jak i klubów. Goleador w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Nigdy nie męczył się zdobywaniem bramek. Strzelił ich ponad trzysta, i choć wydawało się często, że przychodzą mu one z łatwością, w rzeczywistości musiał na nie ciężko pracować. Dziewczyny i dyskoteki? Oczywiście, ale tylko do środy, bo trzeba się przygotować do meczu. Alkohol? Nigdy. Raczej braseola (rodzaj suszonej wędliny wołowej) i herbatniki Plasmon, które zawsze zjadał na śniadanie i których nie zdradził od dzieciństwa.
Kiedy technologia wciąż nie pozwalała na wszystko, na co pozwala dzisiaj, on z kasetami VHS biegał od magnetowidu do magnetowidu, badając przeciwników, z którymi spotykał się w następnej potyczce. Zwłaszcza dogłębnie analizował obrońców rywali, ich ruchy, wady, atuty. Krótko mówiąc, będąc piłkarzem, był już trochę trenerem. To nie przypadek, że znał wszystkich zawodników i składy drużyn aż do trzecioligowej Serie C włącznie. Koledzy robili mu test i na wyrywki miał wydeklamować jedenastki najsłabszych drużyn z Sycylii i ani razu nie złapali go nieprzygotowanego. Chodząca encyklopedia piłkarska.
Teraz to jego Benevento może się pochwalić najlepszym atakiem w Serie B oraz żelazną obroną. Co ciekawe, druga drużyna, która może się poszczycić niezłą defensywą, to Frosinone, prowadzone przez Alessandro Nestę, przyjaciela Inzaghiego i wieloletniego kolegę z reprezentacji oraz Milanu. Najwyraźniej „Pippo”, jako napastnik, bardzo dobrze wie, w jaki sposób ograniczyć ofensywę innych i przekazuje te zasady swoim obrońcom.
„Czarownice” mają swoje tygodnie dumy, ale muszą wyciągnąć wnioski z ostatniej krótkiej i nieudanej kampanii w Serie A, gdy przed startem rozgrywek wzmocnili się wieloma nieznanymi i bezwartościowymi graczami. Wygląda na to, że klub przyjmie teraz zupełnie inną strategię. Kamil Glik nie jest wzmocnieniem z przypadku. Na kilka godzin przed oficjalnym awansem Benevento ogłoszono, że blisko podpisania kontraktu z mistrzem Serie B był 33-letni Loic Remy, niegdysiejszy reprezentant Francji i napastnik Chelsea. Transfer wysypał się na ostatniej prostej, bo piłkarz nie przeszedł pozytywnie testów medycznych.
Samo zainteresowanie Remym już było zaskakujące, ale tylko do pewnego stopnia. W ostatnich tygodniach z barwami „Stregoni” łączyło się nazwiska jeszcze innych napastników z bogatą kartoteką, m.in. Daniela Sturridge’a, Mauro Zarate, Fernando Llorente i ostatnio Graziano Pelle. Wszystkich łączy jedno, spore doświadczenie i piłkarsko dojrzały wiek. Aż za bardzo.
To wydaje się odzwierciedlać ogólną strategię władz Benevento, które przygotowują się do życia w najwyższej klasie. Podpisanie umowy z Glikiem, świetnie zorientowanym w grze we Włoszech po latach spędzonych w Torino, na papierze zdecydowanie się broni. Jednakże w głowach kibiców snują się pytania, czy sprowadzanie zawodników grubo po trzydziestce aby na pewno ma budować przyszłość klubu i czy nie usuwa w cień piłkarzy, którzy zapewnili im awans do elity.

Przewyższyć Atalantę

To ryzykowny plan. Jeśli Benevento znów spadnie w przyszłym sezonie, może się to niekorzystnie odbić na dalszym funkcjonowaniu klubu. Pozostałaby wielka lista płac, na którą jako przedstawiciel Serie B nie mógłby sobie pozwolić. Mając graczy potrafiących zdominować zaplecze włoskiej ekstraklasy, bijących rekordy i rozjeżdżających wręcz przeciwników, wypadałoby ich sprawdzić w starciach z najlepszymi. Po co wszystko niszczyć, aby zaczynać od nowa z weteranami, często sytymi i nieskorymi do nowych wyzwań?
Pelle, jeśli trafi do Benevento, zostanie wyciągnięty z Chin, czyli przytułku dla emerytowanych piłkarzy. Sturridge nie ma przynależności klubowej od marca, kiedy opuścił turecki Trabzonspor. Glik z kolei, z całym szacunkiem, chociaż ostatni sezon miał lepszy od poprzednich, to nadal znajduje się daleko od poziomu świetnego stopera z żyłką do odnajdywania się w polu karnym rywala. Czy wracając do Italii, gdzie wyrobił sobie markę klasowego defensora, odnajdzie także swoją starą dyspozycję?
- Dwa lata temu nie byliśmy w pełni świadomi, jak trudna to liga. Przy obecnych założeniach Benevento ma możliwość stania się Benevento, a nie Atalantą. Idealnych modeli nie można naśladować, należy je przewyższać - mówi butnie prezydent Vigorito. Dla Inzaghiego wzorem jest jego młodszy brat, Simone, który przez większość sezonu walczył z Lazio o Scudetto i wprowadził rzymian do Ligi Mistrzów po kilkunastu latach przerwy. - Nawet w Europie nie widzę lepszych od niego - mówi Filippo o bracie.
Inzaghi wie, że niezależnie od tego, jacy zawodnicy zasilą szatnię latem, najwięcej zależy od niego. Zaczyna swój drugi etap trenerskiej kariery i tym razem przedwczesna utrata stołka nie wchodzi w rachubę.

Przeczytaj również