"Czekam na ofertę. Najlepiej z Realu Madryt, ale jakoś nie dzwonią". "Rzeźnik" o Legii i MLS [NASZ WYWIAD]

"Czekam na ofertę. Najlepiej z Realu Madryt, ale jakoś nie dzwonią". "Rzeźnik" o Legii i MLS [NASZ WYWIAD]
Lens Strong / shutterstock.com
Wisła Płock zakończyła obóz przygotowawczy. Piłkarze Radosława Sobolewskiego spędzili tydzień w Siedlcach, gdzie rozegrali dwa mecze sparingowe. O zgrupowaniu, rundzie jesiennej, planach na wiosnę, Legii i … mediach społecznościowych porozmawialiśmy z jednym z najbardziej doświadczonych i rozpoznawalnych zawodników płocczan Jakubem Rzeźniczakiem.
KUBA MAJEWSKI: Siedlce to dość nietypowe miejsce na zgrupowanie.
Dalsza część tekstu pod wideo
JAKUB RZEŹNICZAK: Nietypowe są też czasy. Pandemia koronawirusa sprawiła, że nigdzie nie wylecieliśmy. Władze klubu obawiały się ryzykować zdrowia zawodników, chciały też uniknąć ewentualnych komplikacji. Niebezpieczeństwo było spore, a my przecież na jesieni mieliśmy duże problemy kadrowe związane z Covid-19 i nie chcieliśmy, by się to powtórzyło. Stąd Siedlce.
Pechowo jednak trafiliście. Trenowaliście w największych śniegach i mrozach. Przypomniały ci się stare czasy?
Trafiliśmy chyba najgorzej, jak mogliśmy. Byliśmy tam przez tydzień i cały czas trenowaliśmy przy minusowej temperaturze, a zdarzały się zajęcia przy -14 stopniach. Lekko więc nie było. Dla mnie nie była to nowość. Przeżyłem kiedyś jeszcze gorszy obóz. 15 lat temu, za czasów trenera Wdowczyka, byliśmy z Legią w Mrągowie i biegaliśmy w ponad dwudziestostopniowym mrozie. Chłopaki wycinali dziury w skarpetach i robili sobie kominiarki.
Trener Sobolewski też nie miał litości?
Aż tak ostro nie było, choć rzeczywiście dało się to wszystko odczuć, a i boisko nie pomagało, było twarde, zmrożone. Ale nie narzekajmy. Takie warunki też potrafią zahartować. Być może zresztą przygotowania na mrozie mogą okazać się naszym atutem na początku rundy, bo nie wiadomo przecież jaka będzie temperatura i jak będą wyglądały murawy.
Skoro o starych czasach mówimy, choć trudno sobie wyobrazić, to grasz w lidze już od niemal 18 lat. Debiutowałeś w Widzewie w sierpniu 2003 r.
Czas leci, ale ja nadal czuję się młodo. Młodo wyglądam, dobrze się konserwuję. Przez całą karierę starałem się dbać o swoje zdrowie i ciało. Teraz to procentuje. Jestem doświadczonym zawodnikiem i niewątpliwie mi to bardzo pomaga. Staram się też wspierać młodszych. Każdy w Wiśle Płock wie, że może do mnie przyjść, porozmawiać, zwrócić się o radę.
Kiedyś też trenowało się inaczej. Zima to przede wszystkim było tzw. ładowanie akumulatorów. A jak to wyglądało w Siedlcach?
Czasy się zmieniły. Przede wszystkim kiedyś były dwa obozy i pierwszy służył przygotowaniu fizycznemu, to było przysłowiowe bieganie po górach, w czasie którego czekało się na ten drugi, na którym były wreszcie zajęcia z futbolówką. Teraz mieliśmy tylko jedno zgrupowanie i trzeba było połączyć zajęcia siłowe z grą w piłkę. Były więc treningi na siłowni i na boisku. Dla piłkarza to fajne, bo zawsze lepiej biegać z futbolówką niż bez.
Mieliście tylko tygodniowe zgrupowanie. Startujecie bardzo szybko.
Chciałem jeszcze szybciej! Liczyłem, że liga wróci tydzień wcześniej, bo i taka była możliwość. Sądzę, że skoro na Zachodzie mogą grać więcej, to my również. Nie widzę problemu.
Czasu jest jednak mało, łatwo przesadzić z obciążeniami.
Na pewno nie można zawodników katować. Mieliśmy krótkie, kilkunastodniowe urlopy, w trakcie których otrzymaliśmy szczegółowe rozpiski, co mamy robić, tak by nie stracić tego, co się wypracowało wcześniej.
Dla ciebie to nigdy nie był problem. Zawsze lubiłeś potrenować, poprawić coś, zmienić, utrzymać. Jak się teraz czujesz?
Doskonale! I czekam na jakąś ofertę. Najlepiej z Realu Madryt (śmiech).
W czerwcu kończy ci się kontrakt, to możesz negocjować.
Z Realu jakoś jednak nie dzwonią. Tak poważnie, niespełnionym marzeniem pozostaje MLS i chyba już nie zdążę go spełnić. Zmieniła się tam polityka, do ligi ściągają głównie perspektywicznych piłkarzy albo gwiazdy, jak Ibrahimović. Może być więc ciężko, ale jestem optymistą i wierzę, że może jeszcze... (śmiech).
W USA mają fajne stadiony, ale takie są i w Polsce. Na przykład w Lublinie. Dzwonili?
No są różne plotki łączące mnie z Motorem. Znam się dobrze z Michałem Żewłakowem, Bogusławem Leśnodorskim i Markiem Saganowskim, a co będzie, to się okaże. Jestem po rozmowach z prezesem Wisły. Ustaliliśmy, że do tematu ewentualnego przedłużenia kontraktu wrócimy w trakcie rudny wiosennej. Klub chce zobaczyć, jak będzie wyglądała sprawa z moim zdrowiem. Jestem świadomy swojego wieku, rozumiem podejście Wisły. Im człowiek starszy, tym na umowę musi dłużej poczekać. Dbam więc o zdrowie, bo o umiejętności i swoją przydatność zespołowi jestem spokojny.
Jesienią w Płocku nie tylko kiepsko punktowaliście, ale staliście się też wręcz symbolem ligowej siermiężności.
Musimy pamiętać, że ubiegły rok był dla nas bardzo trudny. Mieliśmy sporo zachorowań w drużynie. W klubie bardzo poważnie podchodzono do kwestii koronawirusa i jako pierwsza, a jednocześnie jedyna przeszliśmy kwarantannę w okresie przygotowawczym.
No tak, nikt się w to nie bawił na serio.
No nikt. Myślę więc, że to wpłynęło znacząco na początek sezonu. I graliśmy bardzo średnio. Potem, gdy udało się wygrać ze Śląskiem i pechowo zremisować z Piastem, znów pozytywne wyniki miało kilkanaście osób. W końcówce zaczęliśmy sobie lepiej radzić, w dwóch ostatnich spotkaniach zgromadziliśmy komplet punktów, ale przyszła przerwa. Mieliśmy szarpaną rundę, brakowało nam stabilizacji. Zdajemy sobie sprawę, że mamy sporo do poprawy. Przede wszystkim musimy grać bardziej efektywnie w ataku, bo mieliśmy takie mecze, w których dobrze utrzymywaliśmy się przy piłce, ale nie potrafiliśmy stwarzać sobie okazji strzeleckich. Natomiast wbrew temu, co można było usłyszeć nie można nam wiele zarzuć w kwestii przygotowania fizycznego. Czytałem opracowania i wynika z nich, że jesteśmy czwartą drużyną w Ekstraklasie pod względem liczby przebiegniętych kilometrów.
Czy po sparingach, które rozegraliście, można już coś powiedzieć o waszej formie? Ja bym traktował je bardziej jako jednostki treningowe.
Niewiele można na razie powiedzieć. Po pierwsze dlatego, że graliśmy na zaśnieżonych boiskach, na których trzeba było bardziej skupiać się na tym, by uniknąć kontuzji niż na grze. Po drugie zaś mierzyliśmy się z Wigrami Suwałki i Motorem Lublin, czyli zespołami drugoligowymi. Za prawdziwy sprawdzian uznaję mecz z Lechią, który rozegramy w Gdańsku w prawdopodobnie dobrych warunkach. Po nim będzie wiadomo coś więcej.
Wracając do Legii, to w XXI w. klub awansował pięciokrotnie do fazy grupowej europejskich pucharów. Za każdym razem w składzie z Jakubem Rzeźniczakiem. Od czasu, gdy odszedłeś nie udało się to ani razu. Przypadek?
Można powiedzieć, że byłem talizmanem Legii, bo mój wkład w te promocje był raczej niewielki. Jest jak jest. Ciężko mi się wypowiadać, gdy nie jest się w drużynie. Jako osoba związana z tym klubem, co roku życzyłem mu awansu. Szkoda zwłaszcza tych pierwszych podejść po moim odejściu, bo Legia miała jeszcze wysoki współczynnik, na który swego czasu ciężko zapracowaliśmy i ta droga do awansu była znacznie łatwiejsza. Z roku na rok robiło się jednak coraz trudniej. Takie czasy.
Jesteś jednym z pierwszych polskich piłkarzy, którzy zaangażowali się w media społecznościowe. Już dawno podkreślałeś, że chciałeś, by kibice mieć kontakt z zawodnikami. Nie sądzisz, że coś jednak poszło w złą stronę? Ludzie karmią się sensacjami, napędzają nienawiścią.
Nadal są internauci, którzy szukają tego normalnego kontaktu, czy informacji, ale oczywiście najlepiej pokazać gołą d... albo piersi, treści, które niewiele albo i nic nie wnoszą. No niefajnie się zrobiło, zwłaszcza w ostatnim roku. Sam ograniczyłem swą aktywność na Twitterze, bo zrobiła się tam jazda bez trzymanki. Oczywiście wciąż uważam, że po to są media społecznościowe, by każdy mógł opublikować, to na co ma ochotę, ale czy trzeba to robić kosztem innych? Wpływ na to wszystko ma epidemia. Ludzie zostali pozamykani w domach, pojawiły się różnego rodzaju problemy i zaczęły wysiadać głowy. Nie dziwię się zupełnie ludziom, którym się grozi, których się obraża w nieprzyzwoity sposób, że zgłaszają takie zdarzenia na policję. Anonimowość może być fajna, ale tylko do pewnego momentu, w którym zaczyna się przekraczać granice.

Przeczytaj również