Czerwony byk czarnym koniem Ligi Mistrzów? Niesamowity Salzburg może napsuć faworytom dużo krwi

Czerwony byk czarnym koniem Ligi Mistrzów? Niesamowity Salzburg może napsuć faworytom dużo krwi
Yuri Turkov / shutterstock.com
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wyboista może być droga do bram raju, podaję kierunkowy do Salzburga, UWAGA: 662. To właśnie tam w 2005 roku dobrze znany koncern energetyczny “Red Bull” postanowił wpompować ogromne środki w zbudowanie klubu piłkarskiego. Inwestycja szybko zaczęła przynosić efekty. Zespół całkowicie zdominował austriackie rozgrywki, zdobywając od 2007 roku aż dziesięć tytułów mistrzowskich. Wygranie tamtejszej Bundesligi za każdym razem miało być tylko przystankiem przed upragnioną Ligą Mistrzów. Ta jednak 11(!) razy nie chciała wpuścić ich w swoje szeregi. Udało się dopiero w tym sezonie. Salzburg jest w Champions League i nie zawaha się namieszać.
Uściślając, zespół z tego malowniczego miasta położonego w Alpach, mistrzem Austrii był nawet częściej. Wcześniej nazywał się jednak Austria Salzburg, a ja chciałbym skupić się na najnowszej historii pod skrzydłami Red Bulla. Wspominałem już, że do przejęcia klubu przez giganta w branży napojów energetyzujących doszło w 2005 roku. Zmieniono wówczas nazwę, herb, barwy. Praktycznie wszystko.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zaczęło się budowanie potęgi. Wiemy, jak to zazwyczaj bywa, gdy władzę w klubie piłkarskim przejmuje ktoś o ogromnych zasobach finansowych. Zaczyna się szastanie milionami na lewo i prawo, często sprowadzanie podstarzałych gwiazd na dorobku. W tym przypadku było inaczej. Red Bull postawił przede wszystkim na szkolenie i rozwój akademii, ściągając też oczywiście nieco starszych, bardziej doświadczonych piłkarzy. Chodziło o odpowiedni balans.

Najlepsza akademia w Europie?

Na budowę jednego z najnowocześniejszych ośrodków treningowych na Starym Kontynencie wydano 60 mln euro. Powstał on pięć lat temu na obrzeżach Salzburga, w przepięknych okolicznościach przyrody. Cisza, spokój, widok na Alpy. Nic, tylko skupić się na piłce.
Całość ma prawie 13 tysięcy metrów kwadratowych, które są przeznaczone tylko dla młodych adeptów futbolu (i hokeja) oraz drużyny rezerw. Nie trenuje tu jedynie pierwszy zespół. Są cztery boiska z trawą naturalną, dwa ze sztuczną, jedno pełnowymiarowe ukryte w hali, kilka mniejszych. Do tego oczywiście siłownia, hale treningowe, odnowa biologiczna, pokoje. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
Efekty? Wielu wychowanków akademii zostało już sprzedanych za grube miliony. Za Xavera Schlagera 15 mln euro zapłacił Wolfsburg, Stefan Lainer za 12.5 mln euro odszedł do Borussii Mönchengladbach, a Valentina Lazaro ściągnęła do siebie Hertha Berlin, płacąc 10.5 mln euro. To tylko pierwsze z brzegu przykłady.
O potencjale akademii Salzburga niech też świadczy fakt, że w 2017 roku wygrali oni młodzieżową Ligę Mistrzów, pokonując po drodze takie ekipy jak Manchester City, PSG, Atletico Madryt czy FC Barcelona.
Mówi się, że przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej bywa bolesne. Nie w tym przypadku. Specjalnym pomostem mającym ten proces ułatwić jest drużyna rezerw, nazywana jednak nie Red Bull II Salzburg, a FC Liefering. Wszystko dlatego, by zespół mógł występować na każdym poziomie rozgrywkowym. Najstarsi zawodnicy mają tu… 19 lat, najmłodsi 16. Złożona wyłącznie z tak młodych piłkarzy drużyna występuje obecnie na zapleczu austriackiej Bundesligi.

Do dwunastu razy sztuka

Jeszcze do niedawna kibice zespołu z Salzburga słysząc o Lidze Mistrzów dostawali drgawek, palpitacji, a z głowy garściami wypadały im włosy. Odkąd klub przejął Red Bull, a drużyna zaczęła tłamsić rywali w lidze austriackiej, celem stał się awans do Champions League.
Nie udało się pierwszy raz? Szkoda, trudno. Drugi? Okej, do trzech razy sztuka. Co natomiast siedziało w głowach włodarzy klubu, kibiców czy piłkarzy po jedenastej z rzędu nieudanej próbie? Trudno sobie wyobrazić.
Nie było więc przez te kilkanaście lat Ligi Mistrzów, ale była Liga Europy. Tam Salzburg radził sobie nieźle, zbierając dla ligi austriackiej punkty do rankingu UEFA. W sezonie 2017/2018 doszedł aż do półfinału, gdzie po dogrywce lepszy okazał się jednak Olympique Marsylia. Wcześniej austriacka ekipa wyeliminowała takie zespoły jak Real Sociedad, Borussia Dortmund i Lazio, a w poprzednim sezonie zakończyła zmagania na 1/8 finału, minimalnie przegrywając w dwumeczu z... Napoli, z którym dziś zmierzy się w Lidze Mistrzów. Będzie więc okazja do rewanżu.
Salzburg uzbierał tyle punktów do wspomnianego rankingu UEFA, że w końcu zdobywając krajowy tytuł zapewnił sobie bezpośredni awans do fazy grupowej Champions League. Nie dało się przejść eliminacji? “Byki" z Salzburga obeszły je bokiem.

Pogrom na przywitanie i walka na Anfield

17 września na Red Bull Arenie w końcu zabrzmiał hymn Ligi Mistrzów. Teoretycznie na piłkarzy austriackiego zespołu czekał najłatwiejszy w terminarzu mecz. Swój stadion, rywalem belgijski Genk, a więc nie jakaś potęga. Tak było w teorii i… praktyce. Już do przerwy podopieczni Jessego Marscha zaaplikowali rywalom pięć goli. Po przerwie dołożyli jeszcze jednego, ostatecznie wygrywając 6:2.
Bohaterem meczu został 19-letni Erling Haaland, strzelec trzech bramek. To co prawda nie wychowanek akademii, a Norweg za którego w styczniu 2019 roku Salzburg zapłacił 5 mln euro. Teraz “Transfermarkt” wycenia go już na 12 mln euro, a biorąc pod uwagę szalony wzrost cen na rynku transferowym w ostatnich latach, może to być w rzeczywistości dużo wyższa kwota.
To pokazuje, że w Salzburgu nie tylko wychowują od “zera”, ale też sprowadzają młodych i utalentowanych zawodników z innych klubów i krajów.
Haaland trafił do siatki również w drugiej kolejce Ligi Mistrzów. Zrobił to na słynnym Anfield Road, gdzie niegdyś gola strzelił jego ojciec, który podobno bardzo lubi szczycić się tym osiągnięciem. Teraz młodszy z rodu może robić to samo.
Po bramce Norwega przez moment zapachniało prawdziwą “remontadą”. Liverpool do 39. minuty prowadził z Salzburgiem już 3:0 i wydawało się, że będzie to typowy mecz do jednej bramki. Wtedy jednak goście z Austrii zaczęli grać tak, jakby napój z ich nazwy faktycznie dodał im skrzydeł. Raz, dwa, trzy i w 60. minucie na tablicy wyników był remis.
Skąd takie przebudzenie? Być może to zasługa trenera Marscha. Warto zobaczyć jak motywował w przerwie swoich graczy (po pierwszej połowie Liverpool prowadził 3:1).
Żeby jednak nie było tak pięknie, ostatni cios zadał Mohamed Salah. Trzy punkty zostały więc w mieście Beatlesów, ale mistrzowie Austrii pozostawili po sobie rewelacyjne wrażenie. Mało kto byłby w stanie odrobić trzy gole na stadionie aktualnie najlepszej drużyny Europy. Chapeau bas.

Postraszą Napoli?

Pierwsze dwa mecze na pewno dodały piłkarzom prowadzonym przez Marscha dużej pewności siebie. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się zapewne myśl o awansie z grupy. Bo czemu nie? Jeśli gra się niemal jak równy z równym z zespołem Jurgena Kloppa, to tym bardziej nie ma co bić pokłonów przed Napoli.
To właśnie drużyna Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego przyjeżdża dziś na Red Bull Arenę, a bukmacherzy szanse na zwycięstwo rozkładają niemal połowicznie.
Nic dziwnego. Najstarsi górale nie pamiętają domowej porażki ekipy z Salzburga. Ostatnie 17 meczów u siebie? 16 zwycięstw i 1 remis.
Warto spojrzeć też na wyniki kilku poprzednich spotkań rozgrywanych na swojej arenie: 4:1, 5:2, 5:0, 7:2, 6:2, 4:1, 6:0. Średnia strzelonych bramek na mecz - 5.28. Kosmos.
Owszem, większość tych meczów to niezbyt silna liga austriacka, ale i w Lidze Mistrzów “Die Bullen” potrafili strzelić 9 goli w dwóch meczach. To więc chyba nie przypadek.
***
Red Bull Salzburg, podobnie jak inne zespoły ze stajni tego koncernu (choćby RB Lipsk) może być prawdziwym wzorem mądrego budowania klubu. Stoją oczywiście za tym wielkie pieniądze, ale są one inwestowane w niemal wzorcowy sposób.
Jak zakończy się pierwsza przygoda Salzburga z Ligą Mistrzów? Czas pokaże. Wydaje się jednak, że czerwony byk może zamienić się w prawdziwego czarnego konia.
Dominik Budziński

Przeczytaj również