Deja vu Tottenhamu z rządów Pochettino i Mourinho. Tu może pomóc opcja "atomowa". "To największy problem"

Deja vu Tottenhamu z rządów Pochettino i Mourinho. Tu może pomóc opcja "atomowa". "To największy problem"
Mathieu Pattier/SIPA/PressFocus
Kibice Tottenhamu znowu mają poważne powody do zmartwień. Po wrześniowych porażkach ekipy Nuno Espirito Santo wielu sympatykom Spurs mogą przypominać się najgorsze okresy kadencji Mauricio Pochettino i Jose Mourinho.
Czyżby Portugalczyk mierzył się z podobnymi problemami do tych, którym czoła musieli stawić jego poprzednicy? Wydaje się, że problem “Kogutów” sięga dużo głębiej i nie dotyczy wyłącznie pozycji menedżera. By go rozwiązać, konieczne mogą być zmiany w szatni. Wygląda na to, że doszło do wypalenia grupy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Czwarty raz to samo

W trakcie ostatnich derbów z Arsenalem kibice Tottenhamu mogli mieć deja vu. Bezradność, apatyczność, bojaźliwa wręcz gra - w ciągu ostatnich dwóch i pół roku widzieli to aż za często. W tym czasie zakończył się pięcioletni okres pracy Mauricio Pochettino, zatrudniono i zwolniono Jose Mourinho, rolę tymczasowego menedżera przejął Ryan Mason, aż wreszcie postawiono na Nuno Espirito Santo.
Czterech menedżerów w stosunkowo krótkim czasie - od człowieka, który zbudował obecną markę “Kogutów”, przez gościa o fenomenalnym CV i stawiającego pierwsze kroki młokosa, po (nie bójmy się tego powiedzieć) dosyć ryzykowną, niekoniecznie priorytetową dla Daniela Levy’ego, opcję NES. A mimo tego w Tottenhamie wciąż wraca to samo: ta ekipa gra ma identyczne problemy, jak przed zwolnieniem “Pocha”.
Doniesienia prasowe sprzed sezonu dosyć jasno sugerowały, że obecny menedżer nie był pierwszym wyborem zarządu. Przed zatrudnieniem Portugalczyka prowadzono zaawansowane rozmowy z Paulo Fonsecą oraz Gennaro Gattuso. Zgodnie ze słowami Fonseki, dyrektor sportowy Fabio Paratici wybrał Nuno z uwagi na preferencję bardziej defensywnego, bezpiecznego futbolu. Niemniej, to nie Espirito Santo stanowi problem, a przynajmniej nie w całości. Patrząc na to, z czym zmagali się jego poprzednicy, trudno odeprzeć wrażenie, że trenerzy znajdujący się wyżej na liście życzeń Levy’ego również musieliby stawić czoła podobnym kłopotom. Leżą one bowiem dużo głębiej. W drużynie “Kogutów” coś pękło już dawno i jak do tej pory nie udało się tego naprawić.

Ten dzień

W poszukiwaniu przyczyn obecnego stanu rzeczy należy cofnąć się do 1 czerwca 2019. Wtedy to na Wanda Metropolitano Tottenham zmierzył się z Liverpoolem w finale Ligi Mistrzów, największym meczu w nowożytnej historii londyńskiego klubu. To stanowiło ukoronowanie drogi pokonanej z londyńskim zespołem przez Pochettino. I, mówiąc szczerze, osiągnięcie ponad stan. Sezon 2018/19 zwiastował bowiem nadchodzący kryzys. Świadczyła o tym chociażby fatalna wyjazdowa seria, rozpoczęta jeszcze dobre kilka miesięcy przed wyjazdem do Madrytu.
Argentyńczyk obejmował Spurs jako drużynę walczącą o miejsce w czołówce i uczynił z niej stałego, najbardziej stabilnego bywalca “Top Four”. Starcie w Madrycie było okazją, by pokazać całemu światu, że jego podopiecznych stać na coś więcej, na zrobienie jeszcze jednego kroku do przodu - wygrana stanowiłaby manifest siły i jasny sygnał dla świata, że Tottenham na dobre zadomowił się nie tylko w krajowej, ale i europejskiej czołówce.
To “The Reds” odnieśli jednak zwycięstwo 2:0. Większość kibiców oraz sami zawodnicy zdawali sobie zapewne sprawę, że to jedyna w swoim rodzaju szansa. Szansa, która pewnie nigdy się nie powtórzy. Londyńczycy dotknęli wówczas szklanego sufitu i nie zdołali go przebić. To było maksimum tamtej drużyny. Najmocniejsi rywale dysponowali znacznie większymi środkami, a budżet dodatkowo obciążała przeprowadzka na nowy stadion. Zrobienie wspomnianego kroku do przodu przy kolejnej okazji stanowiło niemal niewykonalne zadanie. I wydaje się, że właśnie wtedy postępujące “zmęczenie materiału” doprowadziło do nieodwracalnych (przynajmniej w krótkiej perspektywie) zniszczeń.

Stagnacja w szatni

Po zaledwie pięciu miesiącach Pochettino został zwolniony. W międzyczasie przestał podobno rozmawiać z podopiecznymi, spędzając większość czasu w czterech ścianach swojego gabinetu. Część w dużym stopniu niezmienianego od lat składu, znającego Argentyńczyka od dawna, uważała podobno, że przydałby się im nowy przełożony. Ostatnie transfery, które znacząco odmieniły obraz zespołu i stały się kluczowymi ogniwami podstawowej jedenastki, przeprowadzono w 2015 roku. Wtedy na White Hart Lane trafili Heung-min Son oraz Toby Alderweireld. Od tamtej pory, przez cztery lata, pomimo pokaźnych niejednokrotnie sum płaconych na nowych piłkarzy, mówiliśmy jedynie o kosmetyce czy uzupełnianiu składu.
Serge Aurier, Lucas Moura, Moussa Sissoko, Davinson Sanchez - to tylko kilka przykładów zakupów, które przeprowadzono w kolejnych sezonach. Pomimo lepszych okresów gry, żaden z nich nie stał się na dłużej filarem drużyny. Trzon wciąż pozostawał ten sam, zaliczyć mogliśmy do niego Hugo Llorisa, Jana Vertonghena, Dele Alliego, Christiana Eriksena, Harry’ego Kane’a oraz wspomnianych Alderweirelda i Sona.
W stolicy Anglii panowała stagnacja. Część kluczowych piłkarzy chciała odejść. Jako przykład wskazać można chociażby Christiana Eriksena, sprzedanego w końcu przez Daniela Levy’ego do Interu na pół roku przed wygaśnięciem kontraktu. Zbyt długo trzymano też wieloletniego zawodnika Spurs, Danny’ego Rose’a. W szatni, zamiast wietrzenia atmosfery, mieliśmy kilka postaci trzymanych na siłę lub nawet izolowanych od reszty zespołu, jak w przypadku angielskiego lewego obrońcy.
Nowe, silne, istotne dla układu sił za kulisami postaci pozwalają na przewietrzenie atmosfery. Wnoszą energię i ambicję, ulatujące wraz z postępującą stagnacją w przypadku braku zmian. Być może właśnie tego brakowało - puszczenia Eriksena wolno, gdy ten tego żądał, znalezienia dla niego wartościowego zastępstwa, potencjalnie silnego charakteru, mogącego znowu zaszczepić piłkarzom głód rozwoju i walki o większe cele.
Tam po prostu przydałby się efekt “odświeżenia”. Odejście jednego lub dwóch liderów i zastąpienie ich łaknącymi sukcesu i gwarantującymi odpowiednią jakość zawodnikami potencjalnie mogłoby pchnąć cały zespół do przodu. A tak tkwił on od lat w tej samej rzeczywistości - zawsze czegoś brakowało, by sięgnąć po trofeum. I wydaje się, że to odcisnęło piętno na mentalności grupy.

Szybka naprawa? Mission impossible

Przybycie Mourinho przyniosło poprawę wyników. Szalenie udany start ostatnich rozgrywek pod wodzą Portugalczyka rozbudził ogromne nadzieje. Wszystko się jednak posypało. I to nie w słynnym “trzecim sezonie” “The Special One”, a po niewiele ponad roku jego pracy. U Ryana Masona również pojawiły się przebłyski, lecz ekipa “Kogutów” potykała się w momentach, w których nie powinna. Latem zatrudniono Nuno Espirito Santo.
Nowy menedżer zmagania w lidze rozpoczął od trzech wygranych po 1:0. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wrócił trener, który prowadząc Wolverhampton, osiągał świetne wyniki dzięki solidnej defensywie - nawet pomimo słabszych liczb z przodu. Prawda jest jednak taka, że dobre rezultaty pudrowały rzeczywisty obraz gry. Tottenham dopuszczał przeciwników do wielu, często dogodnych sytuacji strzeleckich. Manchester City uderzał na ich bramkę 18 razy, Wolves próbowali 25-krotnie. Bohaterem drużyny był Hugo Lloris, to w dużej mierze dzięki jego heroicznej postawie po pierwszych trzech seriach gier “Koguty” miały na koncie dziewięć oczek.
Spotkania z Crystal Palace, Chelsea i Arsenalem przyniosły bolesną weryfikację. Na Selhurst Park ekipa Nuno zagrała po prostu katastrofalnie, całkowicie oddając pole niżej notowanym rywalom. Z “The Blues” udało się dobrze zacząć, lecz reakcja Thomasa Tuchela w przerwie odebrała gospodarzom praktycznie wszystkie argumenty. Zostali stłamszeni na własnym terenie. “Kanonierzy” również roznieśli ich w drobny mak na Emirates. I chociaż szkoleniowiec Spurs przyznał, że dokonał nietrafionych wyborów, należy zwrócić uwagę, że podopieczni mu nie pomogli.
Start obecnych rozgrywek maluje negatywny obraz Tottenhamu apatycznego, słabego, miałkiego - oddającego pole przeciwnikom, nie posiadającego praktycznie żadnych argumentów, by im odpowiedzieć. To przypomina końcowy okres Pochettino i Mourinho - te, z których nie było już powrotu. Skoro kolejny raz widzimy to samo, to cała wina nie mogła leżeć tylko po stronie trenerów.
To pora na odpowiednią reakcję zarządu. Część starszyzny już odeszła - od pewnego czasu nie ma Vertonghena i Eriksena. Pożegnano też Alderweirelda. Jeśli ktoś jeszcze chce opuścić Londyn, niech to zrobi. Trzymanie niezadowolonych graczy na siłę nie ma sensu, można ich oddać za godziwą sumę. Pora poszukać nowych, silnych charakterów. Tutaj jednak potrzeba takich ludzi jak Virgil van Dijk, konkretnych, zorientowanych na sukcesy, zarażających partnerów wolą walki i rozwoju. Kadra również ma wiele braków - wartościowego kreatywnego pomocnika brakuje od dłuższego czasu.
Trzeba zbudować nową grupę, nową mentalność. Bo obecnie największy problem to chyba mentalność. Tottenham, pod koniec kadencji Pochettino, znalazł się na rozdrożu. I prawdopodobnie kolejny raz wraca do punktu wyjścia. Czy Nuno to odpowiedni człowiek, by spróbować coś zmienić? Każdy, kto miałby to zrobić, potrzebuje jednak czasu i zaufania zarządu oraz szatni. A w tej, jak widać, strasznie trudno się odnaleźć. Może właśnie to tam należy dokonać odważnych zmian?

Przeczytaj również