Depay gorszy od de Jonga. Powtarza się historia z Manchesteru United, Król Lew stracił pazur w FC Barcelonie

Depay gorszy od de Jonga. Powtarza się historia z United, Król Lew stracił pazur
screen
Memphis Depay był witany w Barcelonie niczym król. Magia ekscytującego startu uleciała już jednak w powietrze. Nadeszła szara rzeczywistość, która skłania do refleksji, czy Holendra czeka jeszcze świetlana przyszłość na Camp Nou. A może przygoda w stolicy Katalonii okaże się równie huczna, co krótkotrwała.
Gdy Depay trafił do “Barcy”, można powiedzieć, że zrobił to całym sobą. Piłkarz w wielu wywiadach podkreślał, że jest to spełnienie marzeń, w żyłach płynie mu bordowo-granatowa krew, a Barcelona to nie tylko jego klub, ale także miasto, raj, ziemia obiecana. Napastnik na boisku i w mediach społecznościowych próbował pokazać, że nie przychodzi być jednym z wielu, ale dlatego, że zamierza przejąć pałeczkę lidera w ekipie, która przecież dopiero co straciła swojego najlepszego piłkarza w historii. Występy Memphisa na początku sezonu można uznać za pewnego rodzaju otarcie łez po Leo Messim. Tyle że entuzjazmu starczyło ledwie na parę tygodni.
Dalsza część tekstu pod wideo

Równia pochyła

Trzeba oddać Depayowi, że jego przygoda na Camp Nou rozpoczęła się niezwykle pomyślnie. W pierwszych tygodniach to był jeszcze ten piłkarz, którego poznaliśmy w PSV Eindhoven, a na dobre zobaczyliśmy w Olympique’u Lyon - pewny siebie, skuteczny widowiskowy, momentami bezczelny, ale w pozytywnym sensie. Przy ogólnej mizerii barcelońskiej kadry wydawało się, że do klubu trafił istny wybawiciel. Chociaż z perspektywy czasu można zastanowić się, czy to Memphis radził sobie tak dobrze, czy może po prostu Barcelona znajdowała się w takim dołku, że nawet przeciętność mogła uchodzić za doskonałość.
W pierwszych spotkaniach po zmianie klubu Depay faktycznie brał grę na siebie i wcielał w życie plan stania się gwiazdą “Blaugrany”. Niestety, im dalej w las, tym mniej fajerwerków. Na przełomie września i października napastnik jakby stracił rozpęd i zapał do tego, by nadal wkładać w swoją grę maksimum możliwości. Każdemu może zdarzyć się gorszy występ, jeden czy drugi, ale zapaść Holendra ciągnie się do dzisiaj. W listopadzie brylował skutecznością, lecz jego bramki jedynie tuszowały mizerną grę i brak zaangażowania. Gdy keczup z przysłowiowej butelki napastnika przestał lecieć, w jego repertuarze nie pozostał właściwie żaden atut. W ostatnim meczu przed kontuzją Depay zanotował jeden z gorszych występów w swojej karierze. Przy okazji wstydliwej porażki z Betisem zaliczył 20 strat, przegrał 5/7 pojedynków i nie oddał nawet jednego celnego strzału. Kilka dni temu wrócił do składu i postarał się pobić swój wyczyn. W meczu przeciwko Granadzie zagrał na po prostu obrzydliwym poziomie. Snuł się po boisku, nie pokazywał do gry, był ociężały, jego mowa ciała pokazywała, że najchętniej już by zszedł z murawy i pojechał do domu.
Sielanka 27-latka w mieście Gaudiego była niczym fajerwerki puszczane na Sylwestra. Trochę huku, trochę światełek i w sumie tyle. Świzdu, gwizdu i każdy wie jak to dalej leciało. Nadal mówimy o Depayu jako o najlepszym strzelcu “Dumy Katalonii” w tym sezonie, jednak umówmy się, że właściwie nie miał on poważnej konkurencji. Sergio Aguero zakończył karierę, Martin Braithwaite i Ansu Fati większość sezonu spędzili w gabinetach lekarskich, a Luuk de Jong ma na koncie tylko jedną bramkę z gry mniej od swojego młodszego kolegi z klubu i reprezentacji. Przy czym na tę chwilę były zawodnik Sevilli bardziej zasługuje na miejsce w składzie ekipy Xaviego. Z dwójki reprezentantów “Oranje” jeden nie spełnia oczekiwań, drugi z każdym występem podnosi poprzeczkę.

Lew stracił pazur

- Czuję, że mogę i powinienem dać z siebie jeszcze więcej. Nie jestem w pełni zadowolony z tego, ile dałem drużynie. Chcę grać jeszcze lepiej - mówił sam Depay w październiku, kiedy akurat jego dyspozycja nie była tak tragiczna.
- Mam pewne wątpliwości, czy Depay to odpowiedni gracz dla Barcelony. To dobry gracz, ale on jest indywidualistą. Nie jestem pewien, czy jego gra będzie wystarczająca, by odnalazł się w czołowym zespole - zastanawiał się Marco van Basten na antenie stacji “DAZN”.
Oczywiście, “Duma Katalonii” nie należy już do ścisłej światowej czołówki, ale jedyną drogą jej powrotu tamże jest postawienie na kolektyw i zgranie, a nie indywidualności. Tymczasem Memphis na boisku wygląda tak, jakby czasem był wystawiany za karę. Niezbyt garnie się do gry kombinacyjnej i albo ucieka od odpowiedzialności, albo wręcz zbyt nachalnie chce pokazać, że on tu jest gwiazdorem. Prestidigitatorskie sztuczki sprawdzały się w Lyonie. Na Barcelonę, nawet pogrążoną w kryzysie, to za mało.
Naturalnie, Luuk de Jong pod względem czysto piłkarskich umiejętności nawet nie może równać się z Memphisem. Sęk w tym, że starszy z Holendrów zdaje sobie sprawę ze swoich mankamentów i mimo wszystko robi, co może, aby w ten czy inny sposób być przydatnym elementem swojej drużyny. Dziś brzmi to abstrakcyjnie, ale w 2022 roku wszystkie trzy z czterech dotychczasowych bramek Barcelony zostały zdobyte przez de Jonga. W meczu z Granadą ofensywa Katalończyków właściwie posypała się po zejściu 31-latka i wprowadzeniu na boisko Depaya. Celowo nie można użyć stwierdzenia, że po wprowadzeniu do gry, bo tej kompletnie nie było. “Dziewiątka” Barcelony przez pół godziny wymieniła sześć celnych podań, znów nie stwarzając żadnego zagrożenia pod bramką rywali. Memphis aż zbyt dosadnie wziął sobie do serca nazwę rywali. Po meczu ktoś mógłby stwierdzić, że Holender gra nada (z hiszp. nic).
Nie dziwi zatem, że w El Clasico Depay musiał zadowolić się miejscem na ławce rezerwowych. Miejsce w składzie stracił na rzecz Ferrana Torresa, który dopiero co wyleczył koronawirusa, z Barceloną odbył zaledwie parę treningów, a ostatni raz na murawie pojawił się trzy miesiące wcześniej. To wiele mówi nie o samym Ferranie, a jego konkurencie, czyli bezzębnym lwie, który znów zaprezentował się z miernej strony. W środowym spotkaniu z Realem był po wejściu na boisko kompletnie niewidoczny, w przeciwieństwie do 19-letniego Ansu Fatiego, który przecież dopiero co wyleczył kontuzję. I po raz kolejny wyszło na to, że z holenderskiego duetu w lepszej dyspozycji znajduje się Luuk de Jong. Rosły snajper swoimi bramkami, ekwilibrystycznymi popisami i ogólnym nastawieniem przekonał do siebie wszystkich niedowiarków. W tym moją skromną osobę. Postawa doświadczonego napastnika zasługuje na szacunek, bowiem każdy wie, że został on ściągnięty do Barcelony jedynie za sprawą Ronalda Koemana. Ale nie osiadł na papierowych laurach i właściwie dopiero po zwolnieniu swojego rodaka prezentuje się z najlepszej możliwej strony. Czas pokazał, który z holenderskich napastników powinien być uznawany za pupila poprzedniego trenera.

Herezja oranżu palonego

- Ronald Koeman zmienił mnie jako piłkarza. Dał mi wolność na boisku. On chciał mnie w Barcelonie. Teraz zamierzam odpłacić się za zaufanie - stwierdził Depay w sierpniu.
Trudno nie odnieść wrażenia, że napastnik, wbrew hucznym zapowiedziom, nie przybył konkretnie do Barcelony, ale do drużyny prowadzonej przez Koemana. Przypomnijmy, że z “Dumą Katalonii” związał się dwuletnią umową, czyli okresem, który pierwotnie miał obejmować kadencję poprzedniego szkoleniowca. Inna sprawa, że były obrońca okazał się tak słabym trenerem, że już w listopadzie musiał pakować manatki. Po kadencji Koemana pozostał niesmak i zawodnik, który jakby nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Przypomina się epizod Depaya w Manchesterze United. Wówczas został sprowadzony do drużyny przez Louisa van Gaala. Duet “Oranje” miał zaorać rywali. Skończyło się na tym, że holenderski trener stracił pracę, a jego następca nie zamierzał pobłażać Memphisowi. O ile po Xavim trudno spodziewać się metod w stylu Jose Mourinho, potrafiącego zesłać napastnika do rezerw, o tyle kryzys piłkarza zaczyna nasuwać skojarzenia z jego karierą na Old Trafford. Po kompletnie nieudanej przygodzie w Premier League Depay zatrudnił sztab analityków z platformy “SciSports”, którzy na podstawie terabajtów danych wskazali jego przyszły klub. Wybór Lyonu był podyktowany rozumem i statystykami. Do Barcelony 27-latek trafił, bo akurat nadarzyła się okazja. Być może liczby pokazałyby, że nie pasuje do ekipy z Camp Nou. Jak na razie jego występy na pewno to potwierdzają.
Wydaje się, że wychowanek PSV dopiero co przybył do stolicy Katalonii, ale tak naprawdę już niedługo klub będzie musiał poważnie zastanowić się nad jego przyszłością. Za półtora roku kontrakt napastnika wygaśnie, zatem już po zakończeniu sezonu może dojść do rychłego rozstania. W mediach wiele mówi się przecież o zainteresowaniu Barcelony Alvaro Moratą, który na papierze znacznie lepiej pasuje do układanki Xaviego. Reprezentant Hiszpanii ma wielu krytyków, często zarzuca mu się nieskuteczność, jednak to przede wszystkim mobilny zawodnik potrafiący się poświęcić słusznej sprawie. Wystarczy porównać jego zmianę w ostatnim meczu Juventusu z Romą (4:3), a wejścia Depaya przeciwko Granadzie i Realowi. Dwie różne dyscypliny sportu. A regularnością pod bramką Morata wcale nie ustępuje “dziewiątce” Barcelony. Trudno, żeby było inaczej, jeśli Memphis w 23 spotkaniach tego sezonu strzelił pięć goli z otwartej gry.
Holender nadal ma pół roku, aby poprawić swoją sytuację. Problem w tym, że od kilku miesięcy jeśli już w grze 27-latka coś się zmienia, to tylko na gorsze. Tak jakby paliwa w baku starczyło na parę goli, kilka sztuczek technicznych i więcej hucznych postów o miłości do Barcelony niż faktycznej jakości prezentowanej na murawie.
Plecy naszego dzisiejszego bohatera pokrywa efektowny tatuaż przedstawiający lwa. Na tej części ciała Depay miał nosić Barcelonę w tym sezonie. Daleko mu jednak do miana króla. W jego grze pojawiło się zbyt wiele skaz.

Przeczytaj również