Dla skautów Manchesteru United był lepszy niż Rooney. "Gdyby tyle nie jadł, mógłby być najlepszy na świecie"

"Gdyby tyle nie jadł, mógłby być najlepszy na świecie". Był "Golden Boyem", rzucił futbol z dnia na dzień
CITYPRESS24 / PressFocus
Był jeszcze nastolatkiem, gdy Manchester United płacił za niego kupę pieniędzy. Kiedy Sir Alex Ferguson zlecił jednemu ze skautów jego obserwację, a następnie zapytał o opinię, usłyszał - Alex! On jest lepszy od Rooneya! Przygoda Andersona z Old Trafford była długa, ale naznaczona problemami. Częściowo wynikającymi z jego brazylijskiej natury. Kilka lat później dała o sobie znać jeszcze raz, gdy nagle, w wieku 31 lat, zakończył karierę. Powód? Dorobił się na bitcoinach. Leżąc koło Jakuba Koseckiego.
Anderson pierwsze piłkarskie kroki stawiał w brazylijskim Gremio. Szybko wpadł jednak w oko skautom FC Porto. Miał dopiero 17 lat, a już przenosił się do jednego z największych klubów w Portugalii. “Smoki” kojarzone z dobrej penetracji rynku w Ameryce Południowej rzadko się mylą. Tym razem nie musiały zresztą kopać głęboko, bo Brazylijczyk pokazał się na mistrzostwach świata do lat 17. Został tam wybrany najlepszym piłkarzem turnieju.
Dalsza część tekstu pod wideo
W Portugalii nie zdążył rozegrać nawet 30 spotkań, a już włodarze Porto mogli przygotowywać się na spory zarobek. Wszystko za sprawą jednego ze skautów Manchesteru United. Sir Alex Ferguson kazał współpracownikowi bliżej przyjrzeć się umiejętnościom nastolatka.
- Kiedy jego powrót do zdrowia dobiegł końca, wysłałem Martina, aby obserwował go w każdym meczu przez cztery lub pięć tygodni - wspomina Ferguson w swojej biografii.
Raport z tych obserwacji był dla legendarnego Szkota szokujący.
- Martin powiedział: “Alex! On jest lepszy od Rooneya!”. Odpowiedziałem: “Na miłość boską, nie mów tak. Musi być dobry, żeby być lepszy od Rooneya”.
Po takiej rekomendacji Anderson oczywiście wylądował w Manchesterze. “Czerwone Diabły” wydały na niego aż 31,5 mln euro.

Dobry start “Golden Boya”

Początek był obiecujący. Brazylijczyk nie notował może wielkich liczb, ale zbierał pochlebne recenzje. Wielu uważało, że rozwija się naprawdę dobrze i już za kilka lat wejdzie w buty coraz starszego Paula Scholesa. To właśnie w swoim pierwszym sezonie Anderson uzbierał najwięcej występów w koszulce United - 38. Był częścią zespołu, który zdobył mistrzostwo Anglii i wygrał Ligę Mistrzów. On sam dołożył do tego swoje cegiełki. W pamiętnym finale Champions League przeciwko Chelsea pojawił się na boisku w… 124. minucie. A potem skutecznie wykonał swój rzut karny w konkursie jedenastek.
Dobry rok podsumował wówczas otrzymaniem nagrody Golden Boy, przyznawanej najlepszemu piłkarzowi do lat 21 w Europie. O tym, jak prestiżowe jest to wyróżnienie, może świadczyć fakt, że przed nim otrzymali je Wayne Rooney, Leo Messi, Cesc Fabregas i Sergio Aguero.

“McDonald’s! McDonalds’!”

Po względnie udanym sezonie u Andersona zaczęła się jednak równia pochyła. Miał coraz więcej problemów zdrowotnych, grał mniej, a zamiast ciężko pracować na powrót do optymalnej formy, wolał odwiedzać restauracje z fast foodami.
- Mogliśmy jechać autostradą, a Anderson krzyczał: “McDonald’s! McDonald’s! - wspomina w swojej biografii jego były kolega z drużyny, Rafael Da Silva.
- Gdyby był zawodowcem, mógł być najlepszy na świecie - twierdzi Rafael. - Odniósł wiele poważnych kontuzji, a później zaczęły na niego wpływać problemy z jedzeniem - dodaje.
Najpoważniejszym urazem Andersona było zerwanie więzadeł krzyżowych. Po takich kontuzjach wraca się długo, a i tak nie ma pewności, że forma znów będzie odpowiednia. Brazylijczyk z czasem częściej pauzował niż grał. Chociaż w Manchesterze spędził ostatecznie aż osiem lat, rozegrał tylko 181 spotkań. To średnio 22 mecze na sezon. Niezbyt wiele, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że spędził kilka miesięcy na nieudanym wypożyczeniu do Fiorentiny.
Źle na jego historię w Manchesterze wpłynęły także zmiany na stołku trenerskim. Póki pieczę nad zespołem sprawował Sir Alex Ferguson, Brazylijczyk dostawał jeszcze swoje szanse. U Davida Moyesa i Louisa Van Gaala stał się już niemal całkowicie niepotrzebny. Wtedy, w 2015 roku, zdecydował się na transfer do rodzimego Internacionalu.

Przez Brazylię do grania z Koseckim

W ojczyźnie wyraźnie odżył. Przez dwa sezony w końcu grał całkiem regularnie. W 52 spotkaniach zdobył jedną bramkę i zaliczył sześć asyst. Później pół roku spędził jeszcze na wypożyczeniu do Coritiby i po kilku miesiącach bezrobocia zdecydował się na powrót do Europy. Podpisał kontrakt z Adaną Demirsporem. Kilka lat wcześniej występował u boku Ronaldo, Rooneya, Giggsa czy Scholesa. Teraz stał się kumplem Jakuba Koseckiego.
W Turcji pograł przez rok. Furory nie zrobił, ale słuchając opowieści “Kosy” w “Foot Trucku” można zrozumieć, dlaczego.
- 20 kilogramów nadwagi. Trener jak go na pierwszy sparing wpuszczał, to się wstydził go wpuszczać. Taki ulany był. Kulka. Ale technikę miał - opowiadał Kosecki.
Może przygoda Andersona z grą w Adanie potrwałaby dłużej, gdyby nie słynna już historia, którą jakiś czas temu wspomniany “Kosa” opowiedział mediom w Polsce.
- Podszedł do mnie z komputerem i pokazał, że zarobił ładną sumkę na sprzedaży bitcoinów. Śmiałem się z jego zapowiedzi, a on na następnym treningu wyszedł przed szereg i poprosił o możliwość zabrania głosu. Powiedział, że dziękuje za wszystko i właśnie kończy swoją przygodę z piłką. Więcej go nie zobaczyliśmy - wspominał były reprezentant Polski w “Przeglądzie Sportowym”.
Faktycznie. Anderson w wieku 31 lat zawiesił buty na kołku. Został jednak w tureckiej Adanie i dziś jest asystentem trenera. Jego historia potwierdza, jak różnie toczą się losy piłkarzy. Anderson to rówieśnik Roberta Lewandowskiego! Gdy Brazylijczyk za ponad 30 mln euro przechodził do Manchesteru United, Polak strzelał dla Znicza Pruszków gole w drugiej lidze polskiej. Później ich kariery powędrowały już w trochę innych kierunkach.

Przeczytaj również