Do Serie A wraca piękno rywalizacji. Koniec dominacji, niech żyje triumwirat!

Do Serie A wraca piękno rywalizacji. Koniec dominacji, niech żyje triumwirat!
Marco Canoniero / Shutterstock.com
Viva l’Italia! W rządku po scudetto obok coraz starszej, zamożniejszej i utytułowanej Damy stanęli nieco ubożsi parobkowie. Za to wygłodniali i żądni sukcesów. I wszystko wskazuje na to, że na wygranego w pojedynku o prymat na Półwyspie Apeniński poczekamy aż do wyświetlenia napisów „La Fine”.
W Premier League nie ma czego zbierać, 22 punkty różnicy i koronacja Liverpoolu to kwestia czasu. Po drugiej stronie Kanału La Manche, PSG zbudowało mniejszą, ale także bezpieczną przewagę 10 oczek w drodze po ósmy tytuł w dziewięciu sezonach. Hiszpania? Różnice są minimalne, ale La Lidze również przydałby się powiew życiodajnej energii, bo duopol madrycko-kataloński, który podzielił 14 z 15 ostatnich tytułów, nosi za sobą duszną atmosferę walki pięćdziesięcioletnich pięściarzy o pas mistrza świata.
Dalsza część tekstu pod wideo
Inaczej miało być w Niemczech, gdzie RB Lipsk w przerwie zimowej usadowił się na pozycji lidera, Bayern oglądał plecy, a w czołówce panował ścisk jak w wagonach porannych połączeń Szybkiej Kolei Miejskiej. Dwa miesiące później mocno życzeniowe prognozy o czempionie spadającym z rowerka zachwiały się na tyle, że nikt nie zawraca sobie głowy znaną historią, która rozegra się pewnie na przełomie kwietnia i maja. Ostatni głos i tak będzie należał, już ósmy raz z rzędu, do Bayernu Monachium.

Conte, czyli nagła zmiana

We Włoszech natomiast trwa prawdziwie konkurencyjny wyścig o tytuł, który grozi przerwaniem absolutnej dominacji Juventusu. „Starą Damę” ścigają bez ustanku Inter, do poprzedniej niedzieli niepokonany w 16 meczach i Lazio, pogromca mediolańczyków z jeszcze lepszą serią 18 spotkań bez porażki. Ostatni spektakl na Stadio Olimpico dał chwilową odpowiedź, kto w tej chwili dzierży pierwszeństwo w pozbawieniu turyńczyków mistrzowskiej tarczy.
Nie można jednak „Nerazzurrich” do końca skreślać. Pod wodzą Antonio Conte w swoim debiutanckim sezonie na San Siro, drużyna wygląda na odrodzoną w porównaniu do poprzednich sezonów. Jedynymi naprawdę bolesnymi potknięciami były porażki z Juventusem na początku października i ostatnia z Lazio, a więc z dwoma przodownikami tabeli.
Conte to zresztą specjalista od błyskawicznych przemian. W 2011 roku przejął Juve i od razu wywalczył z nim scudetto (pierwsze od afery calciopoli i relegacji do Serie B), mimo że dwanaście miesięcy wcześniej gigant włoskiej piłki zajął dopiero siódmą pozycję w lidze.
Pięć lat później powtórzył wyczyn, ale już w innym kraju. Chelsea, zmagająca się z kryzysem i błądzeniem w środku tabeli Premier League, odzyskała mistrzostwo w pierwszym sezonie z Conte. I to w jakim stylu! Metamorfoza jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podobnie, gdy prowadził reprezentację Włoch – porażka przyszła dopiero po 15 rozegranych spotkaniach i to w momencie, gdy ekipa miała pewny awans do Euro 2016. Gdyby to samo udało się w Interze, mielibyśmy do czynienia z fenomenem na niespotykaną skalę.

Rzymska la dolce vita

Z rzymskiego Koloseum z podniesioną głową wychodzi Simone Inzaghi. Wieczny „chwilowy trener” przejął stanowisko po Marcelo Bielsie w 2016 roku, który w klubie zabawił jedynie kilka dni. Młodszy z braci Inzaghich ciągle pozostawał na łasce i niełasce kontrowersyjnego prezydenta, aż do momentu, kiedy jego reputacja wystrzeliła w górę dzięki triumfowi w Coppa Italia w zeszłym roku. Obecnie, pokonanie Interu w dramatycznym boju wytoczyło przed Biancocelesti czerwony dywan do pełni szczęścia, drugiego w historii scudetto.
Od momentu, kiedy klubem zarządza Claudio Lotito, w klubie położono nacisk na inwestycję w młodzież i ośrodki szkoleniowe. Od lata 2015 Lazio wydało zaledwie tylko 8 milionów więcej niż zyskało przy transferach, podczas gdy analogicznie bilans Juventusu wynosi 240 mln, a Interu 310 milionów euro.
Bohaterów, oprócz trenera i właściciela, trzeba wskazać więcej, a większość z nich biega po boisku. Na przykład Ciro Immobile, który pierwszy raz dał o sobie znać jeszcze w Turynie, a potem skuszony obietnicami zjawił się w Borussii, gdzie musiał załatać wielką wyrwę po Robercie Lewandowskim. Powrót do Włoch po dwóch latach tułaczki po Niemczech i Hiszpanii miał rewitalizujący wpływ na zawodnika niczym szpinak na mięśnie Popeye’a.
Dziś Ciro dąży do kolejnych goli jak wampir spragniony krwi. W egzekucji chodzi przede wszystkim o spokój i precyzję, a tu ma niewielu konkurentów. Przeciska futbolówki pod nogami bramkarzy, usadza ich na tyłku w sytuacjach sam na sam, a dzieje się to dlatego, że ma niezwykłą równowagę i jest gotowy czekać wyjątkowo długo aż w końcu podejmie decyzję o uderzeniu.

Juve jak ścigana zwierzyna

W czasie swych ośmiu mistrzowskich kampanii, Juventus pięć razy liderował tabeli Serie A przez co najmniej 25 kolejek. W pozostałych przypadkach ich dominująca pozycja również nie podlegała dyskusji. Najpóźniej „Stara Dama” wracała na czoło w sezonie 2011-12, kiedy wyprzedziła Milan osiem kolejek przed końcem rozgrywek.
Tym razem nic nie wskazuje na to, by scudetto, jeśli w ogóle, miałoby przyjść łatwo. Maurizio Sarri ciągle nie potrafi optymalnie ustawić zespołu, porzucając grę 4-3-3 preferowane na początku rundy jesiennej na rzecz 4-3-1-2, poświęcając dynamiczną grę na skrzydłach tylko po to, aby dać miejsce Paulo Dybali. Zmiany nieszczególnie się obroniły, a klęska z Napoli spowodowała, że trener dał sygnał „cała wstecz” i powrócono do poprzedniej formacji.
Problemy nie zniknęły i nadal kwestią spędzającą Sarriemu sen z powiek jest pytanie: na co mi Ronaldo, skoro środkowi pomocnicy nie potrafią ominąć zapory rywali odcinającej Portugalczyka od podań?
Zniknęła gdzieś również forma Miralema Pjanicia odgrywającego rolę Jorginho w sarriballowym systemie Chelsea. Potrzeba impulsu w drugiej linii, ale trener wydaje się być uwięziony pomiędzy dyscyplinami pozycyjnymi Samiego Khediry i Blaise’a Matuidiego, a nieskończenie mobilnymi, ale ryzykownymi opcjami w osobach Adriena Rabiot i Betancura. Z Turynu pozbyto się Emre Cana, który od razu rozwinął skrzydła w Dortmundzie, a Aaron Ramsey od jesiennej, chwilowej zwyżki formy, do dziś pozostaje w dołku.
Przegrana w Weronie z Hellasem wywołała spekulacje, czy nie warto byłoby przeprosić się z Massimiliano Allegrim, który ciągle „wisi” na kontrakcie Juventusu. Pomysł przywrócenia 52-latka za stery coraz głośniej odbija się od ścian kompleksu klubowego na Allianz Stadium.
Ekipa potrzebuje bodźca, aby nabrać rozpędu, a trzeba pamiętać, że Juve od zawsze przejawia bezwzględność w dążeniu do spodziewanego sukcesu. Nagłe powroty starej miotły nie są zresztą w futbolu przypadkami odosobnionymi.
Rywale nie mogą jednak uzależniać zdobycia mistrzostwa jedynie od potknięć Juventusu. Bardzo dużo zależy od ich samych. Inter już za tydzień podejmie potentata i wynik starcia zdecyduje, czy ciągle będzie się liczyć w wyścigu, czy też nieodwołalnie straci kontakt z peletonem. Lazio ma również przed sobą batalię z turyńczykami na wyjeździe, dzięki czemu jesteśmy świadkami najbardziej ekscytującej walki o scudetto od lat.
Zbyt wyrównanej, by zadać decydujący nokaut. Wszystko powinno rozegrać się na dystansie. Kibice Serie A zbyt już za długo czekali na taki scenariusz. Oby ostatni akt rozegrał się dopiero 24 maja, z ostatnim gwizdkiem ostatniego meczu.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również