Dobrze, że Gerrard się poślizgnął. Jak największe upokorzenie zrobiło z niego kandydata na trenera sezonu

Dobrze, że Gerrard się poślizgnął. Jak największe upokorzenie zrobiło z niego kandydata na trenera sezonu
screen sky sports
Siedem lat temu, po pamiętnym poślizgnięciu w meczu Liverpoolu z Chelsea, Steven Gerrard zapewne najchętniej zapadłby się pod ziemię. Ale obecny menedżer Rangers FC mógłby nie świętować dziś zdobycia tytułu mistrza Szkocji, gdyby nie tamto słynne wydarzenie. Historia bywa przewrotna.
Anfield, 27 kwietnia 2014 roku. Posiadanie piłki.
Dalsza część tekstu pod wideo
W taki sposób Jose Mourinho wspomniał kilkanaście dni temu rocznicę jednego z najsłynniejszych ligowych meczów w ostatnich latach.
Spotkanie Liverpoolu z Chelsea z końcówki sezonu 2013/14 na zawsze pozostanie prawdziwym koszmarem dla ówczesnego kapitana i żyjącej legendy klubu z Anfield - Stevena Gerrarda. Jak jednak wiadomo, co cię nie zabije, to cię wzmocni. I nawet tak bolesne doświadczenie może stać się przynajmniej jedną z przyczyn przyszłych sukcesów.

Dreszcz rywalizacji

Powyższa scena nie jest oczywiście pierwszą, jaka przychodzi na myśl na wspomnienie meczu, który nigdy nie przestanie prześladować Gerrarda. Wyobraźmy sobie jednak, że Anglik utrzymał równowagę i nie stracił piłki na rzecz Demby Ba tuż przed przerwą feralnego spotkania. Liverpool Brendana Rodgersa przynajmniej zremisowałby wtedy z Chelsea Jose Mourinho i zapewne sięgnął ostatecznie po upragniony, dla klubu i jego kapitana, tytuł.
- Zastanawiam się, czy gdyby nie tamto wydarzenie, byłbyś dziś menedżerem - zagaił na początku tego sezonu byłego reprezentanta Anglii prezenter telewizyjny Jake Humphrey w podcaście pt. “High Performance”.
- Ja też - z uśmiechem odparł sam Gerrard.
- Wydaje mi się, że niekoniecznie! - kontynuował Humphrey.
- To twoja opinia - skontrowała legenda Liverpoolu.
- Jak uważasz? - dopytał prezenter. - Miałbyś wtedy wygrane wszystko.
- To ciekawa dyskusja - przyznał Gerrard. - Jestem jednak kimś, kogo napędzają wyzwania. Myślę, że brakowałoby mi dreszczu zwycięstw, rywalizacji i codziennej rutyny. Nie jestem przekonany, czy byłbym w stanie zakończyć karierę zawodniczą w wieku 36-37 lat i przez resztę życia nie poczuć smaku rywalizacji. I wygrywania.

Zaparkowanie ego

W kończącym się sezonie Steven Gerrard dokonał czegoś, co wydawało się nieosiągalne. W trzecim roku pracy w roli menedżera Rangersów, klubu, który niespełna dekadę temu stoczył się na dno szkockiego futbolu, zrobił to, czego nie zdołał osiągnąć jako zawodnik. Poprowadził drużynę do tytułu mistrza kraju. I to w jakim stylu. Na dwie kolejki przed finiszem rozgrywek Rangers nadal nie przegrali w lidze ani jednego meczu. Na międzynarodowej arenie znaleźli tymczasem w końcu pogromcę dopiero w 13. występie - w rewanżowym spotkaniu 1/8 finału Ligi Europy ze Slavią Praga.
Trenerski rozwój legendy Liverpoolu budzi jednak uznanie nie tylko ze względu na wyniki. Coraz bardziej imponujący staje się również styl jego pracy. Jeśli myślicie, że Gerrard kieruje zespołem w sposób autorytarny, jesteście w błędzie.
- Pierwszą rzeczą, jaką musiałem zrobić, zostając trenerem, było “zaparkowanie” ego - mówił Anglik o zmianie zawodu niespełna dwa lata temu w wywiadzie przeprowadzonym przez uczelnię UCFB na potrzeby brytyjskiego Związku Ligowych Menedżerów. - Musiałem zrozumieć, że nie jestem już Stevenem Gerrardem piłkarzem. Oczywiście mogłem w niektórych sytuacjach wykorzystać moje doświadczenia, wzloty i upadki. Ale musiałem zacząć od początku.
Jedna z największych piłkarskich osobowości w ostatnim 20-leciu nie szukała drogi na skróty.
- Musiałem popracować z młodymi zawodnikami, aby zdobyć pewność siebie i poczucie własnej wartości jako trener - przywoływał zdobywanie pierwszych szkoleniowych szlifów Gerrard. - Byłem całkowicie poza swoją strefą komfortu. Wszystko było nowe i zupełnie inne od bycia zawodnikiem.
Praca w akademii Liverpoolu, zamiast objęcia od razu najważniejszego stanowiska w dowolnym klubie, okazała się dla młodego, aspirującego trenera cenną lekcją.
- Kiedy zdałem sobie sprawę, że Steven Gerrard piłkarz pomoże mi tylko w niektórych sytuacjach, zacząłem trenowanie od początku - dodał Anglik. - Czerpałem naprawdę wielką radość z tamtego doświadczenia, bycia trenerem na pełen etat. Uwielbiałem jeździć do akademii, trenować tych chłopaków i widzieć, jak się rozwijają. Ja też się rozwijałem. Kluczowe było dla mnie popełnianie błędów z dala od kamer.

Zejście niżej

Po łamiącym serce zakończeniu kariery Steven Gerrard nie spieszył się z powrotem na wielką scenę. Nawet jeśli od początku stanowił on jego nieskrywany cel. Trzy lata temu pragnienie ponownego poczucia smaku rywalizacji okazało się jednak silniejsze.
- Pojawiła się możliwość pracy w Rangers, prawdopodobnie trochę za wcześnie w odniesieniu do mojego planu - przyznał były kapitan Liverpoolu. - Ale czasami trzeba zboczyć z planu i podjąć ryzyko oraz wyzwanie. Tego się nie boję.
Kiedy Gerrard dopiął swego i doczekał się szansy na najwyższym poziomie, nie wpadł w pułapkę czyhającą na byłych piłkarzy, zwłaszcza tych klasy światowej. W odróżnieniu od np. Thierry’ego Henry’ego, ego raz jeszcze zostawił na parkingu i znowu nie zamierzał się spieszyć. Zamiast oczekiwać, że piłkarze automatycznie dostosują się do jego wymagań, to on zszedł do poziomu ich oczekiwań.
- Nie zamierzałem myśleć, że jestem wielkim menedżerem tylko dlatego, że mam za sobą niezłą karierę zawodniczą - zdradził we wspomnianym wcześniej podcaście pt. “High Performance”. - Musiałem przyzwyczaić się i poznać zawodników osobiście. Rozmowy jeden na jeden, poznanie ludzi, powiedzenie im, jaką ja sam jestem osobą poza Stevenem Gerrardem piłkarzem: człowiekiem rodzinnym, dla którego rodzina jest na pierwszym miejscu. Tak, żeby oni też mogli poznać mnie.
- Chciałem pokazać im, że jestem tu dla nich - kontynuował Anglik. - Nie jestem w tej roli tylko dla siebie. Oczywiście chcę osiągnąć sukces, chcę zostać dobrym menedżerem, ale teraz nie chodzi tylko o mnie i o ciebie, ale o nas. Co możemy dać sobie nawzajem, żebyśmy wspólnie zrobili postęp. Na to potrzeba czasu.
Gerrard pozostał wymagający. Ale w odniesieniu do standardów pracy. Od żadnego z podopiecznych nie oczekiwał, że zacznie grać na poziomie, jaki sam prezentował na boisku.

Cel

Po pierwszym menedżerskim sukcesie Steven Gerrard nie zamierza spoczywać na laurach. Jego następny cel stanowi awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. A to dopiero początek.
- Był taki etap mojej kariery zawodniczej, kiedy nie bałem się na boisku nikogo - przyznał były kapitan Liverpoolu kilka miesięcy temu. - Czułem się mocny w każdym elemencie gry i wiedziałem, że mogę rywalizować jak równy z równym absolutnie z każdym. Mam nadzieję, że pewnego dnia dotrę do podobnego etapu jako menedżer i będę w stanie konkurować z najlepszymi trenerami na świecie. To mój cel.
Szkoleniowy rozwój Stevena Gerrarda zaprzecza wielu pozornym oczywistościom. Spektakularna porażka, powolne zdobywanie kompetencji, odłożenie na bok wielkiego ego, z jakiego było się znanym jako zawodnik - to być może nietypowe, acz najważniejsze spośród czynników składających się na warsztat jednego z najlepszych trenerów kończącego się sezonu w Europie.
Całe szczęście, że Anglik jednak się poślizgnął.

Przeczytaj również