Dokładnie cztery lata temu uciekły nam marzenia. Jakub Błaszczykowski i Łukasz Fabiański wyciągnęli wnioski

Ten mecz mogliśmy wygrać, a w półfinale bylibyśmy faworytem. Cztery lata temu karny Kuby zabrał nam marzenia
Marcin Kadziolka/shutterstock.com
Oglądanie meczów na Stade Velodrome w Marsylii dalej boli. Śledzenie krętych losów Renato Sanchesa wciąż prowadzi do zagwozdki, dlaczego ten dzieciak mecz życia musiał zagrać właśnie z nami. Raz na jakiś czas o 2.34 w nocy przychodzi myśl, że przecież brakowało tak niewiele. Że tam czekała wypompowana Walia bez Aarona Ramseya. Dokładnie cztery lata temu reprezentacja Polski po dramatycznym meczu przegrała w ćwierćfinale Euro 2016 z Portugalią. I choć cały turniej to wspomnienie piękne, akurat ten wieczór chętnie wymazalibyśmy z pamięci.
Kilka dni wcześniej była euforia. Wtedy znaleźliśmy się po drugiej stronie barykady. Scenariusz był przecież łudząco podobny. Prowadzenie 1:0, później stracona bramka, walka nerwów w dogrywce i rzuty karne. Ze Szwajcarią się udało. Biało-Czerwoni bezbłędnie wykonywali swoje jedenastki, pomylił się Granit Xhaka i wszystkie polskie domy zatrzęsły się w posadach. Od siebie przyznam, że był to zdecydowanie najpiękniejszy moment w moim piłkarsko-kibicowskim życiu. A na pewno nie jestem w takim myśleniu odosobniony.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jak Portugalia się tam dostała?

Wtedy chyba wykorzystaliśmy swój limit szczęścia, choć.... czy dużo wcześniej nie wykorzystała go Portugalia? Trzy remisy w grupie. W dodatku z Islandią, Węgrami i Austrią, a więc zdecydowanie nie z potęgami. Skorzystanie z nowej formuły Euro i awans z trzeciego miejsca. W 1/8 finału kolejny remis po 90 minutach, zwycięski gol dopiero w samej końcówce dogrywki. Z nami zwycięstwo po karnych, później jeszcze finał wygrany po dogrywce. I to po golu napastnika, który zdobył przez całą karierę tyle bramek, ile Robert Lewandowski zapisuje na swoje konto w trakcie dwóch sezonów.
Portugalia
demotywatory
Fernando Santos latem 2016 roku powinien chyba regularnie puszczać totka.

Piękne smutnego początki

30 czerwca o 21.00 zaczynaliśmy ćwierćfinałowy mecz z Portugalczykami, a niecałe dwie minuty później Cristiano Ronaldo zrezygnowany machał już rękoma, bo “Lewy” perfekcyjnie wykorzystał płaskie wstrzelenie futbolówki przez Kamila Grosickiego. Eksplozja radości wśród polskich fanów zgromadzonych na stadionie w Marsylii, szał w domach, pubach, strefach kibica. Nawet Jakub Błaszczykowski uwieszony na plecach Roberta Lewandowskiego, co pewnie zobaczyliśmy pierwszy i ostatni raz w życiu.
Ale radość potrwała tylko do 33. minuty. Zaledwie 18-letni wówczas Renato Sanches zdecydował się na strzał zza pola karnego, a futbolówka po lekkim rykoszecie wpadła do bramki bezradnego Łukasza Fabiańskiego. Mecz zaczynał się od nowa.
I choć później obie drużyny miały swoje okazje, nikt nie był w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Ani w podstawowym czasie gry, ani w dogrywce. Znów czekała nas palpitacja serca podczas konkursu jedenastek.
Wszyscy wiemy, co było później. Do pewnego momentu szliśmy jeszcze z rywalami łeb w łeb, ale w końcu pomylił się - jak na ironię - nasz najlepszy zawodnik podczas całego turnieju, czyli Jakub Błaszczykowski. Kropkę nad “i” postawić musiał Quaresma. I postawił. Polska odpadła z Euro 2016.

Wyciąganie wniosków

Załamani byli wszyscy, ale uwaga skupiła się oczywiście na tym, który jedynego karnego nie wykorzystał. Niemal płaczącego Jakuba Błaszczykowskiego pocieszał Łukasz Piszczek.
- Zdaję sobie sprawę, że mój karny zadecydował o tym, że nie awansowaliśmy do kolejnej rundy. Potrzeba czasu, by wyczyścić głowę po tym, co się stało. Takie jest życie. Mój karny zadecydował, że nie jesteśmy w półfinale. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest mi bardzo przykro. Będę dalej walczył. Zbyt wiele razy leżałem na ziemi, żeby nie wiedzieć, że najważniejsze, to by dalej walczyć. Biorę na klatę to, co się wydarzyło - mówił później Kuba w rozmowie z "TVP Sport".
Zmarnowana jedenastka chyba musiała mocno utkwić Błaszczykowskiemu w pamięci, bo od tamtej pory wykonuje je bezbłędnie. Dziewięć podejść - dziewięć goli. Za każdym razem niezwykle pewnie. Wnioski jak widać wyciągnięte.
To samo można zresztą powiedzieć o Łukaszu Fabiańskim, który podczas Euro 2016 nie obronił żadnego z dziesięciu rzutów karnych, a w większości przypadków nie wybierał nawet dobrego rogu. Po porażce z Portugalią też zalewał się łzami, a w rozmowie z "Polsatem" nie ukrywał, że ma do siebie żal.
- Nie uważam, że przesadzę, gdy powiem, że mam do siebie ogromne pretensje, że w tych dwóch seriach rzutów karnych nie pomogłem drużynie… - mówił łamiącym głosem.
Wielu mądralińskich uważało oczywiście, że Adam Nawałka powinien iść drogą Luisa Van Gaala i wpuscić tuż przed konkursem rzutów karnych Artura Boruca, bo ten lepiej radzi sobie z piłką ustawioną przez rywali na jedenastym metrze. Można to jednak skwitować słowami - mądry Polak po szkodzie.
A sam “Fabian” - podobnie jak Kuba Błaszczykowski - wyciągnął wnioski z tej bolesnej lekcji. Od tamtego momentu obronił już siedem jedenastek. Co ciekawe, przez całą wcześniejszą karierę dokonał tego tylko pięć razy. Progres jest więc widoczny gołym okiem.
- Przede wszystkim zmienił swoje podejście do rzutów karnych. To być może brzmi zbytnio trywialnie, lecz po prostu nauczył się je bronić poprzez zwracanie uwagi na małe detale, które pomagają podejmować lepsze decyzje przy jedenastkach - mówił Daniel Pawłowski, były już trener bramkarzy ROW-u Rybnik, który pomógł Fabiańskiemu w pracy nad bronieniem rzutów karnych. - Ze względu na ograniczenia czasowe, otrzymał ode mnie tzw. prezentacje tdb, czyli pakiet informacji odnośnie podniesienia skuteczności obron rzutów karnych. Jego obecna skuteczność potwierdza wykonanie przez niego świetnej roboty - dodawał w rozmowie z “WP Sportowe Fakty”.

To nie było mission impossible

Być może dziś Fabiański wyczułby już intencje któregoś z Portugalczyków. Może Jakub Błaszczykowski pewnie pokonałby Ruiego Patricio. Teraz to już jednak tylko gdybanie. Jak śpiewał Kazik: “Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka”. I faktycznie mogła to być rzecz wielka. Czy w półfinale stalibyśmy na straconej pozycji w starciu z Walią? Wręcz przeciwnie. To była wtedy drużyna mocno już wymęczona, pozbawiona lidera w postaci Aaarona Ramseya. Widać to było po meczu Walijczyków z Portugalią. Jechali już na oparach.
Obejrzałby człowiek taki finał Francja - Polska, co? Brzmi surrealistycznie, ale droga do tego była krótsza niż nam się wydaje. Zgubiliśmy ją na ostatnich metrach. Po prostu wielka szkoda.

Przeczytaj również