Druga twarz znienawidzonego piłkarza. Niektórym zaszedł za skórę, innym ratuje życie. "Jest inny niż Neymar"

Druga twarz znienawidzonego piłkarza. Niektórym zaszedł za skórę, innym ratuje życie. "Jest inny niż Neymar"
fot. Richard Washbrooke/Pressfocus.pl
W całej Premier League trudno znaleźć piłkarza bardziej irytującego niż Richarlison. Brazylijczyk jest jednym z największych niewypałów transferowych, co gotuje krew kibiców Tottenhamu, a fanów pozostałych drużyn rozwściecza swoją boiskową brutalnością, agresją i butą. A jednak ten sam zawodnik ma swoją drugą, niezwykłą stronę. Idąc w ślad za jego charakterystyczną cieszynką - to człowiek o gołębim sercu.
Wyspiarska kariera Richarlisona jest naznaczona w takim samym stopniu zdobywanymi bramkami, co ostrymi wślizgami, które kiereszują kończyny rywali. Brazylijczyk na pierwszy rzut oka nie należy do najbardziej sentymentalnych zawodników, co uwidacznia się przede wszystkim w derbowych starciach. Podczas swojej przygody w Evertonie, reprezentant "Canarinhos" został wręcz znienawidzony przez sympatyków Liverpoolu. Powody były oczywiste, bo piłkarz ten nie tylko faulował gdzieś na wysokości kolan, ale też wchodził w utarczki słowne z kibicami i legendami "The Reds".
Dalsza część tekstu pod wideo
Sytuacja nie zmieniła się, gdy Richarlison przeszedł do Tottenhamu. Zmienił się jedynie obiekt jego sportowej agresji - tym razem Brazylijczyk skierował się w stronę Arsenalu, a swoje nastawienie zaprezentował podczas ostatniego spotkania. 25-latek wszedł na boisko w drugiej części meczu, ale i tak zdołał się zapisać w pamięci właściwie nieuzasadnioną szarpaniną z Aaronem Ramsdalem oraz zignorowaniem powitania ze strony swojego kolegi z reprezentacji. Gabriel Martinelli wyciągnął do Richarlisona rękę, ale gracz Spurs nawet na niego nie spojrzał.
Postawa ta ostatecznie przyklepała łatkę podopiecznego Antonio Conte. Od dłuższego czasu postrzegano napastnika jako osobę antypatyczną, znienawidzoną przez większość klubów Premier League. Samemu graczowi nie pomagał fakt, że kompletnie nie potrafił się odnaleźć w Londynie, bo trudno wytłumaczyć wyłożenie 60 milionów funtów na kogoś, kto nie zdobył nawet jednej bramki w nowym sezonie ligi angielskiej.
A mimo tego jest spora grupa osób, która Richarlisonowi może być wdzięczna, która kocha niepokornego 25-latka. I im też szalenie ciężko się dziwić.

Żyjemy w trudnych czasach

Historia brazylijskiej gwiazdy jest zbliżona do tego, co przeżyło wielu jego rodaków próbujących swoich sił w piłce nożnej. Startowali nie mając nic, ale dzięki talentowi oraz ciężkiej pracy wspięli się na samą górę piłkarskiej piramidy. W wypadku Richarlisona wyjątkowe jest jednak to, co 25-latek zrobił z szybko pozyskaną fortuną. Nie została ona wyrzucona w błoto, nie zmieniła się w wojaże po londyńskich klubach, a doniesień o hulaszczym trybie życia przedstawiciela Tottenhamu właściwie nie ma.
Zamiast tego reprezentant "Canarinhos" skupia się na wyciąganiu ręki w stronę potrzebujących i najbliższych. Kiedy zarobił pierwsze większe pieniądze, wybudował dom dla swojej ukochanej babci. Nie była to jego ostatnia inwestycja dla mieszkańców Nova Venécia - pomaga około 100 rodzinom za pomocą tamtejszego klubu, a w 2019 roku przeznaczył 20 tysięcy dolarów na podróż lokalnych uczniów do Azji, gdzie miał się odbyć konkurs matematyczny.
Najważniejszym świadectwem Richarlisona pozostaje jednak finansowanie szwankującej służby zdrowia. "The Guardian" ustalił, że obecnie piłkarz oddaje 10% swojej pensji na Instituto Padre Roberto Lettieri, w którym przebywają ludzie chorujący na raka. Dzięki wsparciu ze strony 25-latka, setki osób mogą skorzystać z bezpłatnego zakwaterowania i wyżywienia, co odgrywa kluczową rolę w niestabilnym ekonomicznie Kraju Kawy.
- Nie robię tego, bo muszę. Robię to z potrzeby serca. Żyjemy w trudnych czasach - przekonywał sam piłkarz.
Podopieczny Antonio Conte odgrywał też ważną rolę w trakcie pandemii COVID-19. Szacuje się, że w Brazylii z powodu tej wyniszczającej choroby zginęło około 700 tysięcy osób. Liczby te mogłyby być jeszcze gorsze, bo na czele państwa stał wówczas skrajnie prawicowy zbir, Jair Bolsonaro. Prezydent bagatelizował znaczenie koronawirusa, publicznie nazywał go "małą grypą" i zniechęcał do szczepień - sugerował bowiem, że przyjęcie preparatu może poskutkować zakażeniem wirusem HIV.
Takie podejście nie spotkało się z aprobatą Richarlisona. 25-latek poszedł pod prąd i - przeciwnie do Pelego, Daniego Alvesa czy Neymara - zaczął kwestionować poglądy przywódcy i promować politykę szczepień. Konkretnych czynów było więcej, bo gdy brazylijskie szpitale zmagały się z brakiem butli tlenowych, młody piłkarz wysłał do swojej ojczyzny potrzebne zaopatrzenie.

Inny niż Neymar

Utarczki podczas pandemii nie były jedynym sprzeciwem Richarlisona wobec Bolsonaro. Gracz Tottenhamu, jako jeden z nielicznych reprezentantów "Canarinhos", nie chciał udzielić poparcia prezydentowi. Jego reakcję wywołały doniesienia o tłumieniu wolności słowa, a także zamachy wymierzone w dziennikarzy walczących z reżimem. Napastnik, nieoczekiwanie dla wielu osób, zdecydowanie stanął po lewej stronie politycznego dyskursu.
Potwierdziły to jego inne kroki - w wyborach w Kraju Kawy poparł Lulę, który ostatecznie wygrał wyścig o fotel prezydencki. W odpowiedzi na masowe wylesianie Amazonii, do którego uparcie dążył Bolsonaro, Richarlison symbolicznie adoptował tygrysa, by zwrócić uwagę na coraz poważniejszy problem. Wreszcie Brazylijczyk udzielił wsparcia społeczności LGBT, podkreślając równość i potrzebę tolerancji, oraz otwarcie zadeklarował potrzebę walki z rasizmem.
- Nie możemy żyć w bańce. To nie może być problem tutaj, ani nigdzie indziej, aby gracz ujawnił się jako homoseksualista. Każdy musi być traktowany z szacunkiem i równością. Czytałem list wysłany przez homoseksualnego sportowca, w którym napisał, że sytuacja, w jakiej żyje, wpływa na jego zdrowie psychiczne i że boi się powiedzieć o tym swoim kolegom z drużyny. Tak nie powinno być. (...) Chcę być zapamiętany jako ktoś, kto próbował zmienić świat na lepszy. Rasizm jest czymś, z czym żyjemy na co dzień, przejawia się nie tylko w słowach czy czynach. Osoby, które się tego dopuszczają, muszą zostać surowo ukarane - stwierdził zawodnik Tottenhamu.
Tym samym Richarlison stanął oko w oko z Neymarem. Gwiazdor PSG ochoczo paradował jako zwolennik polityki Bolsonaro, udzielał mu wsparcia w międzynarodowych mediach. Doszło zatem do sytuacji niezwykłej, bowiem podczas mistrzostw świata w Katarze reprezentacja Brazylii była zdecydowanie podzielona. Chociaż przeważała frakcja sprzyjająca urzędującemu prezydentowi, to jego przeciwnicy nie byli osamotnieni. Mieli po swojej stronie kogoś, kto nie bał się zabierać głosu w sprawach ważnych społecznie i realnie działać w kwestii pomocy potrzebującym.
- Richarlison reprezentuje tę bardziej kochającą, czułą stronę reprezentacji. Jest postrzegany jako obywatel, któremu faktycznie zależy na losach swojej ojczyzny - przekonywał ceniony dziennikarz, Juca Kfouri. Trochę różni się to od postrzegania Neymara, który chciał utrzymania starego porządku, ponieważ wiązało się to z gigantyczną obniżką podatków. Oczywiście dla niego.

Bo piłka to nie wszystko

Na boisku Richarlison pozostanie jednym z najbardziej irytujących piłkarzy Premier League, nie ulega to żadnej wątpliwości. Jednocześnie jest coś niezwykłego w tym irytującym chłopaku, który został drugim najdroższym nabytkiem w historii Tottenhamu. Być może niezwykłość ta dotyka przede wszystkim kwestii pozasportowej, ale to przecież nic złego. Wręcz przeciwnie - przestańmy traktować zawodników wyłącznie jako maszyny, których rola w społeczeństwie zaczyna się i kończy na boisku. Przykładów, że ich wpływ wykracza daleko ponad to, jest aż zbyt dużo.
Wobec tego postawa Brazylijczyka może działać kojąco. Skoro nie jest jednym z należących do ścisłego topu angielskiej ekstraklasy, to dobrze, że poza nią wyróżnia się w sposób, który nie urąga ludzkiej godności. Jasne, piłkarsko 25-latek może być traktowany jako flop transferowy, ale dla Spurs z pewnością znacznie gorzej byłoby, gdyby Richarlison był przy tym za pan brat z ideologią promowaną przez Paolo Di Canio. Bo przecież piłka to nie wszystko.

Przeczytaj również