Trudny start Matty'ego Casha w reprezentacji Polski. "To go przerosło, był element frustracji"

Trudny start Matty'ego Casha w reprezentacji Polski. "To go przerosło, był element frustracji"
Rafał Rusek/Pressfocus
Pierwsze kroki Matty’ego Casha w reprezentacji Polski były jedną z głównych atrakcji listopadowego zgrupowania. Nie ulega wątpliwości, że nasza kadra jeszcze będzie miała wiele pociechy z usług 24-latka. Jego początki w narodowych barwach jednak do wymarzonych nie należały. Tak Cash zaprezentował się w dwóch pierwszych spotkaniach z “orzełkiem” na piersi.
Na początku warto zaznaczyć, że samą obecność zawodnika Aston Villi podczas zgrupowania trzeba uznać za mały sukces. Gdy pojawiły się pierwsze informacje o możliwym otrzymaniu przez Casha paszportu, istniało ryzyko, że po raz pierwszy w reprezentacji zobaczymy go dopiero w trakcie marcowych baraży. Tam nie byłoby miejsca na błędy, których obrońca nie wystrzegł się w ostatnich dniach. Ale właśnie temu służyły jego występy z Andorą i Węgrami - przeciętne przetarcie przed, miejmy nadzieję, owocną karierą w biało-czerwonych barwach.
Dalsza część tekstu pod wideo

Duża chmura

Zacznijmy od tego, że Cash swoim przybyciem wzbudził wiele pozytywnych emocji. Właściwie przy okazji każdego materiału, czy to na vlogach na kanale “Łączy Nas Piłka”, czy na filmiku Aston Villi, gdzie przeszedł mały test znajomości polskich słów, wzbudzał sympatię. Wychowanek Nottingham Forest emanuje radością, zaraża uśmiechem. Jego pozytywna aura z pewnością pomogła w adaptacji, złapaniu pierwszego kontaktu z kompletnie nową grupą. Z ludzkiego punktu widzenia to na pewno nie jest łatwa sytuacja, gdy przybywasz reprezentować kraj, którego w przeszłości nigdy nawet nie odwiedziłeś. Cash pod tym względem sobie poradził.
- Jesteśmy drużyną nie tylko dobrych piłkarzy, ale też bardzo fajnych osób, które dobrze przyjęły nowego kolegę. Matty Cash na pewno z każdym dniem czuje się tu coraz lepiej. Z pewnością będzie wartością dodaną na boisku, bo o to też tu wszystkim chodzi - przyznał Kamil Glik na konferencji prasowej.
W dodatku Cash udowodnił, że naprawdę zależy mu na grze dla Polski. Do kosza można wyrzucić wynurzenia “ekspertów”, którzy z niewiadomych przyczyn twierdzili, że piłkarz z kilkudziesięcioma występami na poziomie Premier League chce się wypromować w kadrze. Matty po prostu ewidentnie chciał wystąpić w kadrze. Spełnił swoją obietnicę o odśpiewaniu naszego hymnu, co przecież wzbudziło prawie porównywalne emocje wśród kibiców z wynikiem wczorajszego spotkania.

Mały deszcz

Teraz przejdźmy do mniej przyjemnych aspektów jego pobytu na zgrupowaniu, czyli niestety tych sportowych. Te już, w przeciwieństwie do sympatycznej aury i pozytywnego nastawienia, tak udane nie były. Oczekiwania wobec Casha mogły być wyższe niż w przypadku innych debiutantów, ponieważ rzadko zdarza się, aby do naszej kadry wchodził zawodnik, za którego płacono kilkanaście milionów funtów z serią obiecujących występów na poziomie angielskiej ekstraklasy. Od takich piłkarzy trzeba wymagać czegoś ekstra.
Paulo Sousa nie zamierzał wrzucać Matty’ego Casha na głęboką wodę. Selekcjoner postąpił słusznie, wpuszczając 24-latka na niecałe pół godziny w spotkaniu z Andorą i to przy właściwie ustalonym wyniku. Na poczet plusów jego występu w piątkowym meczu na pewno trzeba zaliczyć aktywność, chęć udziału w akcjach. Prawy obrońca nie chował się, próbując jedynie odbębnić debiut. Od razu zauważyć można było, że pasuje do systemu preferowanego przez Sousę, w którym wiele zależy od gry w bocznych sektorach.
Przeciwko Andorze Cash już po kilkudziesięciu sekundach od wejścia na boisko podłączył się do akcji ofensywnej i szukał wrzutką Krzysztofa Piątka. Jego pierwsza centra wylądowała w rękach bramkarza, podobnie zakończyła się druga próba wejścia pod pole karne Andory. Mimo gry z niżej notowanym rywalem, niestety żadne z jego podań nie doprowadziło do wykreowania partnerowi okazji do strzału. Z drugiej strony, warto zaznaczyć, że mecz skończył z ponad 85% celnością podań, jednym przechwytem i jednym wywalczonym faulem. Podsumowując, debiut miał być przetarciem przed prawdziwym testem w postaci rywalizacji z Węgrami. Test, który niestety, ale trzeba skonkludować wystawieniem oceny miernej.

I do faulu i do szklanki

- Muszę lepiej zgrać się z pozostałymi zawodnikami, aby zbudować odpowiednie relacje. Spędzamy razem dużo czasu. Jest to istotne, bo musimy rozumieć się na boisku bez słów. Moją pasję widać na murawie, jak i poza nią. Uwielbiam grać w piłkę. Gra w reprezentacji Polski to spełnienie marzeń - podkreślał Cash.
Zrozumienia, o którym mówił na konferencji, nie widać było już na murawie Stadionu Narodowego. Wszystko, co dobre zaczęło się i właściwie skończyło na odśpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego. Udane decyzje pod względem czysto piłkarskim można policzyć na palcach jednej ręki. W 8. minucie wszedł w drybling, chciał zrobić przewagę na skrzydle, ale odbił się od węgierskiej ściany. Kilkadziesiąt sekund później założył pressing na połowie “Madziarów”. Raz ściął bliżej środka pola karnego i wywalczył rzut rożny. W 30. minucie wygrał pojedynek z rywalem i odprowadził piłkę do linii końcowej. Z pozytywów to tyle.
Po raz kolejny jego centry nie były nawet bliskie dotarcia do celu. Węgrzy łatwo odczytywali intencje wahadłowego, zagrywane przez niego piłki zwykle kończyły się na pierwszym rywalu. Nie widać było także zapowiadanego zgrania z partnerami. Paweł Dawidowicz nie szukał dwójkowych akcji z Cashem. Środkowy obrońca częściej zagrywał piłki bezpośrednio w kierunku napastników.
Im dalej w mecz, tym było gorzej. W pewnym momencie Cash ewidentnie nie zrozumiał się z partnerami, nie wiedział do kogo ma zagrać i stracił piłkę w stosunkowo niebezpiecznym sektorze. Przy okazji pierwszego ofensywnego wypadu Węgier Dawidowicz był osamotniony na prawej flance. W ostatnim kwadransie pierwszej połowy Cash już ani razu nawet nie próbował wrzutki. Swój przeciętny występ podsumował brutalnym faulem na żółtą kartkę w czerwone grochy. Można przytaczać frazesy o ostrej, męskiej grze w deszczowej Premier League, ale przewinienie prędzej da się wytłumaczyć rosnącym niezadowoleniem wynikającym z tak średniego występu. Paulo Sousa nie bawił się w półśrodki i zdjął z boiska nowego kadrowicza.
- Myślę, że to był efekt pewnej frustracji, bo ewidentnie mu nie idzie. To, co najlepsze u przeciwników, dzieje się po stronie Matty'ego Casha - ocenił w przerwie Jakub Wawrzyniak na antenie "TVP Sport".
- Był piłkarzem do zmiany. Trener musi być sprawiedliwy i konsekwentny. Casha przerósł debiut od pierwszej minuty. Ale oczywiście bym go nie przekreślał - już po ostatnim gwizdku przyznał Marcin Żewłakow.
Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że to nie były wymarzone pierwsze spotkania Casha w narodowych barwach. Żadnego kluczowego podania, kilka strat i na deser ostre wejście w przeciwnika.
Te dwa spotkania nie mogą jednak sprawić, że nagle postawimy na graczu Aston Villi krzyżyk. Były błędy, były nieudane zagrania, ale to wszystko wiąże się z wkalkulowanym ryzykiem wejścia nowego zawodnika do składu. Dlatego trzeba ponownie podkreślić, że szybkie załatwienie papierkowej roboty i pojawienie się Casha już na listopadowym zgrupowaniu, może okazać się zbawienne w skutkach. W marcu z pewnością ujrzymy już wersję zawodnika bliższą jego występów w Premier League niż na Stadionie Narodowym.
Nie można też zapomnieć o pozytywnym wpływie na pozostałych kandydatów do gry na prawym wahadle. Wystarczyło, że Cash w ogóle pojawił się w kadrze meczowej, żeby Kamil Jóźwiak w starciu z Andorą wykręcił lepsze liczby niż w Derby County przez ostatnich kilka miesięcy. Inni zawodnicy czują presję, a konkurencja zawsze dobrze wpływa na prezentowaną jakość.
Paulo Sousa nagle nie zrezygnuje z usług Casha, bo ten nie wszedł do kadry z drzwiami i futryną. W układance Portugalczyka potrzebny jest wahadłowy o takiej charakterystyce. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość i czekać na występy, które z pewnością będą lepsze niż z Andorą czy zwłaszcza z Węgrami. Właściwa forma i automatyzmy jeszcze przyjdą. Po polsku.

Przeczytaj również