Falstart Lecha Poznań. Znamiona kryzysu? "Co ja mogę powiedzieć Ishakowi?"

Falstart Lecha Poznań. Znamiona kryzysu? "Co ja mogę powiedzieć Ishakowi?"
Łukasz Sobala/Press Focus
76 dni przerwy, obóz w Dubaju, przedłużone kontrakty oraz prezentacja z pompą audytu finansowego Lecha Poznań. Było dobrze, aż za dobrze w kontekście "Kolejorza", ale do momentu, kiedy trzeba było wyjść na boisko. Podopieczni Johna van den Broma w dwóch spotkaniach z teoretycznie łatwiejszymi rywalami zamiast zdobycia sześciu punktów i wskoczenia na podium, pojawiły się znaki zapytania, czy to tylko falstart Lecha Poznań, czy też już pierwsze znamiona kryzysu.
Dwa remisy "Kolejorza" z niżej notowanymi rywalami bardzo bolą kibiców "Kolejorza". O ile po pierwszym meczu był tylko lekki żal, bo w pamięci są mecze z przeszłości ze Stalą Mielec oraz dyskusyjna decyzja sędziego tamtego spotkania o niepodyktowanym rzucie karnym, to o tyle spotkanie z Miedzią było czymś, co żaden sympatyk Lecha nie chciał zobaczyć.
Dalsza część tekstu pod wideo
To było spotkanie z cyklu "gdzie już to widziałem". Poniekąd o meczu ze Stalą Mielec też można by coś takiego napisać, bo w jedenastce kolejki znowu znalazł się Bartosz Mrozek, o tyle mecz z Miedzią był wręcz kuriozalny i tylko Lech sam sobie jest winien, że go nie wygrał. Patrząc po samych statystykach, to Miedź w tym spotkaniu nie powinna mieć szans zdobycia w środę nawet punktu.
Lech w meczu z Miedzią:
  • drugie najwyższe xG w sezonie
  • druga najwyższa liczba celnych strzałów
  • najwyższe posiadanie piłki w sezonie
Do tego już same suche liczby pokazują, jaką w tym meczu Lech miał dominacje i warto je jeszcze raz przytoczyć.
Posiadanie piłki - 76 do 24 proc. - dla Lecha. Strzały 23-5, strzały celne 12-2. Właściwie sam Mikael Ishak mógł rozstrzygnąć ten mecz i skończyć go hat-trickiem. Tak się nie stało, dlatego musiał powstać ten tekst.

To jak jest tak dobrze, to czemu są tylko dwa punkty?

Jeśli jakiś kibic Lecha Poznań jeszcze wierzył w obronę tytułu mistrzowskiego przez jego drużynę, to te marzenia warto odstawić na półkę i wrócić do nich wraz ze startem nowego sezonu. Właściwie, zanim na dobre rozpoczął się pościg za Rakowem, to już on się dla Lecha powoli kończy. Ta wiara mogła opierać się o ten mityczny już mecz zaległy, ale to w nim właśnie Lech zawiódł.
Uczciwie trzeba przyznać, że dwa punkty w meczu z dużo słabszymi od Lecha drużynami to duże rozczarowanie. Oczywiście ktoś powie, że jeszcze można było te mecze przegrać, bo przecież to Miedź wyszła w środę na prowadzenie, a w Mielcu w ostatnich minutach "Kolejorza" uratował Karlstroem.
Po starciu z Miedzią trener van den Brom mówił na konferencji, że powiedział zawodnikom, że jest zadowolony z ich gry. To da się nawet zrozumieć, bo patrząc na powyższe statystyki - nie było źle. Wręcz takie mecze zdarzają się rzadko, że rywal jest duszony przez większą część meczu i tylko przez nieskuteczność najlepszego napastnika ligi trzy punkty nie pojechały do Poznania.
Oczywiście - tak można by sprawę zostawić. Zabrakło skuteczności i jedziemy dalej.
Jednak to by było za proste. Lech już teraz tymi dwoma spotkaniami uwypuklił swoje problemy i o nich warto napisać.
Po meczu z Miedzią wróciła dyskusja o postawie Filipa Bednarka. Ma on swój udział przy pierwszym golu, przy drugim są dyskusje, czy mógł zrobić więcej. Ogólnie nie pomógł. W meczu w Mielcu także miał np. sporo niecelnych wybić, ale to można zrozumieć bezpieczną grą na nierównej murawie.
Ten wątek nie ma być początkiem do dyskusji o zmianie w bramce, bo w piątek na konferencji John van den Brom zapowiedział, że o takiej nie myśli, ale jednak wróciły problemy na tej pozycji.
Spotkanie w Legnicy przypomniało, że Lech w bramce nie ma fachowca najwyższej klasy. Ma solidnego zawodnika jak na warunki ligi, który raz na jakiś czas popełni błąd.
Dla piłkarzy Lecha, szczególnie dla defensywy kluczem jest, aby tych prób popełnienia błędu było jak najmniej. Tutaj były tylko 2 celne strzały, które wylądowały w siatce Lech. To nie ma prawa się dziać, szczególnie przy powrocie mistrzowskiego duetu na środku obrony, czyli Salamon - Milić.
Problemem w dwóch ostatnich meczach była lewa obrona, a właściwie brak głębi na tej pozycji. John van den Brom skrytykował poniekąd Rebocho, że nie podobała mu się jego gra w Mielcu. Alternatywy przy kontuzji Douglasa nie ma, więc postawił na człowieka, który może zagrać wszędzie, czyli Alana Czerwińskiego. Ten pomysł nie wypalił, bo Alan miał spory udział przy pierwszym golu i grał dość niepewnie.
To miało wpływ na bałagan w obronie przy straconych golach dla Lecha.
Zostając przy defensywie. Lech w obu meczach zostawiał zbyt dużo przestrzeni przy kontratakach rywali, którzy tylko na to czekali. Zbyt wielu zawodników szło do przodu, potem nie wszyscy wracali. A powrót Skórasia przy golu na 2:2 jest niedopuszczalny. To powrót "ala Bielik" w meczu Francja - Polska na mundialu.
To także nie powinno się zdarzać przy graniu środkiem Karlstrom-Murawski, który z założenia jest defensywny. Ten wariant był wykorzystywany już za czasów Macieja Skorży, ale tutaj też ewidentnie brakuje głębi składu, mając na uwadze niechęć trenera do stawiania tam na Afonso Sousę. Gra tymi zaewodnikami dwoma zawodnikami w środku jest dobra, gdy drużyna szybko prowadzi i mecz się układa. Gdy jednak nie idzie, obaj mają problem z kreacją, a Lech jest uzależniony tylko od skrzydeł, które także są zbyt często chimeryczne, żeby opierać na tym swój sposób na zdobywanie bramek. O ile w kreacji to jeszcze wygląda, to problemem jest wykończenie.
Do samej skuteczności jeszcze przejdziemy, ale ewidentnie widać, że w defensywie Lech daje się za łatwo zaskoczyć. To pokazał już nawet zeszłoroczny już mecz z Koroną Kielce, gdzie przez błędy poznaniaków ten mecz mógł się zakończyć zupełnie innym wynikiem.
- W Legnicy to my graliśmy piłką i zabrakło nam koncentracji, kiedy traciliśmy piłkę. Rywal miał 2 celne strzały i strzelił 2 gole. Pierwsza bramka padła po złym zagraniu Joel Pereiry, przy drugiej lepiej mogli zachować się stoperzy i Filip Bednarek, lepiej powinni być ustawieni także Michał Skóraś i Alan Czerwiński. Z taką jakością, jaką mamy w zespole, nie powinny nam się zdarzać takie błędy - mówił w piątek trener Lecha pytany o to na konferencji.
To kolejne ostrzeżenie, bo grając środkiem Karlstroem-Murawski takie sytuacje nie mają prawa mieć miejsca, że rywal dwoma-trzema podaniami potrafi zdobyć bramkę. Oba gole wynikały z dobrego zachowania dwóch zawodników Miedzi, ale były one poprzedzone błędami lechitów. Gdyby nie one, te gole by nie wpadły.

Skuteczność...

To jest wręcz temat rzeka i za kadencji Johna van den Broma zaczyna robić się to sporym problemem. Lech po 18 kolejkach jest najmniej efektywną drużyną w ataku z obecnego z ligowej czołówki. Patrząc dalej, to "Kolejorz" w tym sezonie oddał 112 celnych strzałów, z czego strzelił tylko 22 gole. To 9. wynik w lidze, a przecież tyle się mówi o kłopocie bogactwa w ofensywie Lecha. Żeby trafić do siatki, Lech potrzebuje średnio aż 5,2 celnego strzału. To bardzo dużo.
Oczywiście za mecz z Miedzią głównym odpowiedzialnym braku zwycięstwa jest Mikael Ishak, choć i tak trafił do siatki raz, tyle że z karnego. Jesienią van den Brom pytany o ten temat wskazywał np. nierówną murawę na Lechu. Ten argument jednak był dawno i widać, że nie jest to jedyny powód takiego stanu rzeczy.
To jest spory problem Lecha, nad którym trzeba szybko zapanować. O ile w Europie tego nie widać, ale tam jednak jest inne granie. W Polsce większość drużyn ustawia się na Lecha defensywnie. Co ciekawe zrobiła to nawet Legia w meczu przy Bułgarskiej, która przyjechała po remis i go wywalczyła, sama nie oddając w tym meczu celnego strzału.
Przeciwko Lechowi zbyt łatwo jest się ustawić. O ile tych sytuacji nawet jest dużo, to jest problem z ich finalizacją.
- Musimy wykorzystywać sytuacje, jakie mamy. Co ja mogę powiedzieć Mikaelowi Ishakowi? Musimy być lepsi, skuteczniejsi, pracujemy na treningach, by wszystkie strzały, jakie wykonujemy, lądowały w siatce. Napastnicy muszą być zawsze gotowi na wykorzystywanie sytuacji, Mikael Ishak ma duże doświadczenie i zawsze jest gotowy do wykorzystywania szans - mówił w piątek John van den Brom.
Oczywiście sam Holender nie wejdzie na boisko i nie wykończy za Szweda, bo kto jak kto, ale w lidze chyba każdy zespół chciałby go mieć w ataku. Być może jest to kwestia już samego finalizowania sytuacji i podejmowania decyzji, bo 22 gole strzelone w 18 meczach ligowych nie przystoją mistrzowi Polski z prawdopodobnie najlepszą ofensywą w lidze.
Te dwa spotkania to nie powód do rozdzierania szat, ale do jasnego zdefiniowania problemów oraz próby ich szybkiego rozwiązania. Jest falstart, ale nie kryzys. To też nie jest kwestia jakiś panicznych ruchów na rynku transferowym, ale patrząc na lewą obronę i eksperymentalne wystawienie Czerwińskiego, to być może już teraz można by się rozejrzeć za poszerzeniem głębi składu na tej pozycji.
Trener po meczu w Mielcu widział, że brakowało kreacji w środku pola i coś z tym zrobił. Kibice mogą mieć nadzieje, że tak samo będzie dalej. O ile domowe spotkanie z Miedzią trzeba wygrać, to już w następnych meczach trzeba pokazać więcej jakości zarówno przy zabezpieczeniu bramki jak i samej finalizacji.
Do poprawy po dwóch spotkaniach jest także samo zarządzanie meczem, bo o ile rozumiemy zadowolenie trenera z tego, jak wyglądali zawodnicy desygnowanie do pierwszego składu w obu starciach, o tyle dziwi, że sztab i sam szkoleniowiec nie zauważył, że niektórzy piłkarze słabną albo nie grają z odpowiednią determinacją oraz mobilizacją. Szczególnie w drugim kwadrasie drugiej połowy potrzebny był wstrząs, kiedy lechici wyglądali, jakby dopisali sobie sami trzy punkty.
Dramatu nie ma, ale Lech w lutym (licząc styczniowy mecz ze Stalą) rozegra łącznie osiem spotkań. Pozostało sześć. Ten miesiąc i błędy w nim popełnione mogą zdefiniować resztę rundy, więc trzeba reagować już teraz i wyciągać wnioski. Jest co poprawiać, ale też nie jest tak, że wszystko jest do zaorania.
Jednak sielankowa atmosfera już znikła, a żeby znowu wróciła, potrzeba konkretnego punktowania popartej żelazną defensywą oraz skutecznym atakiem. Niby takie proste, ale łatwe to nie będzie.

Przeczytaj również