FC Barcelona może pójść drogą AC Milanu. Fatalne zarządzanie, złe transfery, coraz gorsi piłkarze

Barcelona może pójść drogą Milanu. Fatalne zarządzanie, złe transfery, coraz gorsi piłkarze
Christian Bertrand/Shutterstock
Wczorajszy mecz Barcelony w Neapolu uwypuklił wszystkie problemy, z którymi od dłuższego czasu zmagają się w stolicy Katalonii. Włosi mogą żałować, że nie ograli do bólu przeciętnej, przetrzebionej kontuzjami ekipy Quique Setiena. Jasne, dalej to “Barca” jest faworytem rewanżu, ale nawet ewentualny awans do ćwierćfinału nie będzie lekarstwem na poważne tarapaty, w które długofalowo wpakowali się mistrzowie Hiszpanii.
Może i o polityce transferowej Barcelony napisano już wiele, a zatrudnienie Martina Braithwaite’a było kwintesencją nieudolności zarządu klubu, ale przy kolejnych rozważaniach na temat kłopotów “Blaugrany”, nie sposób szukać w tym miejscu głównego ich źródła.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z czym do ludzi?

Jedenastka, którą w bój na Stadio San Paolo wypuścił Quique Setien, stanowiła świetny obraz pustki kadrowej “Dumy Katalonii”. W obliczu kilku absencji ważnych zawodników, o Ligę Mistrzów dla Barcelony mieli bić się Junior Firpo, Nelson Semedo, wiecznie kontuzjowany Samuel Umtiti, nieprzekonywujący w pełni Frenkie de Jong, ciągle chcący odejść Ivan Rakitić i siermiężny Arturo Vidal, który swój występ najlepiej podsumował dwoma idiotycznymi żółtymi kartkami.
Rezerwowi w postaci Arthura (bardzo dobra zmiana) i Ansu Fatiego, nie odmawiając im ani umiejętności, ani wielkiego talentu, też nie są piłkarzami, na których barkach powinna spoczywać odpowiedzialność za prowadzenie zespołu do wielkich sukcesów. A wejść musieli, bo pozostałe nazwiska z wczorajszej ławki “Barcy” to Akieme, Puig i Araujo. Zawodnicy, co do których można mieć słuszne wątpliwości, czy nadają się na poziom ligi hiszpańskiej, o Champions League nie wspominając.
Barcelona ma problemy z grą na wyjazdach, a na dziś trudno traktować ją w roli głównego faworyta do triumfu w LM. Ciekawie musiałby wyglądać pojedynek "Blaugrany" i rozpędzonego Bayernu na czele z Robertem Lewandowskim.

Zbiorowa tragedia

Włodarze Barcelony doprowadzili do tego, że sytuacja kadrowa zmusza Quique Setiena do układania składu niczym puzzli. A po niedawnym ujawnieniu “afery hejterskiej” relacje na linii zarząd-zespół są jeszcze bardziej napięte, czego nie ukrywał Leo Messi. Teraz kolejny prztyczek w nos Josepa Marii Bartomeu i jego współpracowników posłał Sergio Busquets. I trudno mu odmówić racji, choć starał się sprytnie ważyć słowa.
- Mamy wąski skład, brakuje nam piłkarzy do ataku, bo takie niestety było planowanie. Musimy się redefiniować, odnaleźć na nowo, czasami jest ciężko - powiedział środkowy pomocnik po końcowym gwizdku w Neapolu.
Tego, jak Barcelona (nie) będzie wyglądała w rewanżu, też najlepiej dowiedzieć się od reprezentanta Hiszpanii.
- Zostało jeszcze trochę czasu. Zagrają ci, którzy będą mogli - skwitował Busquets.
Drugie zdanie to crème de la crème kłopotów “Barcy”. Ci, którzy będą mogli. To była oczywiście krótka, ale jakże wymowna myśl Sergio rzucona w eter. Nie ci, którzy bez mgnienia oka powinni naturalnie i bez obniżania poziomu zastąpić kolegów niedostępnych do gry (nie, nikt nie wymaga takich słów od Busquetsa). Takowych graczy dziś w kadrze mistrzów Hiszpanii nie ma.
Skład jest źle zbalansowany. W ostatnim czasie pion sportowy popełnił tyle błędów, podjął tak dużo irracjonalnych decyzji, że Bogu ducha winny Martin Braithwaite, notabene przyzwoity ligowy gracz, stał się i zapewne pozostanie symbolem zbiorowej katastrofy fundowanej kibicom przez Bartomeu i spółkę. Nawet jeśli faktycznie strzeli w La Liga kilka bramek i będzie mógł uznać przygodę na Camp Nou za spełnienie marzeń.

LM prezentem dla zarządu

Napoli ma pełne prawo pluć sobie w brodę, że nie wypracowało sobie nawet dwubramkowej zaliczki przed decydującym spotkaniem. Bramkowy remis we Włoszech dalej stawia Barcelonę w roli faworyta do awansu. W rewanżowym starciu na Camp Nou, jak zasugerował szkoleniowiec “Blaugrany”, prawdopodobnie zagrają i Jordi Alba, i Sergi Roberto, co już powinno wzmocnić znacząco zespół. O ile ten podejdzie do meczu o awans z odpowiednim nastawieniem i koncentracją. Znów oddajmy głos Sergio Busquetsowi.
- Napoli strzeliło nam gola po pechowej akcji, nie zasłużyliśmy na to, ale taki czasem jest futbol - wypalił Hiszpan, który swoją drogą zaliczył bardzo solidne zawody.
Pomijając już stwierdzenie, że według Sergio, wraz z kolegami nie zasłużył na stratę gola, to w rewanżu nikt nie będzie pamiętał, jak obie drużyny prezentowały się w Neapolu. Liczy się awans. Pożegnanie się z Ligą Mistrzów już na tym etapie rozgrywek bez wątpienia byłoby porażką “Dumy Katalonii”, ale... paradoksalnie sukces też mógłby obrócić się przeciwko klubowi.
Na pierwszy rzut oka może brzmi to równie absurdalnie, co część wypowiedzi Busquetsa, ale udana kampania w Champions League wzmocni starania o reelekcję Josepa Marii Bartomeu. Jego szanse na kolejną kadencję wzrosną, bo będzie mógł zadowolony wyjść do ludzi i powiedzieć, że przecież są sukcesy, że jego strategia się obroniła, więc nie ma zamiaru nigdzie odchodzić.
Przypomnijmy: Bartomeu, którego mają dosyć i najważniejsi piłkarze, i kibice Barcelony. Bartomeu, którego ludzie zapłacili za kampanię internetową, w ramach której atakowano i krytykowano wszystkich jego rzekomych wrogów. Od Leo Messiego, po Pepa Guardiolę, Ronaldinho, najważniejszych katalońskich polityków i rzecz jasna - kontrkandydatów Josepa Marii w wyborach prezydenckich.

Mediolan w Barcelonie?

Czy FC Barcelona może w najgorszym scenariuszu pójść fatalną drogą AC Milanu, który w ostatniej dekadzie stracił pozycję “wielkiego” w Europie i stał się głównie pośmiewiskiem fanów? Choć dziś takie porównania wydają się absolutnie na wyrost, to kontynuacja bieżącej polityki organizacyjnej oraz transferowej Barcelony spowoduje kolejne, bardzo poważne konsekwencje. A niezwykle łatwo, nawet nieumyślnie, podkręcić tempo spadku w otchłań.
Obecnie w drużynie Quique Setiena grają średniej klasy piłkarze, na “Dumę Katalonii” zwyczajnie za słabi. Zaraz zawodnicy, którzy nie nadają się do gry na poziomie tak znakomitego klubu jak “Barca”, będą stanowić większość kadry. O ile już tak nie jest.
- Bardzo to boli, ale ponad 40% zawodników drużyny Barcelony nie ma nic wspólnego z Barceloną - to świeże słowa legendy klubu, Luisa Suareza Miramontesa, który kilkanaście dni temu uderzał w podobne tony. - Ta drużyna nie ma głowy, nie ma serca, nie ma nic poza chwilowymi zrywami - mówił.
W Mediolanie też tak było. Ściągano coraz bardziej przeciętnych piłkarzy, notowano wtopę za wtopą, układano drużynę bez ładu i składu, na rympał. Wielu kibicom mógł nawet umknąć moment, w którym “Rossoneri” rozsypali się jak domek z kart. O realizacji mediolańskiego scenariusza w stolicy Katalonii nikt dziś pewnie nie myśli, bo do tego bardzo daleka droga. Ale obecna sytuacja jest poważnym ostrzeżeniem dla wszystkich mających na uwadzę dobro klubu.
Nie można wykluczyć, że ewentualne letnie odejście Leo Messiego uruchomi groźną lawinę. Lawinę, która - nawet przy staraniach - może być nie do zatrzymania.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również