FC Barcelona wróci na szczyt prędzej niż później. Rozbicie Realu Madryt dowodem na wielkość projektu Xaviego

FC Barcelona wróci na szczyt prędzej niż później. Rozbicie Realu dowodem na wielkość projektu Xaviego
Fabio Sasso/Pressfocus
Okazałe zwycięstwo FC Barcelony z Realem Madryt nie zmienia kompletnie nic w układzie sił w Hiszpanii. “Duma Katalonii” udowodniła dziś jednak, że jej powrót na szczyt nie będzie trwał tak długo, jak się spodziewano. Projekt Xaviego Hernandeza przysporzy kibicom ekipy z Camp Nou jeszcze wiele radości.
Ernesto Valverde - oto nazwisko trenera Barcelony, który, do dzisiejszego wieczora, jako ostatni zaznał smaku zwycięstwa w El Clasico. Od tego momentu wiele czasu minęło i wiele wody upłynęło w Manzanares. Katalończycy w pięciu poprzednich meczach musiała zaakceptować bezdyskusyjną wyższość rywali ze stolicy. Dziś role się odwróciły. I to w jakim stylu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Pełna dominacja

Dzisiejszy Klasyk zapowiadano jako rywalizację dwóch wielkich drużyn, które przystąpią do tego starcia w znakomitej formie. Na Santiago Bernabeu dojechali jednak tylko goście. O ile pierwsze minuty mogły zwiastować wyrównany pojedynek, o tyle dalsza część była już koncertem jednej orkiestry dyrygowanej przez Xaviego. Poprzednie spotkania Barcelony z Realem, mimo samych zwycięstw madrytczyków, były wyrównanymi starciami, wymianą ciosów, pojedynkiem dwóch gigantów, z których jeden znajduje się w lepszym momencie swojej historii. Teraz Katalończycy najzwyczajniej w świecie upokorzyli największych sportowych wrogów.
Właściwie już w pierwszej połowie Barcelona powinna zamknąć to spotkanie. Dwa gole były jedynie pokazem nieskuteczności przyjezdnych, którzy kreowali kolejne sytuacje, dominowali rywali, wciąż nękali defensywę “Królewskich”. Finalnie ekipa Xaviego mogła, a nawet powinna dziś strzelić pięć, sześć czy nawet siedem goli. Oczywiście, trzeba wziąć pod uwagę, że to Katalończykom mogło bardziej zależeć na zwycięstwie ze względu na znacznie gorszą sytuację w tabeli. Real właściwie ma już zapewnione mistrzostwo, jednak to nie tłumaczy aż tak dramatycznej gry. Przy tak spektakularnej różnicy klas żadna absencja nie będzie wystarczającą wymówką.
Nawet absencja Karima Benzemy nie może być uznana za jakiekolwiek wytłumaczenie ogólnego marazmu w ekipie “Los Blancos”. Trudno zastąpić zawodnika, który strzela prawie jednego gola na mecz, ale to przecież nie skuteczność była dziś największym problemem madrytczyków. Real nie tworzył okazji, nie grał pewnie w obronie, nie potrafił sklecić składnej akcji złożonej z więcej niż kilku podań. Benzema teoretycznie zwiększyłby siłę rażenia liderów La Liga, ale prawdopodobnie nijak nie wpłynąłby na ogólny obraz meczu.

Właściwy człowiek we właściwym miejscu

Takim mianem trzeba określić Xaviego Hernandeza. Chociaż to dopiero początek trenerskiej przygody byłego pomocnika na Camp Nou, już zasłużył on na szereg słów pochwały. Przypomnijmy przecież, że objął on Barcelonę rozbitą pod względem sportowym, ale przede wszystkim mentalnym. W tym sezonie pod wodzą Ronalda Koemana zespół na każdy mecz nie wychodził po zwycięstwo, ale po jak najniższy wymiar kary. Wystarczy przypomnieć, żenujące występy w starciach z Bayernem Monachium czy Atletico Madryt. Te czasy minęły.
Poprzednik Xaviego przegrał w Barcelonie praktycznie wszystkie prestiżowe spotkania. Jego następca już poprowadził zespół do okazałych zwycięstw nad Napoli, “Atleti” i dziś Realem. Nie jest to efekt przypadku, bowiem teraz “Blaugrana” na każde spotkanie wychodzi z takim samym, ofensywnym usposobieniem. Magia Bernabeu potrafiła pętać nogi wielu wybitnym kolektywom. Na Barcelonie nie zrobiła większego wrażenia. PSG z Nasserem Al-Khelaifim na czele może patrzeć i się uczyć, zamiast szukać usprawiedliwień u sędziego czy grozić śmiercią pracownikom Realu.
- 3:0 dla Barcelony. Gdyby Xavi dołączył dwa miesiące wcześniej, klub mógłby wygrać ligę hiszpańską - napisał w trakcie meczu Gary Lineker. Trudno nie przyznać racji legendzie futbolu.
Era Xaviego w tym sezonie może zaowocować jedynie trofeum drugiej kategorii w postaci Ligi Europy czy wicemistrzostwem, jednak każdy widzi, że ten zespół kroczy we właściwym kierunku - prosto na szczyt. Nie wiadomo, czy Barcelona następną ligę wygra za rok czy za dwa. Pewnym jest, że “Duma Katalonii” już nie musi patrzeć w przyszłość ze strachem o własny byt. Czarne chmury znad Camp Nou zostały przegnane. Po burzy na początku sezonu wyszło słońce w Barcelonie. Jego blask kompletnie oślepił bezradnych “Królewskich”.

Barcelona w kierunku na szczyt

Ten mecz potwierdza również, że Barcelona wybrała właściwy pomysł budowy zespołu post-Messi. Katalończycy zdemolowali Real nie dzięki popisowi jednej gwiazdy, ale za sprawą kompatybilnej siły całego kolektywu. Gdyby chcieć wybrać zawodnika meczu, prawdopodobnie ten tytuł musiałby powędrować do rąk Xaviego. Pojedynczych popisów poszczególnych piłkarzy było zbyt dużo, aby wyłonić jednego, który zasługuje na szczególne uznanie.
Z tak wieloma wiodącymi postaciami we wszystkich formacjach proces renesansu Barcelony powinien przebiec płynniej niż zapowiadano. Jeszcze przed startem tego sezonu pewnie nawet największy optymista wśród kibiców Katalończyków nie założyłby, że jego ulubieńcy przyjadą na Bernabeu i urządzą Realowi barcelońską masakrę futbolem totalnym. A jednak zatrudnienie odpowiedniego fachowca i wzmocnienie newralgicznych pozycji wystarczyło, by układ sił w Hiszpanii już nie był tak oczywisty, jak na początku rozgrywek. A przecież gracze pokroju Pedriego, Ronalda Araujo, Ferrana Torresa czy Gaviego będą tylko rośli pod względem sportowym, Mateu Alemany będzie tylko dokładał Xaviemu kolejne przydatne elementy. W mieście Gaudiego jest dobrze, a z pewnością będzie jeszcze lepiej.
- Atmosfera w Barcelonie jest znacznie lepsza niż kilka miesięcy temu. “Barca” ma się dobrze - stwierdził Ancelotti na przedmeczowej konferencji. On wiedział.

Praca domowa Ancelottiego

Real Madryt zapewne zakończy sezon jako mistrz Hiszpanii, ale przewaga punktowa nie może uśpić czujności “Los Blancos”. Dzisiejszy mecz uwypuklił zbyt wiele mankamentów, wobec których nie można przejść obojętnie. Taktyka przygotowana na Barcelonę okazała się kompletnym niewypałem, ale nawet plan B, plan C i można by tak dojechać do końca alfabetu kompletnie nie wpłynąłby na obraz żenującego występu gospodarzy.
Real po prostu nie miał żadnego klarownego pomysłu na to jak podejść do tej rywalizacji. Manewr z Luką Modriciem na pozycji fałszywej dziewiątki nadaje się do gabinetu osobliwości, a nie na jeden z najważniejszych meczów w roku. Linia pomocy została dziś kompletnie zgaszona przez barcelońskie armaty. Z kolei obrońcy Realu nie powinni mieć nic na obronę. Zmiennicy wnieśli do gry tyle co nic. Taki klub nie ma prawa odpuszczać El Clasico ze względu na kilkunastopunktową przewagę w tabeli.
Można jedynie przypuszczać, jak wyglądałaby sytuacja Realu, gdyby nie kuriozalny błąd Gianluigiego Donnarummy w pamiętnym już meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Czasu nie cofniemy, ale ten Klasyk udowodnił, że “Los Blancos” nie zawsze muszą być tak wielcy, jak się ich maluje. Jeśli takie występy w wykonaniu Realu się powtórzą, nawet tytuł mistrzowski może w dłuższej perspektywie nie uratować projektu Ancelottiego. Sukcesem “Los Blancos” jest niski wymiar kary. I chociaż brzmi to kuriozalnie przy końcowym wyniku, tak trzeba podsumować dzisiejsze El Clasico.

Przeczytaj również