Gheorghe Hagi znów uratował karpacki futbol. Rumunia zachwyca na Euro U-21, a dziś powalczy z Niemcami o finał

Na polu kukurydzy zakwitły talenty. Gheorghe Hagi ciągnie syna za uszy i ratuje futbol w Rumunii
screen z youtube
Zjawisko, kiedy trener promuje swojego syna, daje mu zadebiutować w pierwszej drużynie w wieku 16 lat, a następnie czyni kapitanem, można nazwać skandalem i nepotyzmem. No chyba, że mówimy o Gheorghe’u Hagim. Wtedy nazwiemy to szóstym zmysłem, geniuszem, wizjonerem. I, bez sarkazmu, bliżej wszystkim do drugiej opinii. To, co stworzył najbardziej wpływowy człowiek futbolu w swoim macierzystym kraju, można określić tylko mianem „cudu”.
Ostatnie lata w Rumunii to pasmo porażek, katastrof i „piłkarskich jaj”. Depesze agencyjne jeśli już informowały, co się dzieje na tamtejszych boiskach, to raczej dotykały kabaretowych aspektów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nic dziwnego, skoro dla przykładu prosto z Bałkanów dostawaliśmy informacje np. o tym, że piłkarze Juventusu Bukareszt pobili się podczas meczu, gdy jeden z zawodników nie trafił karnego w doliczonym czasie gry.
Albo gdy drugoligowa drużyna Pancota FC potrafiła stracić 50 goli w zaledwie czterech meczach, albo gdy jedną piątoligową potyczkę trzeba było przerwać już w 58. minucie, bo najzwyczajniej w świecie… zabrakło bramek. Te i inne wydarzenia oraz oczywiście kiepskie wyniki reprezentacji spowodowały, że reputacja piłki z kraju Hagiego, Popescu i Raduciou gwałtownie spadała.
Pancota
własne
Każde powstanie z kolan, odbicie się od dna, musi mieć swojego bohatera. Najlepiej takiego, który dobrze się kojarzył już wcześniej, a teraz wraca na białym koniu, by wprowadzić nowe, lepsze porządki i przywrócić stary ład. Wstępniak pasuje jak ulał do Gheorghe’a Hagiego. Krótko o nim, bo czytać nas mogą młodsi kibice.

Reformator

Były pomocnik jest legendą kadry Rumunii, reprezentował ją przez trzy dekady, od początków lat 80. aż do 2000 roku. A przede wszystkim wniósł ją na niebotyczny poziom, osiągając choćby ćwierćfinał mundialu w 1994 roku i Euro 2000 w ostatnim roku swoich występów. Mimo że nigdy nie grał jako napastnik, do dzisiaj jest najlepszym strzelcem reprezentacji. Do tego jest w gronie tych nielicznych, którzy przywdziewali barwy zarówno Barcelony, jak i Realu. Słowem – mistrz.
Co zatem skłoniło „Comandante” do zaangażowania się w bardzo ambitny i wymagający wielkiego nakładu finansowego projekt w momencie, kiedy właściciele Steauy, najsilniejszej marki piłkarskiej w Rumunii, albo stanęli na skraju bankructwa, albo byli wsadzania do więzienia?
Dokładnie 10 lat temu nie było żadnej atmosfery do budowy od podstaw nowego futbolowego dzieła. Słowo „niemożliwe” jednak zupełnie nie pasuje do charakteru Hagiego. Z genialnego piłkarza stał się w kraju reformatorem, a wręcz nawet pionierem – nadszedł czas na tłuste lata.
Wszystko zaczęło się w 2009 roku, kiedy z bagażem nieprzyjemnych doświadczeń uznał, że ma już dość pracy dla innych. Zawsze lubił mieć wszystko pod kontrolą i nic nie mogło go powstrzymać na drodze. Te blokady dotykały go siłą rzeczy podczas pracy szkoleniowca. Jego „zaklęcia” z ławki okazały się zupełnie niewystarczające w reprezentacji Rumunii, Galatasaray i Bursasporze, a z trenerką dał sobie ostatecznie spokój po bardzo krótkiej przygodzie w Steaua. Nie zaakceptował tam bowiem zwyczaju prezesa ingerowania w każdą decyzję trenera.
Tak więc największy piłkarz, jakiego Rumunia kiedykolwiek wydała na świat, postanowił założyć własną akademię. - Ambicją Gheorghe’a było pokazanie właścicielom klubów właściwego sposobu działania w piłce nożnej – mówił w wywiadzie dla ESPN, ekspert z rumuńskiej telewizji Catalin Andrei. – Chciał zbudować akademię podobną do tych, których był świadkiem w Realu i Barcelonie, a jednocześnie zbierając informacje od Ajaksu i AC Milan.

Tam kiedyś było ściernisko...

Hagi zainwestował swój majątek, szacowany na około 10 mln euro, w budowę szkółki na ziemi, gdzie wcześniej było pole kukurydzy, blisko jego rodzinnego miasta w Konstancy. W tym samym czasie założył jeszcze profesjonalny klub Viitorul (co po rumuńsku znaczy ni mniej, ni więcej jak „Przyszłość”) Konstanca, który rozpoczął grę w trzeciej lidze.
Pomysł polegał na tym, aby promować absolwentów akademii do seniorskiego teamu, a następnie sprzedawać ich większym klubom tak, by projekt stał się opłacalny. Proste, prawda? Sukces odniesiono od razu, po roku Viitorul był już w drugiej lidze, dwa lata później w pierwszej. W sezonie 2016/17 został mistrzem kraju i od tamtego czasu co roku jest w czołówce końcowej tabeli.
A akademia? Kwitła w najlepsze. Po dwóch latach od założenia szkółka oferowała treningi i zakwaterowanie już 300 młodym piłkarskim adeptom z całej Rumunii. Stworzono po kilkanaście drużyn, które wiodą prym we wszystkich młodzieżowych rozgrywkach.
- Chciałem wspierać te dzieciaki, ponieważ sam kiedyś dostawałem wsparcie, bez którego nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem – tłumaczył w mediach pomysłodawca projektu.
Z sentymentem wspominał m.in. o zespole Luceafarul Bukareszt, założonym w latach 70. przez ówczesne komunistyczne władze Rumunii. Klub ten, oprócz edukacji sportowej, wspierał młodych piłkarzy w drodze życiowej i, jak mówił Hagi, „chronił przed niebezpieczeństwami czyhającymi na młodych chłopaków po pierwszych sukcesach”.
Nazwa Hagi pomogła przyciągnąć inwestorów, a wysokiej jakości sieć scoutingowa została wykorzystana do znalezienia najlepszych talentów w kraju. Najnowocześniejsze szkolenia i udogodnienia ułatwiają dzieciom i ich rodzicom w podjęciu decyzji o przeprowadzce do Konstancy.
Wyniki są porażające. Projekt dostarczył młodzieżowym drużynom Rumunii narybku w każdym wieku. Jeden z nich, Cristian Manea, kilka lat temu został najmłodszym w historii reprezentantem „Tricolorii”. W meczu z Albanią zadebiutował mając zaledwie 16 lat.

Z rodziną najlepiej na boisku

Innym produktem akademii jest nie kto inny, jak… sam syn Hagiego. Mowa o Ianisie, utalentowanym obunożnym rozgrywającym o wielkich umiejętnościach, wszak to geny ojca. Od zawsze był uważany za jeden z najjaśniejszych prospectów w Konstancy. Zaczął się rozwijać jeszcze szybciej, gdy Gheorghe zdecydował, że chce prowadzić seniorską ekipę Viitorul samodzielnie.
Od października 2014 roku był jednocześnie właścicielem, prezesem i oczywiście trenerem drużyny. Nie mogło więc minąć dużo czasu, by ojciec dał zadebiutować synowi. Stało się to zaledwie dwa miesiące później, przeciwko Botosani został nagrodzony golem. Wtedy też cały zespół pobiegł pogratulować rodzinnemu duetowi.
Hagi junior, pilnowany przez troskliwego ojczulka, mimo że od pamiętnego występu minęły 4 lata, nadal nie wyjechał do zagranicznego zespołu. Jest pilnie strzeżonym brylantem w piłkarskiej koronie akademii.
- Gheorge jest największym krytykiem Ianisa – twierdzi Andrei. - Zawsze stara się wywierać na nim presję, uczyć go radzenia sobie z odpowiedzialnością. Pewnie ojciec chce też podbić cenę za przyszły transfer – dodaje.
Stylem gry reprezentanta rumuńskiej młodzieżówki oczarowany jest również były selekcjoner Victor Piturca. - Z technicznego punktu widzenia jest dwa razy lepszy niż ojciec w jego wieku – komplementuje.

Viitorul = Rumunia U-21

Dziś absolwenci akademii Hagiego są żelaznym kręgosłupem kadry U-21, która przebojem awansowała do Mistrzostw Europy, a na boiskach Włoch i San Marino w świetnym stylu wygrała bardzo trudną grupę z Anglikami, Francuzami i Chorwatami.
- Jesteśmy zgraną paczką. Bardzo nam to pomaga. Dorastaliśmy razem od 10 do 16 roku życia w tym samym miejscu. Jedliśmy przy jednym stole, chodziliśmy do tych samych szkół. Najważniejsze dla nas jest to, że gramy w koszulkach Rumunii. Bronimy barw i chcemy przywrócić radość rumuńskim kibicom – mówił w wywiadach Ianis Hagi.
Nie są to jeszcze sukcesy na miarę tych z przełomu wieków, ale fani już traktują swoich piłkarzy jak bogów. Tych wszystkich pięknych wygranych nie byłoby, gdyby „Comandante” nie wyłożył wszystkiego, co ma, na rozwój. To też lekcja dla innych piłkarskich nacji. Czasem warto postawić na jeden długotrwały projekt, a potem z dumą zbierać owoce.
Dziś przed rumuńską młodzieżą kolejny ważny sprawdzian. W półfinale młodzieżowego Euro ekipa z Karpat zmierzy się ze zwycięzcą grupy B – Niemcami. Kwalifikacja na igrzyska w Tokio już jest, a teraz trzeba powalczyć o złoto w Europie.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również