Glasgow Rangers walczą o powrót do dawnej świetności. Upadły gigant zagra dziś z Legią na Łazienkowskiej

Upadły gigant przyjeżdża na Łazienkowską. Rangersi walczą o powrót do dawnej świetności
Shutterstock
Glasgow Rangers na Łazienkowskiej. Brzmi dumnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jakie drużyny w ostatnich latach miały okazję grać z Legią w europejskich pucharach. Od pamiętnej kampanii w Lidze Mistrzów „Wojskowi” nie podejmowali u siebie takiego rywala. Ich przeciwnicy to ogromna marka, ale i kawał wyboistej historii. Dwumecz z wicemistrzami Polski będzie dla nich kolejnym krokiem do odbudowy po upadku.
10 listopada 2011 roku. Sezon w Szkocji zaczął się zaledwie trzy i pół miesiąca temu, ale Nikica Jelavić, ówczesny napastnik popularnych Rangers, w rozmowie z „Daily Record” mówi, że w jego opinii tytuł jest praktycznie przesądzony. Przewaga klubu z niebieskiej części Glasgow nad lokalnymi rywalami wynosi 12 oczek po 14 z 38 kolejek. Wszystko wyglądało świetnie, ale... pojawiły się komplikacje.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ostatecznie kampania 2011/12 zakończyła się przegraną z Celtikiem. I to 20-punktową! Przyłożyło się do tego 10 ujemnych oczek, przyznanych w wyniku poddania klubu nadzorowi komisarycznemu. Problemy finansowe okazały się na tyle poważne, że dla Rangersów nie było nadziei. Nie dostali licencji na grę w Scottish Premiership i wylądowali w Football League, a dokładnie na najniższym jej szczeblu – czyli w czwartej lidze szkockiej.
Przymusowa relegacja oznaczała, że pełną władzę w krajowej piłce przejęli rywale zza miedzy, którzy z góry spoglądali na znienawidzonych sąsiadów. Można było zapomnieć o legendarnych Old Firm Derby.
W niepamięć poszły 54 mistrzostwa kraju, 33 Puchary Szkocji i 27 Pucharów Ligi, wygrany Puchar Zdobywców Pucharów czy udział w finale Pucharu UEFA zaledwie cztery lata wcześniej. Klub z najbardziej bogatą (wtedy – 115, dziś - 119 trofeów) gablotką w historii musiał pogodzić się z koniecznością walki o swój byt. Trzeba było wprowadzić go z powrotem na należne mu miejsce. Do tego jednak prowadziła wyboista droga.

Wspinaczka

Jak łatwo się domyślić, widmo gry na czwartym szczeblu ligowej drabinki niezbyt kusiło najważniejsze ogniwa drużyny. Do angielskiej Premier League odeszli m.in. Steven Davis i Maurice Edu (dwa jedyne transfery gotówkowe), a także Steven Whitaker czy Steven Naismith.
Wielu kibiców mogło również kojarzyć stanowiącego o sile ataku Sone Aluko, Kyle’a Lafferty’ego czy bramkarza, Allana McGregora. To tylko najbardziej głośne z nazwisk, które postanowiły opuścić tonący okręt. Drużynę zbudowano właściwie od nowa, w oparciu o wychowanków, graczy, których udało się szybko zakontraktować i najmocniej przywiązanych do klubu „niedobitków”.
Z istotnych zawodników zostali właściwie tylko Lee Wallace i Lee McCulloch. I to oni stanowili kluczowe ogniwa zespołu, który odbudowywał Ally McCoist. A musiał radzić sobie pod rocznym embargo transferowym.
Pierwszy sezon przyniósł ligowy tytuł i awans, pomimo początkowych turbulencji i kilku rozczarowujących wyników. Na inaugurację niemal 50 tysięcy ludzi oglądało, jak ich ulubieńcy pokonują 5:1 East Stirlingshire. To pokazywało, jak wielki potencjał drzemie w Rangersach i że nie utracili ani trochę ze swojego dawnego blasku.
W kolejnej kampanii przez rozgrywki ligowe przebrnęli bez chociażby jednej porażki i doszli nawet do półfinału Pucharu Szkocji. Gdy wylądowali w Championship zaczęły się jednak schody.

Przystanek po drodze

Dobrze znani z gry w Premiership rywale, jak Hibernian czy Hearts, którzy też grali na tym szczeblu, postawili zdecydowanie trudniejsze warunki. Kadencja McCoista skończyła się w grudniu, kiedy to klub zajmował drugie miejsce w ligowej tabeli.
Jego następca, Kenny McDowall, w ciągu trzech miesięcy uzbierał zaledwie trzy wygrane, notując m.in. porażkę w derbowym starciu z Celtikiem w półfinale Pucharu Ligi. Po nim nadszedł czas na Stuarta McCalla, który zdołał poprowadzić zespół do finału play-offów. Tam jednak sromotnie poległ z Motherwell.
To oznaczało, że po dwóch awansach z rzędu „The Gers” pozostaną na tym samym poziomie rozgrywkowym. Chociaż wydawać się mogło, że ich zaplecze pozwoli na bezproblemowy marsz do Premiership, musieli na chwilę się zatrzymać.
I wtedy przyszedł Mark Warburton. A wraz z nim powrót do najwyższej ligi po czterech latach. To jednak nie wszystko. Drugoligowcowi udało się wygrać w meczu z Celtikiem w półfinale Pucharu Szkocji! Ostateczny tryumf nie był im jednak pisany. Na Hampden Park lepsi okazali się gracze Hibernianu. Najważniejszy był jednak awans do najwyższej ligi i zagranie na nosach odwiecznych rywali. Na to wszyscy czekali.

Poszukiwanie odpowiedniego człowieka

Nowa kampania zaczęła się inaczej, niż zakładano i w końcu pożegnano również gościa, który wprowadził klub do pierwszej ligi. Władzom nie wystarczała... trzecia lokata. Bądź co bądź z dużą stratą do najbardziej zagorzałych rywali, ale trudno było oczekiwać dużo więcej od wciąż wracającego do dawnej świetności klubu.
Wtedy postawiono na Pedro Caixinhę. Portugalczyk miał wnieść nową jakość na Ibrox, ale kompletnie poległ. Dociągnął drużynę do trzeciego miejsca w lidze i eliminacji Ligi Europy (dla ciekawskich – derbowe mecze w lidze Rangersi przegrali 1:5 u siebie, 1:5 i 1:2 na wyjeździe, a także zremisowali 1:1 na terenie rywala), ale najgorsze nadeszło dopiero po starcie kolejnego sezonu.
Słaby początek w lidze można było jakoś przeboleć. Kompromitacja z drużyną z Luksemburga (och, jak my to dobrze znamy) była jednak czymś absolutnie katastrofalnym. W wyczekiwanym przez wszystkich powrocie do europejskiej piłki udało się wygrać u siebie 1:0. Spotkanie w kraju Beneluksu miało być jedynie formalnością.
Tymczasem drużyna Progrésu Niederkorn, który w swojej historii nie wygrał ani jednego meczu w europejskich pucharach, a nawet nie strzelił w nich bramki (!!!), zdołała zwyciężyć na swoim terenie 2:0 i przejść dalej. Caixinha wyleciał pod koniec października, a kibice odetchnęli z ulgą.
Jego miejsce zajął Greame Murty, który początkowo dostał jedynie posadę tymczasowego menedżera. Chociaż pod względem ogólnego zachowania i kwestii PR-owych było dużo lepiej, został kolejnym szkoleniowcem, który nie dotrwał do końca sezonu. Czarę goryczy przelały pięciobramkowe baty od Celtiku. A potem nadeszła nowa era...

Stevie G u sterów

W maju zeszłego roku potwierdzono zatrudnienie Stevena Gerrarda. Przykuło to uwagę całego piłkarskiego świata. I trudno się dziwić. W końcu takie nazwisko na ławce trenerskiej sprawia, że zainteresowanie natychmiast wzrasta.
To jednak nie oznacza, że od razu nadejdą sukcesy. Pierwsza posada w menedżerce to naprawdę duże wyzwanie i przekonał się o tym również legendarny piłkarz Liverpoolu.
Zarząd był jednak cierpliwy w stosunku do niego. Zwłaszcza, że wprowadził drużynę do fazy grupowej Ligi Europy i wygrał w końcu ligowe derby – pierwsze od sześciu i pół roku.
Tego typu postać to swoisty magnes nie tylko dla mediów, ale i piłkarzy. Jeśli zgłasza się po ciebie Gerrard, to musisz potraktować go poważnie. W końcu to gość, którego występy podziwiało się w telewizji i dzięki temu udało mu się skusić kilku zawodników z klubów Premier League.
O sile zespołu stanowią dziś tacy gracze jak Connor Goldson, Scott Arfield czy doświadczony Jermain Defoe. Powiązania z Liverpoolem pozwoliły na wypożyczenia Danny’ego Kenta i Oviego Ejarii, a także ściągnięcie Jona Flanagana. Niedawno na Ibrox trafił również mistrz Anglii z Leicester, Andy King.
Wszyscy ci piłkarze prezentują naprawdę wysoki poziom, jak na szkocką Premiership. Jeśli do tego dodamy jeszcze powroty „starej gwardii”: McGregora, Davisa czy Lafferty’ego, to chyba w końcu można stwierdzić, że Rangers osiągnęli poziom chociażby zbliżony do tego sprzed kryzysu.
Z roku na rok są coraz mocniejsi. Poprzednio mieli okazję zagrać w fazie grupowej Ligi Europy. Tym razem będą chcieli to co najmniej powtórzyć i nawiązać walkę z Celtikiem. Grają coraz ładniej dla oka, coraz wyraźniej widać rękę byłego kapitana reprezentacji Anglii.

Prawdziwy europejski dwumecz

Aby zrealizować pierwszą część planu trzeba będzie pokonać Legię. Zespół z naszej stolicy czeka duże wyzwanie, bo rywale są naprawdę klasowi, a ich problemy poszły już w niepamięć.
Po wymęczonych zwycięstwach z Europa FC, KuPs i Atromitosem wicemistrzów Polski w końcu czeka europejskie starcie z prawdziwego zdarzenia. Takie z oponentem, który gra na pięknym stadionie, z interesującymi nazwiskami i bogatą historią.
To właśnie na tego typu mecze się czeka. Właśnie takie spotkania przyniosą zapełnione trybuny przy Łazienkowskiej. Jeśli do tego nie wystarczyłaby sama marka Rangersów, to powiedzmy sobie szczerze, ludzie i tak przyszliby dla możliwości zobaczenia Gerrarda z bliska.
Oczywiście, można było trafić lepiej, ale ten wieczór wielu fanów, zwłaszcza ci sympatyzujący z Liverpoolem, którzy wybiorą się na mecz, zapamiętają do końca życia - niezależnie od wyniku. A dla Legii będzie to konkretny sprawdzian.
Sposób, w jaki udało się przejść niżej notowanych rywali nie był przekonujący. Teraz czas na weryfikację. Czy uda się nawiązać rywalizację z 54-krotnymi mistrzami Szkocji? Do Polski przyjedzie naprawdę barwna ekipa, która potrafiła napsuć skóry Villarrealowi czy Spartakowi Moskwa.
Defensorów Legii będą nękać Alfredo Morelos czy Defoe. To będzie prawdziwy test! To będzie wieczór godny walki o Ligę Europy. To pierwszy europejski dwumecz Legii w tej kampanii, na który naprawdę czekam. I na który z pewnością czekają tysiące kibiców. Nawet, jeśli naprzeciw siebie staną dwie drużyny, które dały się niegdyś wyrzucić z pucharów ekipom z Luksemburga.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również