Hellas lepszy niż Napoli czy Milan. Rewelacyjny beniaminek nie zwalnia tempa

Hellas lepszy niż Napoli czy Milan. Rewelacyjny beniaminek nie zwalnia tempa
Marco Iacobucci Epp / shutterstock.com
Los beniaminków bywa przewrotny. Czasami ktoś wchodzi do elity - kolokwialnie ujmując - z buta, często odjeżdżając rywalom na zapleczu, a później nie daje sobie rady wyżej (Norwich, Brescia). W tym samym czasie drużyna, która wydarła promocję w bólach, urządza się na salonach, psując krew największym w kraju. Do tej drugiej grupy, oprócz będącego na świeczniku Sheffield United, należy też Hellas Verona.
“Gialloblu” poprzedni sezon Serie B zakończyli dopiero na piątym miejscu. Jeszcze przed ostatnią kolejką nie byli nawet pewni baraży, a więc zajęcia chociażby ósmej lokaty. Do 65. minuty wieńczącego rozgrywki meczu z Foggią przegrywali 0:1, a taki rezultat oznaczał pozostanie na zapleczu przynajmniej na kolejny rok. Ostatecznie wydarli jednak zwycięstwo, decydującego gola strzelając w 81. minucie. Udało się awansować do baraży.
Dalsza część tekstu pod wideo
A tam czekały już kolejne cierpienia. By marzyć o awansie do Serie A, Hellas musiał pokonać aż trzy przeszkody. W ćwierćfinałowym meczu barażowym do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka, po której udało się pokonać Perugię. Półfinał to bezbramkowy remis u siebie z Pescarą i jednobramkowe zwycięstwo w rewanżu. Finał już spokojniejszy? Nic z tego. Porażka 0:2 z Cittadellą i pogoń w drugim meczu, zakończona zwycięstwem 3:0.
Powiedzenie, że Hellas wyrwał sobie ten awans nie będzie więc żadnym nadużyciem. Można było mieć jednak obawy, czy ekipa z Verony sprosta dużo wyższym wymaganiom Serie A. Cel? Nie ma wątpliwości - utrzymanie. Tak było przed sezonem, bo dziś “Gialloblu” mogą myśleć prędzej o europejskich pucharach niż walce o przetrwanie.

Przedwczesna wiosna w Weronie

Ostatnie tygodnie są dla Hellasu wręcz fenomenalne. W efekcie drużyna awansowała na szóste miejsce w ligowej tabeli, o kilka pozycji wyprzedzając ekipy pokroju Milanu, Napoli, Torino czy Fiorentiny, a terminarz wcale ostatnio nie rozpieszczał. Remis na San Siro? Nieźle. Punkt na wyjeździe z niesamowitym Lazio? Lepiej. Pokonanie Juventusu? Idealnie. A to tylko trzy ostatnie spotkania.
Stadio Marcantonio Bentegodi, gdzie swoje mecze rozgrywa Hellas, to w tym sezonie teren niezwykle trudny do zdobycia. Tylko trzy zespoły - Juventus, Lazio i Inter punktują na własnych śmieciach lepiej.

Siłą kolektyw

Skąd tak świetna dyspozycja beniaminka? Nie można wskazać tu jakiegoś supersnajpera, który cyklicznie ratuje drużynę. Siłą jest kolektyw, zgranie, walka o każdy centymetr boiska. Najlepszy strzelec to w tym momencie 35-letni Giampaolo Pazzini, mający na koncie… cztery gole. Ciężar zdobywania bramek rozkłada się na całą drużynę. I to niemal dosłownie. Na tym etapie sezonu Hellas ma aż trzynastu strzelców bramek w Serie A. Wśród nich dwóch Polaków - Mariusz Stępiński i Paweł Dawidowicz.
Niestety, nie można powiedzieć, że nasi stranieri stanowią w tym sezonie o sile zespołu. Dawidowicz rozegrał łącznie 13 spotkań, ale tylko cztery razy wychodził w podstawowej jedenastce. Wystarczyło mu to do tego, by dwa razy wylecieć z boiska za czerwoną kartkę, co raczej też jego pozycji nie podbudowało.
Jedno “czerwo” ma też na swoim koncie Stępiński. Tu z kolei sytuacja jest dość dziwna. Były napastnik rywala zza miedzy - Chievo - przez długi czas nie mógł się w nowej koszulce przełamać. Gdy już to zrobił, wpisał się na listę strzelców w dwóch meczach z rzędu (Torino i SPAL), po czym usiadł na ławce i przez sześć kolejnych spotkań nie rozegrał choćby minuty. Dość ciekawa metoda trenera. “Problem” polskiego napastnika jest jednak taki, że drużynie ostatnio żre, a w minionej kolejce na listę strzelców wpisał się zarówno podstawowy napastnik - Fabio Borini, jak i wchodzący w jego miejsce Pazzini.
***
Zawsze fajnie patrzy się na takie historie. Hellas to zdecydowanie nie drużyna szastająca pieniędzmi na lewo i prawo. Podczas gdy gorsze w tabeli drużyny wydają na piłkarzy nawet po kilkadziesiąt milionów euro, najdroższym nabytkiem “Gialloblu” w ostatnich kilku latach był… Mariusz Stepiński, za którego zapłacono 5.5 mln euro.
Warto po cichu trzymać kciuki za kopciuszka z Verony, zwłaszcza, że mamy tam swoich przedstawicieli. Oby tylko dostawali od trenera Ivana Juricia więcej szans.
Dominik Budziński

Przeczytaj również