Uciekł z domu, a pierwszy mecz zagrał w rozpadających się butach. Filmowa historia Sadio Mane

Uciekł z domu, a pierwszy mecz zagrał w rozpadających się butach. Filmowa historia Sadio Mane
Vitalii Vitleo / Shutterstock.com
Na pierwszy rzut oka to historia, jakich wiele. Chłopiec z małej, afrykańskiej wioski zostaje dostrzeżony przez lokalnego łowcę talentów i robi wielką karierę. Żaden materiał na kinową produkcję. Bliższe spojrzenie na drogę Sadio Mane do zostania zdobywcą Pucharu Europy i idolem w swojej ojczyźnie zmusza jednak do szerokiego otwarcia oczu. Jego historia naprawdę okazuje się wręcz niewiarygodna. Nic dziwnego, że nakręcono o niej film.
- Nigdy nie pozwolą mi wyjechać - mówił główny bohater jednej z najnowszych produkcji filmowych firmy Rakuten pt. “Made In Senegal”. - Nigdy w życiu.
Dalsza część tekstu pod wideo

“To już czas”

Sadio Mane pochodzi z położonej w południowo-zachodniej części Senegalu i zaludnionej przez kilkanaście tysięcy mieszkańców miejscowości Bambali. Jako nastolatek był uważany za najlepszego piłkarza w wiosce, a nawet w regionie. Znali go wszyscy. Podczas lokalnych turniejów przyjaciele nazywali go “Ballonbuwa”, czarownikiem piłki.
- Byłem tak bardzo dumny z noszenia koszulki mojej wioski - wspominał w dokumencie filmowym napastnik Liverpoolu. - Tak naprawdę już samo to było dla mnie spełnieniem marzeń.
Nikt w rodzinie Mane nie wyobrażał sobie jednak, by młody Sadio mógł w ogóle pomyśleć o zostaniu piłkarzem. To dużo bardziej skomplikowane, niż sądzisz. Jego ojciec pełnił w Bambali rolę imama, muzułmańskiego przywódcy religijnego. Sprawując taką funkcję, należy świecić przykładem. Liczy się szkoła, nie jakaś tam piłka. W pewnym momencie tata miał nawet zabronić synowi uprawiania futbolu.
Sadio zrobił jednak po swojemu.
- Jednego dnia uznałem, że to już czas - przywoływał wydarzenia z 2008 roku dzisiejszy reprezentant Senegalu. - Ktoś z wioski powiedział mi: “mam przyjaciela w Dakarze, ma tam drużynę”. Odpowiedziałem: “Pewnie, to będzie dla mnie genialne. To moje marzenie, chcę spróbować”.
Mane doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli z pozoru szalony pomysł ma się powieść, musi utrzymać go w ścisłej tajemnicy. Podzielił się nim wyłącznie z najbliższym przyjacielem, który poinformował 16-latka, o której godzinie odjeżdża autobus z Bambali do stolicy kraju. Pewnego poranka, jak gdyby nigdy nic, Sadio spakował swoje rzeczy i uciekł z domu. Skoro świt, był już w drodze.
- Byłem bardzo podekscytowany wyjazdem - nie ukrywa. - Jechałem spróbować spełnić swoje marzenie.
Nie obyło się bez problemów. Trasa z Bambali do Dakaru wiedzie przez terytorium Gambii. Na granicy sprawdzane są dokumenty. Mane nie miał jeszcze wtedy dowodu osobistego. Na całe szczęście, przypadkiem, zabrał ze sobą legitymację szkolną.
- To była naprawdę długa podróż - powiedział. - W mojej głowie, Dakar był jak Paryż. W wiosce było zupełnie inaczej. Dakar jawił się jako bardziej ucywilizowany, nowoczesny. Chłopak, który zaproponował mi wyjazd z wioski, miał przyjaciela, który mieszkał ze swoją rodziną w Dakarze. To on przyjął mnie do swojego domu w gościnę na tydzień. W sumie spędziłem tam dwa tygodnie. Trenowałem z zespołem.

“To nie było normalne”

- To był najgorszy dzień mojego życia - wyjawił Mane, który wkrótce był już z powrotem w Bambali. Rodzina znalazła go po tygodniu. - Czułem nienawiść, trochę, do mojej rodziny.
Zawarto kompromis. Sadio pozostał dodatkowy rok w szkole. Później rodzina miała mu jednak pozwolić wyjechać. I tak w 2009 roku Mane został zawodnikiem Generation Foot, największej akademii piłkarskiej w Dakarze, której celem jest doprowadzenie możliwie jak największej liczby piłkarzy do gry w Europie. To była jego szansa. Jedyna szansa.
- Powiedział mi: “chce pan zostać piłkarzem, a nie ma pan do tego środków” - przywoływał Mane swoją rozmowę ze starszym wiekowo skautem, Parmalinem Diattą, podczas testów do akademii. - “Spójrz na swoje buty i ubranie”. Odpowiedziałem: “to wszystko, co mam”.
W pierwszym meczu, w zużytych butach, nastolatek z Bambali strzelił cztery gole. Tym razem nie wrócił już do wioski. Co więcej, wkrótce zainteresował się nim skaut francuskiego Metz.
- To nie było normalne - przyznał Olivier Perrin, kiedy oglądając jeden z meczów w stolicy Senegalu zobaczył młodego zawodnika wykonującego akcję niczym z gry wideo. Mane przebiegł z piłką całe boisko, po czym zagrał ją do jednego z partnerów, który zdobył bramkę. - To po prostu nie było normalne.
Dokładnie 4 stycznia 2011 roku Mane przyleciał do Europy.

Bez planu B

- Powiedziałem sobie, że jeżeli to zgłoszę, mogą powiedzieć mi: “nie, wysyłamy cię z powrotem do Afryki” - gwiazdor Liverpoolu prawdopodobnie nigdy nie zapomni swojego pierwszego meczu na Starym Kontynencie. Perrin wpuścił swój najnowszy nabytek na boisko z ławki rezerwowych. I zmienił go po 20 minutach. Mane miał być nie do poznania.
Problem gonił problem. Senegalczyk przyleciał do Europy zimą. Przywitał go przeszywający wiatr. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem. Każdy, kto go zobaczył, wybuchał śmiechem. Z pierwszego treningu zszedł prosto do szatni po pięciu minutach. Było mu zwyczajnie za zimno.
Tym razem, podczas debiutu, nie chodziło jednak o temperaturę. Mane bolał mięsień przywodziciela w lewej nodze. Po prostu nie był w stanie robić tego, co potrafi najlepiej. O żadnym przyspieszeniu nie mogło być mowy. Po zejściu z boiska w szatni płakał jak bóbr. Myślał, że to koniec. Kontuzja okazała się na tyle poważna, że wykluczyła go z gry na osiem miesięcy. W pierwszym zespole Metz zadebiutował dopiero w styczniu kolejnego roku.
Niewykluczone, że wsparciu klubowego psychologa Mane zawdzięcza to, że się nie poddał. Z drugiej strony, nie miał wyboru. Nie było żadnego planu B.
- Już w pierwszych meczach było widać, że jest szybki, bardzo szybki - z uśmiechem wspominał Jonathan Nicloux, jedna z osób, które pomogły zaaklimatyzować się przybyłemu z Afryki nastolatkowi we Francji.
- Był szalony - dodał Perrin. - Tak jak wielcy zawodnicy, kiedy się bawi, jest mocniejszy. A ja myślę, że on się bawi.
Nawet Mane nie wystarczył Metz, by na koniec sezonu 2011/2012 utrzymać się w drugiej klasie rozgrywkowej. Rewelacyjny Senegalczyk prędko wyruszył zatem w dalszą drogę. Od reprezentacji swojego kraju i Igrzysk Olimpijskich w Londynie, przez Salzburg, aż po Southampton, Liverpool i Madryt, gdzie niemal równo rok temu triumfował w rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Dziś Sadio Mane jest już idolem nie tylko w swojej wiosce, ale w całej ojczyźnie i wielu zakątkach globu. Jego pełna uporu, przeciwności i szczęścia historia rzeczywiście zasłużyła na film. Choć nie tylko. Warto, żeby skłoniła też do refleksji. Ilu takich jak on przepadło i nikt nigdy o nich nie usłyszał.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również