Jak kupić sukces i kpić z pseudo-przepisów UEFA. "Skala zniszczenia światowej piłki jest ogromna"

Jak kupić sukces i kpić z pseudo-przepisów UEFA. "Skala zniszczenia światowej piłki jest ogromna"
screen youtube
Gdyby 15 lat temu ktoś powiedział, że o finał Ligi Mistrzów zagrają PSG i Manchester City, prawdopodobnie zostałby skierowany na oddział zamknięty w strzeżonej placówce bez okien. Jedna z drużyn była ligowym średniakiem we Francji, a druga starała się za wszelką cenę uniknąć spadku z Premier League. Ale kilkanaście lat i kilka miliardów euro później…
Przed tak ważnym starciem pod lupę można wziąć choćby charyzmatycznych trenerów albo na tym, czy większy wpływ na grę będzie miał Kevin De Bruyne, czy jednak Neymar i Kylian Mbappe. Ale to nieco droga na skróty. Przyjrzyjmy się czemuś innemu, a równie ważnemu i ciekawego w kontekście akurat takiego składu drugiego z półfinału Ligi Mistrzów 2020/21. Zerknijmy na proces budowy klubów, które dziś są czołówką na Starym Kontynencie. Ile faktycznie wydały PSG i Manchester City, aby dostać się na szczyt?
Dalsza część tekstu pod wideo

Postaw na miliard

Najpierw era szejków rozpoczęła się w Manchesterze. W 2008 r. City zostało kupione przez “Abu Dhabi Group”. Warto wspomnieć, że w tamtym momencie “Obywatele” kończyli sezon na 9. miejscu w tabeli i odliczali 32 lata bez zdobycia jakiegokolwiek trofeum. To miało się zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W dniu przekazania władzy ogłoszono przecież najdroższy transfer w historii klubu. Błękitny trykot ubrał Robinho, za którego zapłacono ponad 40 mln euro. Nowi “Galacticos” mieli występować na Wyspach.
Później było zatrudnienie Roberto Manciniego, wielkie transfery Davida Silvy, Yayi Toure i Sergio Aguero, bohatera pamiętnego tytułu mistrzowskiego. Mijały lata, a zespół wciąż się rozwijał, będąc pompowanym przez dopływ pieniędzy prosto ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Oto jak prezentuje się saldo transferowe “The Citizens” w kolejnych latach od momentu przejęcia klubu przez szejka Mansoura i spółkę.
  • Sezon 2008/09: -130,85 mln euro
  • 2009/10: -116,35 mln
  • 2010/11: -143,46 mln
  • 2011/12: -59,85 mln
  • 2012/13: -17,65 mln
  • 2013/14: -104,20 mln
  • 2014/15: -72,28 mln
  • 2015/16: -140,75 mln
  • 2016/17: -179,65 mln
  • 2017/18: -226,15 mln
  • 2018/19: -21 mln
  • 2019/20: -88,52 mln
  • 2020/21: -116,15 mln
Naprawdę trudno w to uwierzyć, ale nie było choćby jednego okienka transferowego, kiedy Manchester wyszedłby na plus. Nawet w erze wspaniałych sukcesów Pepa Guardioli nie zdarzył się okres posuchy na rynku, próby małego zatuszowania tego, że City gra w zupełnie innej lidze pod względem budżetowym. Szejkowie bawią się w Football Managera w prawdziwym życiu.
W Paryżu proces budowy potęgi na fundamentach złożonych z biletów banków na Bliskim Wschodzie rozpoczął się nieco później. Spółka “Qatar Sports Investments” z Nasserem Al-Khelaifim na czele przejęła paryżan w 2011 r. W tym przypadku również zbiegło się to w czasie z natychmiastowym pobiciem rekordu transferowego, gdy za 42 mln sprowadzono Javiera Pastore. Później kwotę zapłaconą za Argentyńczyka przebijano siedmiokrotnie, sprowadzając m.in. Kyliana Mbappe, Neymara, Angela Di Marię czy Edinsona Cavaniego. Bilans transferowy?
  • Sezon 2020/21: -56 mln euro
  • 2019/20: +10,9 mln
  • 2018/19: -113 mln
  • 2017/18: -139,6 mln
  • 2016/17: -74,7 mln
  • 2015/16: -93,2 mln
  • 2014/15: -47,3 mln
  • 2013/14: -109,4 mln
  • 2012/13: -146,25 mln
  • 2011/12: -97,7 mln
W sumie ekipy PSG i Manchester City tylko w ostatniej dekadzie wydały na wzmocnienia ponad trzy miliardy euro. Paryżanie dokładnie 1,315 mld, a Anglicy 1,712 mld. To wszystko w erze Financial Fair Play, które teoretycznie miało zapobiegać sytuacjom, gdzie zewnętrzny właściciel pompuje w kluby nieograniczone środki.

Fair play dla wybranych

Rok temu oficjalnie ogłoszono, że Manchester City został wyrzucony z Ligi Mistrzów na dwa sezony. Tegoroczna edycja pokazuje, że wyrok był tylko jedną wielką maskaradą. UEFA ukarała angielski klub za naruszenie przepisów finansowego fair play. Według dyrektyw europejskiej federacji żaden klub nie może wydać netto więcej niż 30 mln euro na przestrzeni trzech lat, jeśli kwoty nie są pokrywane przez odejścia zawodników czy umowy sponsorskiej. W pierwotnym komunikacie napisano, że Manchester zawyżał przychody ze sponsoringu w celu zrównoważenia bajońskich sum wydawanych na transfery.
UEFA pogroziła więc paluszkiem, by po trzech miesiącach wydać kolejne oświadczenie. City nie zostało wykluczone z rozgrywek, a kara ograniczyła się do… grzywny. Katarczycy mieli zapłacić 10 mln euro za to, że od lat przeznaczają setki milionów na finansowanie klubu, nie bacząc na jakiekolwiek granice przyzwoitości. Decyzję o zrezygnowaniu z wykluczenia tłumaczono tym, że naruszenia wskazane przez Izbę Orzekającą Klubowego Organu Kontroli Finansowej zostały przedawnione, a wszystko zgłoszono zbyt późno. Ręka rękę umyła na błysk.
- To haniebna decyzja. Jeśli Manchester City nie jest winny, ale został ukarany karą finansową, to jest to hańba. Jeśli nie jesteś winny, nie dostajesz kary, nie musisz płacić ani centa. Wiem, że dla nich pieniądze nie są problemem, ale chodzi o zasady. Jeśli z kolei są winni, to powinni zostać wykluczeni z Ligi Mistrzów. Ta decyzja to katastrofa - komentował wówczas Jose Mourinho.
- Z osobistego punktu widzenia cieszę się, że Manchester zagra w Lidze Mistrzów. Gdyby nie mieli 10-12 meczów więcej w sezonie, wątpię, żeby ktoś w Premier League miał z nimi szansę. Ale nie sądzę, żeby wczorajszy dzień był dobrym dniem dla futbolu. Financial Fair Play to dobry pomysł. Stworzono go, by chronić drużyny i rywalizację, żeby nikt nie przepłacał - dodawał Juergen Klopp.

Ostatnie tango w Paryżu

Katarcz… to znaczy Francuzi również nie są bez winy. W 2014 r. UEFA doszła do niespodziewanych wniosków, że PSG łamie FFP. Kara? 50 mln euro na konto federacji. W imię zasad oczywiście. Cztery lata później izba zajmująca się nieprawidłowościami finansowymi w europejskiej piłce znów wzięła pod lupę poczynania mistrzów Francji. Trudno, żeby było inaczej, jeśli paryżanie w ciągu roku pobili historyczne rekordy transferowe, przeznaczając 400 mln na Kyliana Mbappe i Neymara. Śledztwo zostało jednak umorzone, ale znów nie z powodu tego, że nie udowodniono winy, ale przez papierkową biurokrację.
“New York Times” informował, że raporty dotyczące machlojek PSG trafiły do rąk Jose Narciso da Cunhi Rodriguesa, byłego sędziego Sądu Najwyższego w Europie, który współpracował z UEFĄ. Portugalczyk przeanalizował akta, z których jasno wynikało, że śledczy, Yves Leterme, popełnił szereg błędów. Wszystko odnosiło się do ustalenia, ile PSG zarabia na umowach sponsorskich. Zawyżono kwoty, żeby klub z Parku Książąt zmieścił się w limicie 30 mln euro. Umowy warte 5 mln euro oszacowano na kilkadziesiąt. Największe różnice dotyczyły kontraktów z katarskimi sponsorami takimi, jak Katarski Urząd ds. Turystyki, Narodowy Bank Kataru czy firmą Ooredoo z główną siedzibą w Ad-Dauha w Katarze. To zostało użyte jako podstawa do oczyszczenia PSG z zarzutów. Gdy sędzia Rodrigues chciał ponownego rozpatrzenia sprawy, usłyszał, że termin apelacji minął. W międzyczasie UEFA wydała komunikat, w którym pochwalono działanie komisji Yvesa Leterme’a.
- Decyzja o wczesnym zamknięciu sprawy była błędna. To absurd. Popełniono proceduralne błędy - grzmiał Rodrigues cytowany przez “The Times”. Ale było już za późno.
W Paryżu postanowiono urządzić małą grę w klasy, gdzie Nasser Al-Khelaifi bawi się w bramina. Pariasi mogą protestować, ale później to PSG przyjdzie, wyłoży setki milionów pozyskane od katarskich współpracowników i stworzy sobie dream-team.
W tym wszystkim jedynym powiewem pewnej sprawiedliwości w piłce jest przypadek Lille. Gdy paryżanie gorączkowo szukali pieniędzy, żeby zadowolić UEFĘ, Lille skierowało wzrok na akademię PSG, a konkretnie: Mike’a Maignana, Timothy’ego Weah, Jonathana Ikone czy Boubakary’ego Soumare. Dziś ci piłkarze, odrzuceni przez PSG, prowadzą zespół z północy Francji na szczyt Ligue 1.
***

- Problem polega na tym, że PSG i City to kluby zbudowane na ropie naftowej. Stamtąd czerpią pieniądze. Skala zniszczenia światowej piłki jest ogromna, oni windują ceny na rynku. Przez to inne kluby muszą płacić absurdalne kwoty, żeby w ogóle zatrzymać swoich piłkarzy - tłumaczył Javier Tebas, prezes La Liga.
Na wielkiej europejskiej scenie istnieją dwa kluby, które są oficjalnie zarządzane przez spółki państwowe. Jeden przez Katar, drugi przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Nikogo nie zaskoczy, że chodzi o bohaterów powyższego tekstu. Naturalnie, ktoś powie, że przecież ekipy pokroju Barcelony czy Manchesteru United również wydają miliony na wzmocnienia. I będzie to prawda, ale są to kluby, które zostały stworzone od podstaw, ich właściciele nie są oskarżeni o korupcję i nie muszą płacić co kilka lat grzywny na konto UEFA, żeby federacja przymknęła oko na rażące naruszenia zasad Financial Fair Play.
Niestety, tak obecnie wygląda nowoczesny futbol. Nasser-Al Khelaifi, któremu szwajcarska prokuratura postawiła zarzuty korupcji, został niedawno wyniesiony na piedestał przez prezesa UEFA i mianowany szefem Europejskiego Stowarzyszenia Klubów (ECA). Ciekawe, jaki wpływ na decyzję paryżan o nieprzystąpieniu do Superligi miał fakt, że Al-Khelaifi jest szefem stacji BeIN Sports, która dzierży prawa do transmisji rozgrywek Champions League w wielu państwach na całym świecie. Gdy Manchester City zrezygnował z udziału w Superlidze, Aleksander Ceferin znów zabrał głos, mówiąc że “Obywatele” wykazali się wzorową postawą. Cóż z tego, że szejk Mansour, który podobno jest tak wielkim pasjonatem futbolu, był na jednym meczu Manchesteru City przez ostatnią dekadę. Właściciel daje pieniądze i niech się dzieje wola nieba.
Śledząc komunikaty oficjeli, można by pomyśleć, że dziś dojdzie do pojedynku sprawiedliwych wśród piłkarskich klubów świata. Tymczasem będzie to pojedynek bogatych z jeszcze bogatszymi. Ale przecież i tak wygra futbol. Jak zawsze pod egidą UEFA.

Przeczytaj również