Jak wyrzucić w błoto 80 mln euro. Miał być drugi Hazard, jest drugi Gervinho

Jak wyrzucić w błoto 80 mln euro. Miał być drugi Hazard, jest drugi Gervinho
Xinhua / PressFocus
Co to był za transfer. Kibice Arsenalu znów mogli poczuć się jak za dawnych lat świetności. Kupno Nicolasa Pepe z Lille za 80 mln euro miało stanowić stempel na nowej, lepszej erze “Kanonierów”. I choć rewolucja na Emirates faktycznie trwa, to skrzydłowy na razie schował się w okopach. A jak już z nich wychodzi, to szkodzi własnej drużynie.
1 sierpnia 2019 r.
Dalsza część tekstu pod wideo
Spragnieni nowych gwiazd sympatycy Arsenalu otrzymują przedwczesny prezent świąteczny. Klub ze stolicy Anglii z pompą ogłasza transfer Nicolasa Pepe z Lille. Brytyjskie media prześcigają się w doniesieniach i plotkach o Iworyjczyku, ale co do jednego są zgodne: “Armatki” właśnie pobiły finansowy rekord. Żaden piłkarz w historii “Kanonierów” tyle nie kosztował. Ponad 70 mln funtów. Około 80 mln euro. Więcej niż Pierre-Emerick Aubameyang. To właśnie z Gabończykiem oraz Alexandrem Lacazettem Pepe ma stworzyć potężne ofensywne trio, które powinno nawiązać do wspaniałych czasów, kiedy w ataku szaleli Thierry Henry z Dennisem Bergkampem. “Aaa, nowy Henry” - ekscytują się fani. Inni porównują nowy nabytek do Edena Hazarda, dopiero co odchodzącego z Chelsea do Realu Madryt. Belg też przecież przyszedł z Lille. Jego naturalny następca w Premier League właśnie wylądował. Także przebojowy, piekielnie dobry w dryblingu, widowiskowy, efektowny. Jeszcze nikt nie wie, że zamiast drugiego Hazarda będzie drugi Gervinho.
22 listopada 2020 r.
Niespełna 14 miesięcy później Nicolas Pepe po raz drugi w sezonie 2020/21 wychodzi w podstawowym składzie Arsenalu na mecz ligowy. A mamy przecież dziewiątą kolejkę. Spotkanie z Leeds to dla niego szansa, by wreszcie błysnąć gdzieś indziej niż w Lidze Europy przeciwko rywalom z niskiej półki. By choć przez chwilę nie traktowano go jak zupełny flop transferowy. Sam boss, Mikel Arteta, jest cierpliwy w stosunku do Iworyjczyka. Nie krytykuje go, mówi o nadziei i zapewnia o wsparciu dla wiecznie zagubionego podopiecznego. Czeka na iskrę, jakiś błysk ze strony Nico. I faktycznie - u Pepe pojawia się iskra. Iskra głupoty. W 51. minucie skrzydłowy uderza głową Ezgana Alioskiego. Czerwona kartka, zjazd do bazy, osłabienie zespołu w trudnym pojedynku. Wcześniej przeciętna gra - trzy podjęte próby dryblingu i jeden strzał.

Nie tego oczekiwano

- To nie do zaakceptowania. Nie do zaakceptowania! - irytował się po ostatnim gwizdku zwykle spokojny Mikel Arteta. - Na tym poziomie nie można robić takich rzeczy - podkreślał Hiszpan.
Wkurzył się menedżer, wkurzyli koledzy z drużyny, po dziurki w nosie mają Iworyjczyka też kibice. Wprawdzie fala krytyki, która spadła na Pepe po czerwonej kartce, była niestety powiązana z wulgarnymi atakami na tle rasistowskim, ale fakt faktem - gdyby Nico nie zawodził na boisku, nie byłoby takiego uderzenia wściekłości w jego stronę.
278 minut. Jeden gol. Oto bilans 25-latka z bieżących rozgrywek Premier League. Zeszły sezon? 2012 minut, 31 spotkań, 5 goli, 6 asyst. Nie jest to wynik katastrofalny, nawet można by go uznać za przyzwoity, gdyby nie chodziło o gracza ściągniętego za tak horrendalną sumę. I gdyby Pepe zostawiał po sobie lepsze ogólne wrażenie. A całokształtowi jego występów w barwach Arsenalu daleko do pozytywnego. Miewał momenty, ale momenty to może mieć, dajmy na to, Reiss Nelson, a nie piłkarz kosztujący 80 mln euro.
- Jasno sobie trzeba powiedzieć, że Arsenal utopił te pieniądze. Gdy taki klub płaci rekordową kwotę za zawodnika, który był wtedy w Londynie potrzebny, to należy wymagać, że najdalej po pół roku stanie się on istotną postacią w zespole - mówi nam Wojciech Palacz z portalu “Angielskie Espresso”, prywatnie człowiek, który Arsenalowi poświęca noce i dnie. - A dziś chyba lepiej, gdyby do tego transferu po prostu nie doszło - dodaje.

Jeden z wielu

Pepe miał być gwiazdą Premier League, a został jednym z najwyżej przyzwoitych skrzydłowych, jakich wielu. Ot takim, który raz na jakiś czas błyśnie widowiskowym podaniem czy golem, ale nikt nie wymieni go w gronie najlepszych piłkarzy na danej pozycji. Spójrzmy raz jeszcze na statystyki z zeszłego sezonu. Sześć asyst to wynik równy osiągnięciu Daniela Jamesa z Manchesteru United. Gorszy od rezultatu Emiliano Buendii z Norwich. Niewiele lepszy od wiecznie kontuzjowanego Gerarda Deulofeu z innego spadkowicza - Watfordu. Słabszy niż bilanse Adamy Traore, Harveya Barnesa, Williana czy Lucasa Digne’a, a więc lewego obrońcy Evertonu.
Mało? Pepe zaliczył bardzo niski wynik podań do przodu. Wykonał ich zaledwie 127. Dla porównania, wspomniany Willian wykręcił 311. Zagrał wprawdzie 600 minut więcej od Iworyjczyka, ale różnica jest naprawdę spora. Dalej: Buendia miał na koncie 448 podań, a występował przez 450 minut dłużej. Barnes, któremu liczbą minut najbliżej do skrzydłowego Arsenalu, też zanotował więcej w rubryce “passes forward” - 171.
Biorąc pod uwagę skłonność Pepe do dryblingu, te statystyki nie byłyby aż tak istotne, gdyby faktycznie iworyjski zawodnik dawał się zapamiętywać spektakularnymi “kiwkami” i widowiskowymi, solowymi akcjami ofensywnymi. Nikt wtedy nie patrzyłby na jego podania czy kiepską celność strzałów na poziomie 36%. Ale fakty są takie, że rzadko kiedy Nico imponuje wyjątkowymi umiejętnościami dryblingu. Albo inaczej - imponuje, ale zwykle bez oczekiwanego efektu końcowego. Ile to już razy fani Arsenalu musieli oglądać, jak ich nowy materiał na gwiazdę mija dwóch rywali i odbija się od trzeciego lub gubi z piłką pod nogami. No sporo.
- Początkowo wydawało się, że problemem jest Unai Emery, który nie miał na niego pomysłu. W końcu sam prosił zarząd o innego zawodnika - Wilfrieda Zahę. Musiał się jednak zadowolić kimś innym, ale w teorii o podobnej charakterystyce. Pepe był zwinny, szybki, świetny technicznie. Nikt nie miał co do tego wątpliwości, oglądając go w Lille. Sam miałem przyjemność - podkreślę, przyjemność - wielokrotnie widzieć, jak się tam prezentuje - wspomina Palacz. - Nico bawił się grą w piłkę, był pewny własnych decyzji i zachowań na boisku. To coś, czego przez te kilkanaście miesięcy nie zobaczyliśmy w Londynie - przekonuje nasz rozmówca.

Opcja medialna, problem dla trenera

Czy kibice Arsenalu mogą żałować, że to właśnie Pepe, a nie wspomniany Zaha rok temu trafił na Emirates?
- Arsenal od dłuższego czasu musi myśleć nad tym, co tu i teraz, zamiast spoglądać daleko w przyszłość. W końcu marazm drużyny się pogłębia, a problemów przybywa coraz więcej - tłumaczy Palacz. - Ale gdyby latem 2019 roku w zespole zameldował się Zaha, to myślę, że części z tych kłopotów w ogóle by nie było. Skrzydłowy Crystal Palace to urodzony wojownik, ale i ligowy spryciarz. Daje wartość zaskoczenia, jakiej Arsenal od lat nie posiada. Problem w tym, że cena za niego była wtedy zaporowa. Pepe stanowił opcję medialną i tańszą. Rok temu cieszyłem się jak dziecko, ale dziś powiem, że ten transfer był błędem. Pozostaje tylko, właśnie, żałować - nie ukrywa niezadowolenia redaktor “Angielskiego Espresso”.
Opcja medialna na razie okazuje się opcją najgorszą z możliwych. I to pomimo tego, że o Pepe w nomen omen mediach jest dość głośno. Szczególnie po incydencie z Alioskim i zdecydowanej reakcji Mikela Artety. Iworyjczyka zabraknie w trzech najbliższych spotkaniach Premier League, dlatego jedyną areną, na której może się prezentować, będą rozgrywki Ligi Europy. Hiszpański menedżer postanowił zrezygnować z dodatkowej kary dla podopiecznego. Nie odsunął go od drużyny, tak jak zrobił to swego czasu z wypchniętym z Londynu Matteo Guendouzim. Wielce prawdopodobne, że 25-latek wystąpi w dzisiejszym spotkaniu przeciwko Molde.
- Jeśli Pepe chce pokazać światu, że to nie jest jeszcze jego zmierzch, jeśli chce to udowodnić przede wszystkim Artecie, to chyba bije dla niego właśnie ostatni dzwonek. U Hiszpana łatwo przecież zaprzepaścić szansę na grę, co pokazał Guendouzi. A Pepe ma szansę przekuć złość i rozgoryczenie w dobre występy. Kto wie, może to kamień milowy w karierze Nico w koszulce Arsenalu? - zastanawia się Wojtek Palacz.
Arteta na pewno łatwo się nie podda w procesie odkrywania iworyjskiego atakującego dla drużyny. Trudno byłoby odpuścić z uwagi na widmo 80 mln wiszących nad głową Pepe. Ale kibice Arsenalu raczej powinni być spokojni. Jak informował doskonale zorientowany w temacie klubu z Londynu dziennikarz David Ornstein z “The Athletic”, nikt na Emirates nie myśli o pozbyciu się najdroższego transferu w historii. Wręcz przeciwnie. W stolicy Anglii ufają mu. Wiążą z nim spore nadzieje. Co ważne, 25-latek jest istotnym elementem szatni. Człowiekiem lubianym przez kolegów, zaangażowanym, dbającym o atmosferę. Ornstein podkreślał, że kiepskie występy odbijają się na samopoczuciu skrzydłowego, ale wszyscy w Londynie wierzą, że w końcu Nico złapie wiatr w żagle i popłynie w odpowiednim kierunku.
To krzepiące słowa, tylko czy aby nie jest na nie za późno? Takie tłumaczenie byłoby adekwatne po pięciu miesiącach, może siedmiu, ale po prawie półtora roku? Ta cierpliwość względem Pepe w końcu się kiedyś skończy. I wydaje się, że nastąpi to prędzej niż później. Chyba, że Iworyjczyk weźmie się za siebie i zaznaczy obecność za sprawą goli i asyst, a nie atakowaniu rywali głową. Bo to właśnie w głowie zdaje się leżeć jego największy problem.
- Dla mnie to był moment wręcz ikoniczny. Piłkarz, który domagał się szansy, stracił ją, ale nie przez słabą formę, a w wyniku braku dyscypliny. Coś chyba w nim pękło - podsumowuje Wojciech Palacz.
Im więcej takich pęknięć, tym mniejsza szansa na to, że ten gigantyczny transfer kiedyś się spłaci. A kibice “Kanonierów” znów mogą się zastanawiać, czy ich ukochany klub aby nie jest przeklęty.

Przeczytaj również