Jakub Kosecki nie chciałby grać za 40 tys. złotych miesięcznie. Za chwilę nikt nie da mu nawet 10 tys.

Kosecki nie chciałby grać za 40 tys. złotych miesięcznie. Za chwilę nikt nie da mu nawet 10 tys.
YouTube
Jakub Kosecki to bez wątpienia jedna z najbarwniejszych postaci polskiej piłki w ostatnich latach. Wszyscy mamy w pamięci słynne zaczepki "Kosy" w stosunku do Igorsa Tarasovsa. Tym razem 29-latek postanowił wspiąć się na wyżyny swoich oratorskich możliwości, prezentując niecodzienny punkt widzenia na temat jakże pokrzywdzonych piłkarzy Ekstraklasy, którzy staną przed “karkołomnym” wyzwaniem związania końca z końcem.
W wywiadzie dla Sport.pl 29-letni skrzydłowy bez ogródek storpedował pomysł prezesa Jagiellonii, Cezarego Kuleszy, który uprzednio zaproponował limit płac na rodzimym podwórku wynoszący 40 tys. zł miesięcznie. Chwilowe cięcia tygodniówek wydają się naturalnym posunięciem, biorąc pod uwagę straty finansowe, z którym boryka się każdy klub. Jakub Kosecki ma jednak zupełnie inne zdanie na ten temat.
Dalsza część tekstu pod wideo

“40 tysięcy miesięcznie? To skończymy w Intertoto najwyżej”

Kosecki powyższą wypowiedzią zapewne chciał podkreślić marny los piłkarzy, którym pozostanie walczyć o przetrwanie za “głodową” stawkę. Abstrahując od meritum omawianej kwestii, warto w tym momencie zaznaczyć, że żaden ligowiec w Intertoto raczej nie skończy, ponieważ ostatnia edycja rozgrywek miała miejsce...12 lat temu.
Wysokość płac w Ekstraklasie z pewnością w mniejszym lub większym stopniu wpływa na światową koniunkturę futbolu, jednak wątpliwe jest, aby obniżka tygodniówek skłoniła działaczy UEFA do wznowienia Pucharu Intertoto.
Chociaż z drugiej strony, może nie byłoby to takie złe rozwiązanie, patrząc na ostatnie poczynania polskich drużyn w eliminacjach europejskich pucharów. Resuscytacja umarłego projektu wbrew pozorom mogłaby otworzyć naszym zespołom drogę do wielkiego świata Starego Kontynentu. Oczywiście, należy to brać z przymrużeniem oka.

“Jeśli dostanie taką ofertę (40 tys.) z Polski, to klub z Azerbejdżanu da mu 100 tysięcy”

Wychowanek Kosy Konstancin nad wyraz troszczy się o jakość rodzimej ligi, o czym świadczą powyższe słowa, wyrażające obawę o rychły exodus naszych kopaczy. Jakub Kosecki chyba sam troszeczkę wie o tego typu sytuacji z autopsji, patrząc na historię jego transferów. Zwłaszcza niecodzienną transakcję z lipca 2018 r.
Były skrzydłowy m.in. Śląska oraz Legii kpi sobie z zarobków w wysokości 40 tys., chociaż biorąc pod uwagę jego boiskową dyspozycję, można się nawet zgodzić z tak wyraźną dezaprobatą. Poczynania Koseckiego na zapleczu tureckiej ekstraklasy chyba powinny być wyceniane na jeszcze mniejszą kwotę.
Swoją drogą trudno znaleźć choćby szczyptę sensu wzmianie klubu w momencie, gdy wrocławska ekipa na dobre rozpoczęła proces odbudowy. “Kosa” odszedł, a Krzysztof Mączyński, Łukasz Broź czy Wojciech Golla przyszli, zaś “Wojskowi” zajmują obecnie stosunkowo wysoką, czwartą lokatę w Ekstraklasie.
Kosecki postanowił jednak wybrać Adana Demirspor, gdzie w debiutanckim sezonie zanotował, proszę znaleźć najbliższe krzesło, ponieważ liczby mogą wprost zwalić z nóg, jedną bramkę i dwie asysty. Bieżąca kampania z wiadomych względów nie została dokończona, jednak okrągłe zero w rubryce trafień i zaledwie jedno otwierające podanie raczej nie jest świadectwem piłkarskiej jakości, za którą należałoby płacić astronomiczne kwoty. Defensywy takich “potęg”, jak Balikesirspor, Akhisarspor czy Istanbulspor, niestety okazały się zbyt szczelne jak na możliwości niewysokiego skrzydłowego.
Tego typu zapowiedzi byłyby w pełni zrozumiałe i wytłumaczalne, gdyby Polak szturmem podbił państwo nad Bosforem, prezentując tak wysoki poziom, jak np. w kampanii 2012/13. W samej Ekstraklasie “Kosa” otarł się o double-double, notując 9 bramek oraz 9 asyst, co znacznie pomogło Legii w zdobyciu upragnionego mistrzostwa. Jak śpiewał Ryszard Riedel: To już minęło, te czasy, ten luz.

“Piłkarz od małego ciężko pracował, żeby tyle zarabiać. Nie szedł na imprezy, od początku miał w głowie piłkę”

Trudno sformułować jakikolwiek komentarz do kolejnej wypowiedzi Jakuba Koseckiego z feralnej rozmowy. Niedawno 29-latek udzielił przecież wywiadu dla “Weszło”, w którym tak naprawdę sam zaprzeczał własnym słowom. Na pytanie o to, jak można wydać 30 tys. na jedną imprezę, które według samego zainteresowanego zdarzały się co tydzień, “Kosa” odparł krótko: Różnie.
Powyższa rozmowa w zestawieniu z materiałem dla Sport.pl wydają się być punktami widzenia dwóch kompletnie różnych osób. Jakub Kosecki z jednej strony otwarcie mówi, że do Turcji poszedł za kasą, aby kilka tygodni później heroizować żywot piłkarzy oddających serce i duszę na boisku.
Naturalnie, gra w piłkę nie musi wiązać się z miłością do wykonywanej pracy. Wielu zawodników może traktować futbol jako sposób na zarobek, robotę do odbębnienia pozbawioną górnolotnych uczuć i osobistego przywiązania. Kosecki wybrał lepiej opłacaną grę w 2. lidze tureckiej, kosztem brania udziału w interesującym projekcie Śląska i nikt nie ma mu tego za złe. Szkopuł w tym, że słowa na temat piłki w czysto biznesowym wydaniu, nieco kłócą się z troską o ligowy krajobraz przy ewentualnych obniżkach pensji.
- Jeśli nie miałbym innego wyjścia, to pewnie bym podpisał taki kontrakt. Ale jeśli zaproponowaliby mi 40 tysięcy i powiedzieli, że chcą walczyć o Ligę Mistrzów, to odpowiedziałbym, że za tyle tego raczej nie pociągniemy - dodał Kosecki.
Oczywiście, że płaca w wysokości 40 tys. zł miesięcznie przy okazji walki o Ligę Mistrzów nie jest wystarczająca i nawet straty związane z pandemią nie służą za pełne wytłumaczenie. Problem polega na tym, że Kosecki odnosi się do polskich klubów, które w ostatnich latach trzymają się od europejskiej piłki z daleka.
Jeszcze nie opadł kurz bitewny po przegranych starciach z Sheriffem Tiraspol czy Shkendiją Tetowo, a już Piast odpadł w pierwszych rundach eliminacji do Ligi Mistrzów i Ligi Europy. W międzyczasie Cracovia poległa z Dunajską Stredą, a na wcześniejsze kataklizmy z Dudelange w roli głównej pozostaje jedynie spuścić zasłonę milczenia.
Może prawidłowym ciągiem przyczynowo-skutkowym byłoby nawiązanie walki o europejskie puchary, pokazując, że zasługuje się na oczekiwane pieniądze, a dopiero potem ewentualne obiekcje względem wysokości pensji. Wszem i wobec wiadomo, że piłkarz z czegoś żyć musi, ale nie udawajmy, że akurat ta grupa pracowników powinna przejść suchą stopą przez wszechobecne cięcia i łatania budżetu.
Jeśli 40 tys. miesięcznie to niewystarczająca suma, należy odwrócić pytanie i zastanowić się nad tym, ile powinni dostać reprezentanci klubów, którzy w europejskich pucharach służą za przepustki dla ekip z Macedonii, Słowacji i Luksemburga. I nie jestem pewien, czy należytym autorytetem w dziedzinie obrony praw piłkarskich powinien być zawodnik, który regularnie cieniuje na zapleczu tureckiej Superligi. Jak tak dalej pójdzie, nikt mu nie da ani 40, ani 30, ani 10 tys.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również