Jeden przyjaciel o drugim: "kochał tylko ku**y i futbol". Duet, który ze sobą się nie nudził

Jeden przyjaciel o drugim: "kochał tylko ku**y i futbol". Duet, który ze sobą się nie nudził
90s Football
Grali razem krótko. Tylko półtora roku. Ale co to był za czas! Porwanie, złamana szczęka, czerwone kartki, skandale, kochanka, albo i dziesięć kochanek, paparazzi, mistrzostwo Hiszpanii, finał Ligi Mistrzów, pogrom Realu oraz „bęcki”… od Realu. I gole. Dużo goli. I jeszcze więcej przygód. Tacy właśnie byli: Romario i Christo Stoiczkow.
Nisko zawieszony, z szerokimi biodrami i potężnymi udami. Sylwetka Romario zawsze odstawała od tej modelowej, piłkarskiej. W każdym względzie wzbudzał podziw. Taki Brazylijczyk, co się zowie: dynamiczny, precyzyjny, zupełnie nieprzewidywalny. Nikt jeszcze nigdy takiego gracza nie widział. „Robi to, czego inni nie potrafią. I do tego z niepokojącą łatwością” - pisał kiedyś o nim kataloński dziennik „Sport”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Czy imponował Stoiczkowowi? Być może. Czy Stoiczkow dawał temu wyraz? Absolutnie. Kiedy Barcelona podpisywała kontrakt z Romario, bułgarski napastnik wylewał swoje uczucia w mediach. Rządziła nim mieszanina wściekłości i niedowierzania. Według ligowych zasad drużyna mogła wystawić tylko trzech obcokrajowców. A w Barcelonie był już Christo oraz Michael Laudrup i Ronald Koeman.
- To po prostu głupie - warknął. - Gdyby mnie zapytali, powiedziałbym, żeby spróbowali kupić Lubo Penewa (kolega z reprezentacji Stoiczkowa - przyp. aut.). Ile kosztował Romario? 600 milionów peset? Dałbym dwieście z własnego portfela na Penewa - oburzał się. Nie takiego przywitania w Katalonii spodziewał się przyszły mistrz świata.

Jak dwa żywioły

Dwie zupełnie różne osobowości w jednym zespole, dwa superszybkie TGV jadące wprost na siebie. To musiało się skończyć katastrofą. Według Johana Cruyffa, obaj mieli ten sam problem. Myśleli, że drużyna jest po to, aby im służyć. Nie „ja dla drużyny”, tylko na odwrót. Wszyscy sądzili: no tak, a więc pewnie rozpocznie się batalia o panowanie, o pozycję lidera w Barcelonie. Bo żaden z nich nie mógł zostać pominięty. Tymczasem…
Tymczasem, co do dziś wszystkich szokuje, Romario i Stoiczkow zostali najlepszymi przyjaciółmi. Jeden z piłkarzy Barcelony wspominał, że Brazylijczyk należał do tych ekstremalnych charakterów nie znoszących męskiego towarzystwa.
- Nie odzywał się do nikogo. No, oprócz Stoiczkowa - zdradza. Kłótnie o miejsce w zespole? Nic z tych rzeczy. Problem z obcokrajowcami rozwiązał sam trener Cruyff. W sposób najprostszy z możliwych. Przyjął politykę rotowania zawodnikami.
Ich dzieci uczęszczały nawet do tej samej szkoły. Żony? A jakże! Przychodziły do siebie na plotki, wymieniały się bułgarsko-brazylijskimi przepisami na dania. Panowie bronili się nawzajem, gdy jednemu podwinęła się nogą lub kiedy coś „zmalował”. Jak wtedy, gdy Romario dostał czerwoną kartkę za uderzenie Diego Simeone, roztrzaskując mu szczękę. Stoiczkow aż cmoknął z podziwu, twierdząc później, że „sam Mike Tyson nie zrobiłby tego lepiej”.
Jeśli jesteśmy już przy ciosach, to i ten drugi nie miał się czego wstydzić w kontekście umiejętności bokserskich. To się działo wtedy, gdy porwano ojca Brazylijczyka. Na kilka dni przed El Clasico, zamiast spokojnie przygotowywać się do arcyważnego meczu, Romario wisiał na słuchawce ze służbami antyterrorystycznymi. Po treningach nie dało się odgonić paparazzich, którzy otaczali zawodnika przeżywającego rodzinny dramat. Stoiczkow prosił, by nie robili zdjęć. Ostrzegł tylko raz. Za drugim razem wymierzył cios. Migawki w aparatach natychmiast zgasły.
Wyglądali niesamowicie na boisku. Stanowili piekielny duet. Dowodem tego jest mnóstwo bramek (ponad 50) z ich udziałem, oczywiście wygrana liga, no i jedna z najwspanialszych nocy w historii Barcelony, manita. 5:0 z Realem Madryt z hattrickiem na konciem chłopaka urodzonego w Rio de Janeiro.

Wszystko, co dobre…

Nic nie mogło wiecznie trwać. Pojawiły się pierwsze rysy, później pęknięcia. Zarówno w samym zespole, jak i fantastycznym duecie. Rotacje Cruyffa rozwścieczały nawet tak łagodnych zawodników jak Laudrup i Koeman, chociaż wyniki satysfakcjonowały wszystkich, od kibiców po zarząd.
Atmosfera zepsuła się, kiedy na jaw zaczęły wychodzić sekrety z życia prywatnego Romario. Aż huczało od plotek na temat tego, co dzieje się na 17. piętrze hotelu Reina Sofia. A Bułgar, będący w dobrej komitywie także z żoną Brazylijczyka, nie mógł bezczynnie patrzeć na pozamałżeńskie relacje przyjaciela. - Jego interesował tylko futbol i ku**y - wypalił kiedyś Christo. A Romario zajadle się bronił. - Jeśli nie wyjdę gdzieś wieczorem, wtedy nie strzelam goli - tłumaczył się, dość niecodziennie, będąc pod zmasowanym atakiem mediów.
Odpuszczał treningi, jeszcze mniej angażował się w życie klubu. Prostytutki i seks ważyły teraz więcej niż piłka nożna. Na treningach ledwo mógł się ruszać i praktycznie zasypiał na nich po „trudnej nocy”. Cruyff wiedział, że może do tego dojść. Jeszcze przed transferem ostrzegano go przed nietypową postawą zawodowego, wydawałoby się, piłkarza, którą „pielęgnował” w Holandii: „jeśli nie chcę trenować, to nie będę trenować”.
Pewnej nocy Romario został przyłapany z dziewczyną. Tydzień później uwieczniono ją na okładce kolorowego magazynu „Interviu”. Pech chciał, że jeden egzemplarz wylądował na wycieraczce przed drzwiami mieszkania państwa R i pierwszą osobą, która zauważyła podrzuconą gazetę, była żona piłkarza. - Ktoś wykorzystał przyjaźń z „Romim” i go sprzedał - stwierdził Stoiczkow, wzruszając ramionami. Ktoś. Kto? Nikt nie wie. Wiadomo natomiast, że od tamtej pory relacje między oboma napastnikami niemalże umarły.

Najgorsze 6 miesięcy

Po sezonie pojechali na mundial do Stanów. Ich gwiazdy świeciły najjaśniej. Brazylia sięgnęła po mistrzostwo, Bułgarię Stoiczkowa obwołano największą sensacją turnieju. Ale tylko jeden wrócił do Katalonii. Drugi nie miał na to ochoty. „El Pistolero” prosił, dzwonił do świeżo upieczonego mistrza, by jednak przyleciał. Bo kontrakt. Bo dawna przyjaźń. Bo dobro drużyny. Bez odpowiedzi. Brazylijczyk hulał wtedy w najlepsze, w otoczeniu, rzecz jasna, pań lekkich obyczajów. - Jeżeli Romario nie jest szczęśliwy, droga wolna - ogłosił w końcu Cruyff. Dogorywanie trwało jeszcze pół roku.
Wrócił ciałem, ale głową ciągle był jeszcze w Brazylii. Trenował już nawet nie na „pół gwizdka”, lecz praktycznie wcale. Dobrze opisywał to Jorge Valdano, trener Valencii, który miał to (nie)szczęście prowadzić przez rok niesfornego snajpera. - Kiedyś przyjechał na ćwiczenia prosto z dyskoteki. Brudny, śmierdzący, zmęczony. Krzyczałem na niego, a on w końcu podszedł i syknął „teraz ci pokażę”. I pokazał. Dwóch okiwał, a jednemu założył siatkę. Mogłem się tylko zaśmiać. Romario prosto z imprezy nadawał się do grania lepiej niż reszta wypoczętych. Piłkarz z kreskówki - opowiadał.
Stoiczkow smutnieje, gdy mówi o ostatnich tygodniach współpracy z dawnym partnerem z ataku. - Pod koniec mieliśmy kolejną kłótnię o jego przyjaciół, których nie lubiłem, a widziałem, że mają na niego zły wpływ. Próbowałem ich odseparować. Bez powodzenia, już nie dało się tego posklejać - przyznaje Bułgar. Ostatni wspólny mecz rozegrali w „La Epifania”, Święto Trzech Króli. Dwóch dotychczasowych władców hiszpańskich boisk koronowało tego trzeciego. Hattrick Ivana Zamorano zburzył wielką Barcelonę. Znów manita, tym razem w drugą stronę. Klamra została dopięta.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również