Kiedyś mocny punkt Arsenalu FC i cel transferowy FC Barcelony. Dziś rezerwowy w... lidze maltańskiej

Kiedyś mocny punkt Arsenalu i cel transferowy Barcelony. Dziś rezerwowy w... lidze maltańskiej
YouTube
W wieku 18 lat trafiał do Arsenalu, który na piłkarskiej mapie Anglii i Europy znaczył wtedy o wiele więcej niż dziś. Po murawie biegał u boku Thierry’ego Henry’ego, Cesca Fabregasa, Freddiego Ljungberga czy Gilberto Silvy. Zapowiadał się świetnie, podglądała go Barcelona, a później czar prysł. Denilson zniknął z wielkiego świata futbolu. Dziś jest zawodnikiem maltańskiej Sliemy Wanderers.
W sierpniu 2006 roku “The Gunners” zapłacili brazylijskiemu FC Sao Paulo 5 mln euro, pozyskując perspektywicznego pomocnika rodem z Kraju Kawy. Chociaż w środku pola Arsene Wenger miał wtedy do dyspozycji kilku znakomitych piłkarzy, Denilson wcale nie zamierzał im się wyłącznie przyglądać. Zadebiutował jeszcze w Pucharze Ligi Angielskiej, ale chwilę później mógł dopisać do swojego CV pierwsze występy na arenie Premier League. Kiedy dostał w końcu szansę od pierwszej minuty, od razu zaliczył asystę przy bramce Julio Baptisty. Wszystko zaczynało się całkiem obiecująco…
Dalsza część tekstu pod wideo
Konkurencja w zespole była spora. Wywalczenie na stałe miejsca w podstawowej jedenastce nie należało do zadań najprostszych. Ta sztuka udała się Brazylijczykowi dopiero w jego trzecim sezonie na Emirates Stadium. Rozegrał wówczas 37 spotkań w lidze angielskiej, dołożył dziesięć występów w Lidze Mistrzów. Był absolutnie podstawowym piłkarzem w układance Wengera. Strzelił wtedy trzy gole i zaliczył siedem asyst. Gdy kończył - wydawałoby się - przełomowe rozgrywki 2008/09, miał na karku dopiero 21 lat.

Denilson sam w Londynie

Życie Denilsona dzieliło się wtedy na dwie główne części, jakże od siebie odmienne. Na murawie radził sobie nieźle, chętnie przyjeżdżał na treningi, napawał się atmosferą meczów przy wielotysięcznej publiczności. Wszystko zmieniało się jednak, gdy wracał do swojego mieszkania. Z daleka od rodziny, przyjaciół i brazylijskiej pogody, tak przecież różniącej się od tej, która zazwyczaj panuje na Wyspach.
- Wziąłem prysznic na stadionie i szedłem do domu, ale kiedy tam docierałem, byłem sam. Miałem nadzieję, że z kimś porozmawiam, żeby zobaczyć, czy oglądał moją grę, ale nikogo nie było nawet online - wspomina Brazylijczyk w rozmowie z “FourFourTwo”.
Denilson mógł liczyć wtedy na swojego rodaka, Gilberto Silvę. Jak sam podkreśla, starszy kolega był dla niego wielkim wzorem do naśladowania. Młodzian nie chciał jednak nadużywać życzliwości mistrza świata z 2002 roku. Zamykał się więc w sobie.
- Zmagałem się z tym, ale nikomu nie powiedziałem. Nawet Gilberto Silvie. Często zapraszał mnie do swojego domu, ale nigdy nie czułem się komfortowo. Pomyślałem: “On ma własne życie. Swoją żonę i dzieci. Nie chcę go niepokoić” - opowiada Denilson.

A może Barcelona?

Z czasem jego samopoczucie wyraźnie zaczęło odbijać się też na sportowej dyspozycji. W kolejnym sezonie - gdy tylko zdrowie dopisywało - był jeszcze istotnym żołnierzem Wengera. W kampanii 2010/11 stracił już jednak miejsce w podstawowym składzie. Przegrywał rywalizację z Fabregasem, Jackiem Wilsherem i Alexem Songiem. Rozegrał co prawda kilkanaście spotkań, ale większość z nich w niedużym wymiarze czasowym.
Rękę chciała wtedy wyciągnąć po niego FC Barcelona, która mocno ceniła umiejętności młodego Brazylijczyka. Priorytetem dla “Dumy Katalonii” był co prawda Fabregas, ale w tamtym momencie negocjacje w jego sprawie spaliły na panewce.
- Rzeczywiście, dużo się mówi o zainteresowaniu moją osobą ze strony Barcelony. Żadnego scenariusza nie wykluczam, jednak dziś jestem piłkarzem Arsenalu - mówił wtedy sam Denilson.

Powrót do domu

Ostatecznie jednak po kilku miesiącach stęskniony za ojczyzną zawodnik postanowił odejść na wypożyczenie do swojego byłego klubu, FC Sao Paulo. Potrwało ono aż dwa lata, a po nim Denilson i Arsenal rozstali się definitywnie. Zawodnik miał rzekomo nie narzekać na brak ciekawych ofert.
- Mamy wiele propozycji. Nie chcę wymieniać konkretnych ofert, ale jest zainteresowanie z Rosji, Brazylii, Włoch, Niemiec i Turcji - mówił jego agent, Alexandre Soares. Wydawało się więc, że Denilson nie zniknie jeszcze z radarów i być może nawet wróci do Europy. Ostatecznie jednak podpisał stałą umowę z FC Sao Paulo.

Sensacyjny transfer

Później jego kariera nie była już usłana różami. Próbował swoich sił w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, grał dla brazylijskich Cruzeiro oraz Botafogo. Piłkarski świat - przynajmniej ten europejski - całkowicie o nim jednak zapomniał. Aż w końcu gruchnęła wyjątkowo ciekawa informacja. Denilson wraca do Europy! Będzie grał na Malcie. W ekipie Sliemy Wanderers.
Coś poszło ewidentnie nie tak. W momencie przenosin na tę jakże urokliwą wyspę Brazylijczyk miał 32 lata. Nie 36. Nie 38. Nie 40. To przecież rówieśnik Roberta Lewandowskiego! Chłopak z rocznika 1988. Jego nowy zespół w poprzednim sezonie zajął w lidze maltańskiej… 11. miejsce. Transfer ten trzeba chyba traktować więc bardziej w kategoriach przygody i podziwiania pięknych widoków. Można i tak. Co ciekawe, Denilson nie jest często nawet zawodnikiem podstawowego składu. W ostatnich dwóch spotkaniach uzbierał łącznie 46 minut.
Na pewno nie ma się co nad byłym “Kanonierem” znęcać. Przecież różnie toczą się losy piłkarzy. Nie każdy robi karierę na miarę swojego potencjału. Ale historia Denilsona mimo wszystko zaskakuje. Od gry z Henrym do łapania ogonów na Malcie. Futbol. Po prostu futbol.

Przeczytaj również