Kiedyś strzelał w Ekstraklasie. Teraz gra dla wicemistrzów świata i walczy z Polakiem o miejsce w składzie

Kiedyś strzelał w Ekstraklasie. Teraz gra dla wicemistrzów świata i walczy z Polakiem o miejsce w składzie
Piotr Matusewicz / PressFocus
Pamiętacie Antonio Colaka? Chorwat dobre kilka lat temu rozegrał całkiem niezły sezon w Lechii Gdańsk, ale ostatecznie zakończył na nim swoją przygodę z Polską. I choć później jego losy układały się różnie, teraz przeżywa ciekawy okres. Poszalał trochę w swojej ojczyźnie, zapracował na transfer do PAOK-u Saloniki, gdzie rywalizuje o miejsce w składzie z Karolem Świderskim, a kilka dni temu zaliczył debiut w reprezentacji wicemistrzów świata.
Przez Ekstraklasę przewija się wielu zagranicznych piłkarzy o wątpliwej jakości. Dlatego z ciekawością obserwujemy tych, którzy wyjechali stąd i dają (lub dawali) sobie nieźle radę. Sztandarowe przykłady to choćby Marcelo, Paulinho, Ivica Kriżanac. Nawet Kalu Uche, Nemanja Nikolics czy Aleksandar Prijović. Ostatnio z kilku względów przypomniał nam o sobie właśnie Colak. Bo w PAOK-u toczy ze “Świderkiem” zażarty bój o miejsce na dziewiątce, a niedawno pojawił się na boisku w meczu reprezentacji Chorwacji. Wszedł w 66. minucie. Chwilę wcześniej na murawie zameldował się choćby Ivan Perisić. Kilka minut później Luka Modrić. Towarzystwo nienajgorsze.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tytułem uzupełnienia, cały mecz na prawej obronie Chorwatów rozegrał też Josip Juranović z Legii, ale nie nim chcielibyśmy się dziś zająć. Wróćmy na chwilę do roku 2014, gdy Colak pojawiał się w Polsce, a później prześledzimy pokrótce jego dalsze losy, bo były całkiem kręte.

Debiut marzeń

Chociaż reprezentuje Chorwację, urodził się w Niemczech. To tam stawiał też swoje pierwsze piłkarskie kroki. Były więc młodzieżowe drużyny Freiburga, Hoffenheim i Karlsruhe, a w końcu rezerwy i pierwsza drużyna FC Nuernberg. Latem 2014 roku trafiał na roczne wypożyczenie do Lechii jako zaledwie 21-letni zawodnik, który zdążył rozegrać już siedem spotkań w Bundeslidze. Można było mieć więc spore nadzieje.
Do jeszcze większych rozmiarów urosły one po debiucie Colaka. 22 sierpnia 2014 roku Lechia przyjechała do Bydgoszczy na spotkanie z tamtejszym Zawiszą, a trener Quim Machado desygnował chorwackiego snajpera do gry od początku meczu. W 53. minucie odwdzięczył się on za zaufanie. Znakomicie minął jednego z obrońców, uciekł dwóm kolejnym i strzałem po krótkim rogu wyprowadził gości na prowadzenie.
W swoim drugim meczu znów trafił, niedługo później ustrzelił dublet w starciu z Górnikiem Zabrze i wydawało się, że Lechia sprowadziła do siebie naprawdę niezłego kozaka. Później Chorwat nie był już tak regularny, ale sezon zakończył z dorobkiem 10 bramek. Bez szału. Bez wstydu. Po prostu przyzwoity wynik.

Piłkarz pożyczony

Chociaż Adam Mandziara przekonywał wówczas kibiców, że Lechia zatrzyma u siebie perspektywicznego snajpera, przygoda Colaka z Gdańskiem zakończyła się na rocznym wypożyczeniu. Latem 2015 roku Chorwat najpierw formalnie wrócił do FC Nuernberg, zaraz potem został sprzedany do bundesligowego Hoffenheim, a stamtąd od razu wypożyczono go do FC Kaiserslautern. Mogło się zakręcić w głowie. W ciągu kilku miesięcy Colakiem przerzucano trochę jak workiem ziemniaków.
A jak później toczyły się losy byłego ekstraklasowicza? Chociaż od 2015 do 2019 roku oficjalnie był graczem Hoffenheim, nigdy nie doczekał się debiutu w tym zespole. Jego dotychczasową karierę można podsumować słowem “wypożyczenie”. Na takiej zasadzie trafiał do wspomnianego Kaiserslautern, które grało wtedy w 2. Bundeslidze (5 goli w 22 meczach), a potem do SV Darmstadt, zaliczającego akurat sezon w niemieckiej elicie (4 gole w 22 meczach). Tu Colak budził się głównie w meczach z mocnymi ekipami. Trafił do siatki Borussii Dortmund i Bayeru Leverkusen. Ustrzelił też dublet w rywalizacji z Werderem Brema.
W ten sposób przypomniał nieco o sobie kibicom naszej rodzimej ligi. Zakończyło się jego wypożyczenie, ale w ekipie Hoffenheim dalej nie widziano dla niego miejsca, wychodząc chyba z założenia, że jeden chorwacki napastnik w postaci Andreja Kramaricia zupełnie im wystarczy. No to Colak do walizki i kolejne wypożyczenie. Tym razem do FC Ingolstadt.

Stracone pół roku i odbudowa w ojczyźnie

Ten okres były snajper Lechii chciałby jednak pewnie wymazać z pamięci. Bo jak inaczej nazwać uzbieranie 244 boiskowych minut w ciągu pół roku, podczas których Chorwat raz trafił do siatki. W tamtym okresie mogło dopaść go pewne zwątpienie. 24 lata na karku, w teorii idealny wiek, by rozgaszczać się w futbolowym świecie, a tu ławka, czasami nawet trybuny w ekipie niemieckiego drugoligowca.
Skoro nie dostał szansy w zespole “Wieśniaków" po kilku fajnych występach na wypożyczeniu w Darmstadt, trudno było oczekiwać, że dostanie ją po miesiącach praktycznie bez gry. No to co? Wypożyczenie! W końcu jednak poza niemieckie środowisko. Do drugiej ojczyzny - Chorwacji. Konkretnie Rijeki, którą śmiało można chyba nazwać drugą siłą tamtejszej ligi.
Chorwacja to w ogóle dobre miejsce dla napastników, którzy potrzebują odbudowy. Radość z gry i skuteczność odzyskał tam choćby Łukasz Zwoliński. A Colak zameldował się na Bałkanach i przez okres półtorarocznego wypożyczenia strzelił 18 goli. Wynik byłby pewnie bardziej okazały, ale trener miał wtedy do dyspozycji dwóch niezwykle skutecznych snajperów. Poza Colakiem także dobrze znanego nam dziś Jakova Puljicia (obecnie Jagiellonia).

Wypożyczenie? Nie! Transfer!

Mimo wszystko Colak zrobił na władzach Rijeki na tyle dobre wrażenie, że postarano się w końcu o wybawienie go z uwięzi Hoffenheim. Po serii wypożyczeń Chorwat opuścił zespół “Wieśniaków” z imponującym dorobkiem - zero występów na przestrzeni czterech lat. Rijeka wyłożyła więc 850 tysięcy euro i pozyskała napastnika.
I wydaje się, że Colak chyba właśnie tego potrzebował. Pewności. Nie życia w zawieszeniu. Najpierw przez sezon 2018/19 ustrzelił w lidze chorwackiej 12 goli w 24 meczach, musząc godzić się jeszcze momentami z rolą zastępcy Puljicia, a w kolejnej kampanii pokazał już, że może być prawdziwym kilerem. Awansował w hierarchii, strzelał coraz więcej, a w końcu zadanie ułatwiła mu wspomniana Jagiellonia, zabierając do siebie konkurenta do gry na dziewiątce.

Być nowym Prijoviciem

Efekt? 20 goli w sezonie 2019/20. Najwięcej w lidze, ex aequo z Mijo Caktasem z Hajduka Split i Mirko Mariciem z Osijeku. Wartość Colaka momentalnie wzrosła, a i notesty scoutów coraz częściej wzbogacały się o jego nazwisko. Rijeka wyczuła interes. Rok wcześniej wyłożyła za niego 850 tysięcy euro, a teraz do klubu przyszła oferta PAOK-u Saloniki opiewająca na 3 mln euro.
I poszło. Pod koniec września Colak stał się klubowym kolegą Karola Świderskiego. Właściwie to nawet jego bezpośrednim konkurentem do miejsca w składzie. Pół roku wcześniej grecką ekipę opuścił bowiem dobrze znany nam Aleksandar Prijović, który wyrobił sobie w Salonikach taką markę, że saudyjskie Al-Ittihad wyłożyło za niego 10 mln euro.
Antonio Colak
własne

Rywalizacja byłych ekstraklasowiczów

Na starcie nowej przygody Colak dostał duże zaufanie. Pięć z sześciu swoich pierwszych spotkań PAOK-u rozpoczynał w podstawowej jedenastce. Ale na debiutanckiego gola musiał poczekać do dnia, gdy w końcu pojawił się na murawie tylko w roli jokera. W starciu z Panetolikosem trener Pablo Garcia postawił na Świderskiego, a Polak w 18. minucie wyprowadził PAOK na prowadzenie. Colak ustalił wynik na 3:1 trafiając w doliczonym czasie gry z rzutu karnego.
Od tamtego momentu hierarchia wśród napastników chyba nieco się zmieniła. W wewnętrznej rywalizacji byłych napastników Jagiellonii Białystok i Lechii Gdańsk górą jest ten pierwszy. “Świderek” rozpoczął od początku także ostatni mecz ligowy i znów zdobył bramkę. Kilka dni wcześniej zmienił Colaka już w przerwie spotkania Ligi Europy z Granadą, co mogło sugerować, że występ Chorwata - delikatnie mówiąc - nie spodobał się szkoleniowcowi. Po wejściu Polaka grecki zespół z wyniku 0:1 doprowadził do zwycięstwa 4:1.

Debiut w kadrze

Chociaż Colak startu w nowym klubie raczej nie zaliczy do udanych, może ostatnio mieć też powody do zadowolenia. Jeszcze we wrześniu dostał pierwsze powołanie do chorwackiej kadry, ale wówczas nie podniósł się z ławki w meczach z Portugalią i Francją. Podobnie jak miesiąc później, gdy Chorwaci rywalizowali ze Szwajcarią oraz ponownie z "Trójkolorowymi". W końcu się jednak doczekał. Zagrał 25 minut w dramatycznym meczu z Turcją (3:3). Co prawda tylko towarzyskim, ale od czegoś trzeba zacząć.
Debiut w kadrze wicemistrzów świata to już coś. Nawet jeśli tylko w sparingu. Z ciekawością będziemy przyglądać się dalszym losom byłego ekstraklasowicza.

Przeczytaj również