Klęska Atletico, upadek gwiazdy, kryzys bramkarzy z topu. Największe rozczarowania sezonu w Hiszpanii

Klęska Atletico, upadek gwiazdy, kryzys bramkarzy z topu. Największe rozczarowania sezonu w Hiszpanii
ph.FAB / Shutterstock.com
Sezon w lidze hiszpańskiej dobiegł końca, a zatem nadszedł idealny czas na jego podsumowanie. Kto zawiódł, kto rozczarował, a o kim trzeba powiedzieć, że kompletnie nie spełnił oczekiwań?
Minione już rozgrywki La Liga jako całość trzymały się w sezonie 2021/22 na naprawdę wysokim poziomie. W trakcie ostatnich miesięcy upadło jednak kilka pomników, które dotychczas, śladami Horacego, wydawały się najtrwalsze z możliwych. Zawiedli obrońcy tytułu, topowi bramkarze pogrążyli się w kryzysie, a mistrz świata zanotował dramatyczny regres.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bij mistrza

Ta zasada w sporcie obowiązuje od dekad. Kiedy zespół sięga po tytuł, automatycznie musi liczyć się z tym, że w kolejnym sezonie każdy rywal będzie podwójnie zmotywowany, aby utrzeć nosa świeżo koronowanym mistrzom. I powszechnie wiadomo również, że utrzymanie się na szczycie jest trudniejsze od wejścia na niego. Atletico Madryt spadło z niego jednak w aż nazbyt fatalnym stylu, aby przejść nad tym do porządku dziennego.
“Atleti” zdobyło w tym sezonie zaledwie 71 punktów, co jest drugim najgorszym wynikiem w erze Diego Simeone. “Cholo” nigdy nie zaznał aż tylu porażek na przestrzeni jednej kampanii. Przy czym w wielu przypadkach po prostu nie godziło się, aby tak dobry zespół na papierze przegrywał z rywalami ze znacznie niższej półki. Sposób na “Rojiblancos” potrafiły znaleźć ekipy pokroju Deportivo Alaves, Mallorki, Granady czy Levante.
- Nie powiedziałbym, że jestem zaniepokojony tą sytuacją. Raczej świadomy jej. W futbolu krytyka to coś normalnego. My musimy skupić się na codziennej pracy, nie ma innego sposobu na osiągnięcie swoich celów niż praca - mówił Simeone na konferencji prasowej po porażce z Granadą na początku sezonu.
Przez cały sezon argentyński trener unikał jak ognia słów “kryzys”, “zapaść”, “upadek”. A jednak trzeba uznać “Atleti” za jednego z największych przegranych ostatnich miesięcy. Po zespole, który zdobył mistrzostwo, a następnie dokonał sporych wzmocnień, sprowadzając Rodrigo De Paula, Antoine’a Griezmanna czy Matheusa Cunhę, trzeba oczekiwać znacznie więcej. Tymczasem madrytczycy ani przez moment nie byli nawet bliscy nawiązania walki o fotel lidera. Co więcej, “Los Colchoneros” nie udało się choćby zająć miejsca tuż za Realem. Najpierw przez pół sezonu pozycję wicelidera okupowała Sevilla, później Barcelona powoli zaczęła wracać na właściwe tory i to ona ostatecznie została wicemistrzem. Tymczasem Atletico mozolnie ciułało punkty, wygrywało dwa mecze, żeby zaraz stracić punkty w kolejnych dwóch. Ostateczne zajęcie lokaty na podium to jedynie wykonanie planu minimum.

Bramkarskie pandemonium

Jedną z głównych przyczyn niezadowalających wyników osiąganych przez Atletico była kompletnie nieszczelna defensywa. Po raz pierwszy od dekady zespół Diego Simeone tracił w lidze średnio więcej niż jedną bramkę na mecz. Trudno jednak, żeby było inaczej, jeśli między słupkami stał człowiek, który w ogóle nie spełniał swoich obowiązków.
Jan Oblak dotychczas słusznie uchodził za topowego bramkarza w Europie. Tym bardziej nie da się racjonalnie wytłumaczyć regresu, jaki zaliczył Słoweniec. Jeszcze przed rokiem odbierał on Trofeo Zamora, nagrodę dla najlepszego bramkarza w La Liga. Tymczasem teraz zakończył sezon jako golkiper z najgorszym współczynnikiem obronionych strzałów. Finalnie 29-latek obronił 52% strzałów lecących w bramkę, przy czym w pewnym momencie rozgrywek ten wskaźnik był jeszcze niższy.
Kolejnym bramkarzem z wielkim nazwiskiem, który bezskutecznie szukał formy, jest Marc-Andre ter Stegen. Niemiec na przestrzeni całego sezonu zaliczył jedynie kilka naprawdę dobrych spotkań, którymi przypomniał, że niegdyś zaliczał się do europejskiej czołówki. Pojedyncze dobre występy nie przykryły jednak serii mizernych lub fatalnych meczów, kiedy Barcelona praktycznie grała w dziesiątkę. Praca wychowanka Borussii Moenchengladbach bowiem ograniczała się do wyciągania piłki z siatki.
- Ostatnio w mediach pisano różne rzeczy, aby dolać oliwy do ognia. Tacy są dziennikarze, rozumiem to, ale ja widzę wszystko, wy nie. Jestem zadowolony ze swojego poziomu. Na boisku wykonuję wiele dobrych rzeczy. Gdybym tego nie robił, nie byłoby mnie w składzie - bronił się ter Stegen w trakcie konferencji przed meczem z Napoli.
Obserwując karierę Niemca na Camp Nou, można dojść do wniosku, że ewidentnie brakuje mu solidnego konkurenta. MAtS grał najlepiej, gdy czuł na plecach oddech Claudio Bravo lub Jaspera Cillessena, bramkarzy znacznie lepszych od Neto Murary. Golkipera, którego nazwisko zdaje się być ironią losu. Jeśli Barcelona na poważnie myśli o powrocie na szczyt, to musi rozwiązać sytuację między słupkami. Nie da się osiągać sukcesów, kiedy twój bramkarz częściej publikuje wpis z ckliwym, motywacyjnym hasłem i obietnicą poprawy niż ratuje zespół przed utratą gola.

Kryzys syna marnotrawnego

Pozostając w tematach orbitujących wokół Atletico i Barcelony, grzechem byłoby pominięcie milczeniem transakcji związanej z transferami Luuka de Jonga i Antoine’a Griezmanna. W ostatnim dniu letniego okienka wydawało się, że “Duma Katalonii” postradała zmysły, kiedy oddała na wypożyczenie mistrza świata i sprowadziła w zamian rezerwowego z Sevilli. Czas pokazał, że to jednak włodarze z Camp Nou wyszli na tym dealu z tarczą.
De Jong, mimo pewnych wad i braków, zakończył sezon ligowy z dwukrotnie lepszym dorobkiem bramkowym od Griezmanna. Francuz miał na Wanda Metropolitano wrócić do formy, odzyskać dawny blask, jak za starych, dobrych czasów poprowadzić Atletico do sukcesów. Tymczasem 31-latek kompletnie zawiódł i trzeba go umieścić w kategorii rozczarowań. Z wykrzyknikiem.
- Griezmann zostanie z nami. Czy zamierzamy negocjować z Barceloną klauzulę wykupu? Kiedy chcesz z kimś kontynuować współpracę, pieniądze nie są najważniejsze. Antoine jest według mnie jednym z trzech-czterech najlepszych piłkarzy w Europie - stwierdził niedawno Enrique Cerezo na antenie “Radio Marca”.
Nie wiemy, w którym roku zatrzymał się prezes Atletico Madryt, jednak warto byłoby przenieść się do teraźniejszości. Griezmann nie znajduje się obecnie nawet w czwórce najlepszych zawodników “Rojiblancos”. W rozgrywkach ligowych zanotował on trzy bramki i trzy asysty, co jest wynikiem skandalicznym, fatalnym, żałosnym lub każdym po trochu. Zwłaszcza że niemal połowę tego dorobku nabił na Levante i Cadiz, drużynach ze strefy spadkowej. Można chwalić reprezentanta Francji za pracę w pressingu, za robienie miejsca kolegom, ale to wszystko za mało, by jego występy uznać za przynajmniej poprawne. “Atleti” liczyło na to, że sprowadza Supermana. Antoine okazał się jednak tylko Griezmannem.

Tonąca “Żółta Łódź Podwodna”

- Uznajemy Unaia Emery’ego za naszego kapitana. On zawsze potrafi stworzyć mistrzowski plan, dzięki któremu byliśmy w stanie wygrać z Juventusem czy Bayernem Monachium - przyznał Arnaut Danjuma na łamach “The Guardian”.
Popisy Villarrealu w Lidze Mistrzów były ozdobą tej edycji europejskich pucharów. Znakomite występy na tle hegemonów nie mogą jednak przesłonić ligowej rzeczywistości, która prezentuje się w odcieniach zgniłej szarzyzny. “Żółta Łódź Podwodna” przez połowę sezonu apatycznie tkwiła w środku tabeli i dopiero rzutem na taśmę zagwarantowała sobie grę w Europie, przy czym w najmniej prestiżowym turnieju, czyli Lidze Konferencji.
Ekipie z Estadio de la Ceramica należą się słowa uznania za rzucenie wyzwania drużynom, których teoretycznie nie miała prawa wyeliminować w LM. Wydaje się jednak, że Unai Emery zbyt mocno postawił na wymyślanie taktyk anty-Juventus, anty-Bayern i anty-Liverpool. W efekcie jego podopieczni kompletnie zapomnieli o tym, że w lidze hiszpańskiej też wypadałoby trzymać fason.
Zajęcie dopiero siódmego miejsca może być bardzo bolesne w skutkach. Bez Champions League czy choćby Ligi Europy trudno będzie zatrzymać na dłużej dotychczasowych liderów. Pau Torres, Arnaut Danjuma czy Samuel Chukwueze z pewnością dostaną lukratywne propozycje z klubów, które zaoferują im rywalizację na poważniejszej odsłonie areny międzynarodowej. Miłość do “Żółtej Łodzi Podwodnej” może nie przetrwać tej próby. Niewykluczone, że ten sezon, z pozoru tak dobry ze względu na poczynania w Lidze Mistrzów, w rzeczywistości odbije się Villarrealowi czkawką.

Przeczytaj również