"Koguty" na grillu. Tak źle w Tottenhamie Hotspur nie było od dawna

"Koguty" na grillu. Tak źle w Tottenhamie nie było od dawna
MDI/shutterstock.com
14. pozycja w tabeli Premier League, bilans bramkowy wynoszący 18-17, porażka w pucharze z pół-amatorskim zespołem Colchester. Brzmi to jak bilans drużyny pokroju, z całym szacunkiem, Burnley czy Newcastle, ale oto podsumowanie ostatnich tygodni w wykonaniu Tottenhamu. Zaniepokojeni kibice Spurs powinni zapytać “Czy nadal leci z nami pilot?”.
Każdemu klubowi może przydarzyć się słabszy początek rozgrywek, jednak warto zauważyć, że mamy już listopad, a w ekipie “Kogutów” nadal nie widać jakichkolwiek oznak poprawy. Po ponad 3 miesiącach nowego sezonu Tottenham uciułał w lidze... 3 zwycięstwa. Trudno zresztą się dziwić tak słabemu bilansowi, skoro podopieczni Pochettino na wyjeździe właściwie nie wygrywają nigdy, a w meczach domowych potrafią ulec choćby Newcastle.
Dalsza część tekstu pod wideo
Finał zatarł smutną rzeczywistość
Tak groteskowy obrót spraw w przypadku drużyny, która jeszcze w czerwcu walczyła o najważniejszy puchar w piłce klubowej, z pozoru może wydawać się zaskakujący. Szkopuł w tym, że finał Ligi Mistrzów, do którego Tottenham dotarł w naprawdę heroicznych okolicznościach, nieco zamaskował realny obraz ekipy Pochettino. Spurs tak naprawdę od dawna tkwili w ligowym marazmie
W ostatnich trzech miesiącach sezonu 2018/19 “Koguty” zanotowały 3 wygrane w Premier League - z Brighton, Crystal Palace i Huddersfield. Nie brzmi to zbyt chwalebnie, ale w międzyczasie Tottenham potrafił przegrywać z takimi “potęgami”, jak Southampton i Burnley, więc wówczas każde zwycięstwo była uznawane za sukces.
“Totki” zdobyły zaledwie 11 punktów w ostatnich 12 kolejkach ligowych w trakcie ubiegłej kampanii. Tylko indolencja Manchesteru i Arsenalu sprawiła, że utrzymali miejsce w TOP4. Mało kto zwracał uwagę na ten kryzys, ponieważ w międzyczasie “Koguty” brylowały na europejskich salonach, odprawiając z kwitkiem Manchester City i Ajax. Niestety bieżący sezon stanowi brutalną weryfikację realnej jakości londyńczyków.

Bez punktów, bez zwycięstw, bez stylu

Obecnie Tottenham zawodzi na absolutnie każdym froncie. Z Carabao Cup wyrzuciło ich wspomniane już Colchester, w Lidze Mistrzów “Kogutom” zdarzały się wpadki w stylu remisu z Olympiakosem czy porażki 2:7 z Bayernem. Zaś sytuacja na arenie ligowej to po prostu nieśmieszny żart.
Dochodzimy do momentu, w którym na Tottenham Hotspur Stadium przyjeżdża beniaminek z Sheffield i prezentuje o wiele ciekawszy styl gry od gospodarzy. W ostatni weekend “The Blades” imponowali pomysłami na rozgrywanie akcji, podczas gdy Tottenham choćby w pierwszej połowie nie oddał ani jednego strzału. Ani jednego. Przeciwko Sheffield. W meczu domowym. Kurtyna.
Obserwując tamto spotkanie zszokowała mnie jeszcze jedna kwestia. Otóż w okolicach 70. minuty Mauricio Pochettino zdecydował się na zmianę Dele Allego, którego zastąpił... Juan Foyth. Za kreatora gry wszedł pomocnik o całkowicie defensywnych inklinacjach. To niezbyt dobrze świadczy o drużynie, jeśli musi bronić wyniku w meczu domowym przeciwko beniaminkowi.
Taka roszada taktyczna może szczególnie dziwić jeśli spojrzymy na to, jak spore problemy ma Tottenham z kreacją gry. Jałowy mecz z Sheffield nie był żadnym wyjątkiem. Spurs od miesięcy po prostu nie potrafią tworzyć groźnych akcji. Cierpi na tym cała drużyna, ale w szczególności kapitan “Kogutów”, Harry Kane.
Potencjał 26-letniego snajpera jest niezwykle marnowany, ponieważ właściwie nie ma on okazji do pokazania swoich umiejętności. Tottenham niemal w ogóle nie wypracowuje sytuacji podbramkowych. W pierwszych pięciu kolejkach Premier League Kane zdołał oddać 4 strzały. Padły z tego 3 bramki. To jednocześnie demonstracja jakości Anglika i pokaz słabości linii pomocy.

Dyrygent gry na cenzurowanym

Jedną z przyczyn impotencji środka pola “Kogutów” jest niezrozumiały sposób traktowania Christiana Eriksena przez Pochettino. Latem spekulowano o możliwej wyprowadzce Duńczyka z Londynu, aczkolwiek finalnie wszelkie negocjacje spełzły na niczym. Wydawałoby się, że temat upadł, ale nie dla Mauricio Pochettino, który nagle stracił zaufanie do 27-latka.
Eriksen rozpoczął na ławce rezerwowych pierwszy mecz tego sezonu przeciwko Aston Villi . Duńczyk wszedł na boisko dopiero w drugiej połowie przy stanie 0:1 dla “The Villans”. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 27-latek zagrał koncertowo, a Tottenham ostatecznie odwrócił losy spotkania i wygrał 3:1.
Zależność między obecnością Eriksena na boisku, a wynikami osiąganymi przez “Koguty” jest nad wyraz widoczna. W pozostałych dwóch spotkaniach, które Tottenham wygrywał w tym sezonie, Duńczyk spędzał na murawie pełne 90 minut. Jednak nawet to nie przekonało Pochettino, który nadal traktuje Eriksena po macoszemu.
Z Watfordem i Sheffield wychowanek Ajaxu w ogóle nie podniósł się z ławki. Raczej nikogo nie zdziwi fakt, że oba te mecze Spurs zaledwie zremisowali. W przegranych spotkaniach z Newcastle i Bayernem Eriksen wchodził na kilkanaście minut przed ostatnim gwizdkiem, gdy losy były już rozstrzygnięte.

Quo vadis, Mauricio?

Niechęć do korzystania z usług Eriksena to nie jedyny zarzut, jaki można postawić argentyńskiemu szkoleniowcowi. Wydaje się, że Pochettino całkowicie stracił pomysł na dalsze budowanie tej drużyny. W ostatnich 10 spotkaniach 47-letni trener używał aż sześciu różnych formacji.
Na tym etapie sezonu potrzebna jest stabilizacja i regularność gwarantująca punkty. Tymczasem Pochettino nie wie czy nadal grać z kwartetem ofensywnym Kane-Son-Alli-Eriksen/Lo Celso, czy też postawić na bardziej zrównoważone 4-3-3 z Tanguyem Ndombele w roli lidera drugiej linii. Pomysły z trzema czy pięcioma obrońcami również spaliły na panewce.
Problem leży również w tym, że Argentyńczyk zdaje się nie dostrzegać degrengolady, która odbywa się w północnych rejonach Londynu. Tak Pochettino skomentował wpadkę z Sheffield:
- Budujemy drużynę grając w Lidze Mistrzów i Premier League, najcięższej lidze świata. Jesteśmy w trakcie budowania zespołu. Zobaczymy czy dostaniemy czas, którego potrzeba do zbudowania tego, co chcemy.
Takie wymówki brzmią absurdalnie z ust trenera, który w Tottenhamie pracuje od pięciu lat. Co w takim razie mógłby powiedzieć Frank Lampard, który dopiero debiutuje na ławce trenerskiej w Premier League, a mimo tego zajmuje miejsce na podium z 12-punktową przewagą nad Spurs? Albo Chris Wilder, szkoleniowiec Sheffield, który prowadząc beniaminka zajmuje 5. miejsce.

Historia piękna, ale już skończona

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Pochettino już jest żywą legendą klubu z Północnego Londynu. I chwała mu za to, że z ligowego średniaka uczynił etatowego członka TOP4 Premier League oraz bez przeprowadzania wielkich transferów doszedł do finału Ligi Mistrzów.
Tylko, że przygoda Tottenhamu w ubiegłym sezonie stanowiła sufit potencjału Argentyńczyka. 47-latek wprowadził “Koguty” do europejskiej czołówki, ale potrzeba świeżości, aby Spurs uczynili kolejny krok naprzód. Mauricio ewidentnie nie radzi sobie z rywalizacją na trzech frontach czy pogodzeniem kadry, w której od zamknięcia okna transferowego aż roi się od utalentowanych zawodników.
Dla dobra samego szkoleniowca oraz klubu trzeba podjąć męską decyzję. Podziękować za wszystko, co Pochettino zrobił dla Spurs i rozstać się się w przyjaznych okolicznościach. Dalsze szukanie wymówek, prośby o czas, wytrwałość etc. nie przyniosą korzyści żadnej ze stron.
W ostatnich tygodniach Mauricio Pochettino przypomina nałogowego hazardzistę, który szurając po dnie mówi, że potrzebuje jeszcze chwili na odkucie się. Niestety czas na odwrócenie złej karty bezpowrotnie minął. Dalsza gra nie ma sensu. Rywale Tottenhamu powiedzieli "sprawdzam". Czas na to, aby Daniel Levy rzekł "pas".
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również