Kolejna dziwna decyzja obciąża Manchester United. "Nikt nie wie, czemu został"

Kolejna dziwna decyzja obciąża Manchester United. "Nikt nie wie, czemu został"
warasit phothisuk
Jesse Lingard musi być sfrustrowany. Na Old Trafford znów nie ma dla niego miejsca i chyba nikt z zarządu ani sztabu nie wie, dlaczego nie został sprzedany minionego lata. Manchesterowi United koło nosa przeszło około 20 mln funtów.
Jeśli klub odrzuca za ciebie ofertę transferu, a menedżer mówi, że odegrasz ważną rolę w drużynie, to możesz mieć nadzieję na niezły sezon. Ale nie w Manchesterze United. Tutaj Jesse Lingard obecnie tylko marnuje czas i ma prawo żałować, że latem nie uciekł z Old Trafford. Stanowi personifikację niegospodarności 20-krotnych mistrzów Anglii. Miał zostać, by powalczyć o przyszłość w zespole. Spisywał się nieźle. Tymczasem został odsunięty na boczny tor. Kolejny raz możemy wrzucić duże kamyczki do ogródka United - zarówno pod względem zarządzania kadrą, jak i finansowym.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wrócił odrodzony

Gdy zimą Lingard opuszczał Manchester na wypożyczenie do West Hamu, wydawało się, że to zawodnik bez przyszłości. Nikt nie wykluczał, że być może nie znajdzie dla siebie miejsca w Premier League. Tymczasem w Londynie okazał się jedną z rewelacji drugiej części ubiegłego sezonu. Przy okazji jego powrotu na Old Trafford pojawiły się więc uzasadnione pytania: czy powinien zostać i pomóc drużynie? A może należałoby na nim zarobić, póki można, zwłaszcza że w czerwcu 2022 r. wygasa mu kontrakt? Tego typu rozważania towarzyszyły zapewne nie tylko kibicom, ale i osobom decyzyjnym w klubie. Ostatecznie Anglik pozostał w Manchesterze, a Ole Gunnar Solskjaer przekonywał, że Jesse mu się przyda.
Odrodzony Lingard mógł wzmocnić Manchester United. Nabrał pewności siebie. Często podejmował ryzykowne decyzje, ale przynosiły one świetne skutki. Wydawał się idealną opcją z ławki, którą można wprowadzić, gdy ofensywa wali głową w mur, bez pomysłu na złamanie obrony rywali. Skoro menedżer zapewniał, że ma na niego pomysł, to mniej więcej tak powinno to wyglądać.
I rzeczywiście pomocnik okazał się "game-winnerem" w ligowym starciu z nikim innym jak właśnie West Hamem. Zwycięskiego gola strzelił w swoim stylu - zaryzykował, uderzając z dystansu w końcówce, co skończyło się świetnym trafieniem. Wpakował też piłkę do siatki przy okazji wysokiej wygranej z Newcastle United, również po wejściu z ławki. Należy też oczywiście pamiętać, że to on fatalnym podaniem do tyłu "wypracował" bramkę rywalom przy okazji upokarzającej porażki z Young Boys w Lidze Mistrzów, lecz jeden błąd nie powinien przekreślać jego szans na regularną grę.

A można było zarobić

Lingard od prawie dwóch miesięcy, czyli przegranej z West Hamem w Pucharze Ligi z 22 września, nie miał okazji pojawić się na murawie na dłużej niż 10 minut. Wygląda na to, że Solskjaer nie widział w nim opcji gotowej pomóc, gdy zespołowi nie idzie. Jesse mówi basta i ponoć nie ma zamiaru odnawiać aktualnej umowy.
To oznacza, że za kilka miesięcy będzie mógł odejść za darmo. Należy więc zadać sobie proste pytanie: po co zatrzymano go latem? "Młoty" były gotowe ściągnąć go na stałe, ale "Czerwone Diabły" uporczywie żądały 30 milionów funtów - kwoty stosunkowo wysokiej, jak na piłkarza z krótkoterminowym kontraktem, mającym grać jedynie ogony. Ostatecznie londyńczycy za około 25 milionów kupili Nikolę Vlasicia. Można więc spodziewać się, że istniała szansa "wyciągnięcia" podobnej kwoty za Anglika.
Takie pieniądze to już solidny zastrzyk gotówki. Jak istotne są przytomne sprzedaże, pokazał Liverpool, który w odpowiednim momencie potrafił oddać m.in. Danny'ego Ingsa do Southampton. Z jednej strony mógłby on wchodzić z ławki na kilka minut, ale z drugiej środki z tego zostały mądrze zainwestowane. Czas pokazał, że ten ruch okazał się najlepszym rozwiązaniem i dla piłkarza, i dla i klubu. W przypadku Lingarda United kolejny raz zaprezentowali indolencję pod względem kwot zbieranych za odchodzących zawodników. Podobne przykłady można mnożyć.

Po co komu nieszczęśliwi zawodnicy?

Należy również spojrzeć w stronę Solskjaera, nawet mimo że Norweg został już zwolniony z pracy. Skoro jego podopieczny był zawiedziony liczbą okazji do gry, wypada sądzić, że szkoleniowiec złożył mu deklaracje sprzeczne z prawdą. Skoro Lingard miał nie grać, trzeba było go po prostu puścić wolno za rozsądną kwotę. To z kolei mogłoby pomóc w zapewnieniu bardziej regularnych szans Donny'emu van de Beekowi. Holender przecież mógłby występować również jako "dziesiątka", zmiennik Bruno Fernandesa. Zresztą jego wypożyczenie do Evertonu również zostało zablokowane pod koniec okienka. Interesującym zrządzeniem losu okazał się fakt, że to właśnie Holender zdobył ostatnią bramkę kadencji Norwega i stanowił jedyny pozytyw przegranej z Watfordem, która przypieczętowała jego zwolnienie.
To zatem istotny argument, wskazujący na problemy z zarządzaniem kadrą przez Solskjaera. Zawodnicy, którzy mieli odgrywać "istotne role", grzeją ławę. Obaj są niezadowoleni i chcą odejść. Tymczasem on sam mógł dokonać wyboru i wskazać, że ktoś z nich powinien opuścić Old Trafford. Teraz praktycznie każdy kibic potraktuje odejście jednego ze wspomnianego duetu (lub nawet dwójki) za porażkę i marnowanie potencjału ludzkiego. Po co trzymać na siłę dwóch gości skazanych na rozczarowanie, skoro można zrezygnować z jednego, a drugiemu zaoferować więcej szans?
Sytuacja Lingarda może budzić ogromny zawód kibiców Manchesteru United. To w końcu wychowanek, zawsze dający z siebie sto procent. Oczywiście, jest zawodnikiem chaotycznym, lecz dzięki temu potrafi czasem zrobić różnicę - chociażby w zwycięskim finale FA Cup z 2016 roku, gdy to właśnie jego piękny gol dał trofeum grającym w osłabieniu "Czerwonym Diabłom". Część z nich przy okazji starcia na London Stadium z 19 września mogła poczuć, że wraca ten pełen entuzjazmu i nieprzewidywalności piłkarz.
Tymczasem wydaje się, że wspomniany entuzjazm z niego uleciał. Niedługo po tym, jak trafił do siatki West Hamu, drużyna złapała dołek formy. W teorii powinno to stanowić szansę dla rezerwowych, lecz praktyka szybko to zweryfikowała. Solskjaer zaczął uporczywie trzymać się najbardziej zaufanych nazwisk i stronił od rotacji. Zapłacił za to posadą.
Przywiązanie do konkretnych postaci ograniczyło czas na boisku choćby Linarda. Sygnały sugerujące niezadowolenie piłkarza zaczęły pojawiać się nawet w jego najbliższym otoczeniu. Przy okazji derbów z City, gdy United okazało się kompletnie bezradne na tle rywali, brat piłkarza zasugerował na Instagramie, że ten mecz jest dla podopiecznych Guardioli niczym gierka treningowa.
Przed startem rozgrywek wielu kibiców mogło chcieć pozostania Jessego Lingarda na Old Trafford. Teraz jednak wydaje się, że ten związek nie ma sensu. Najlepiej puścić go wolno i pozwolić rozwijać się gdzie indziej. W Manchesterze chyba nikt - ani zarząd, ani sztab - nie wie, dlaczego wychowanek pozostał w klubie. Odrzucić kilkunastomilionową ofertę tylko po to, żeby potrzymać go przez 12 miesięcy i oddać za darmo? To bezsens. Mamy listopad, a on na murawie spędził 154 minuty.
Stracił na tym klub, stracił też piłkarz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że Lingard został poniekąd ofiarą takiej, a nie innej polityki Solskjaera. Tym bardziej że przy słabej formie Jadona Sancho i Masona Greenwooda naprawdę mógłby dostać szansę. Ostatnim dzwonkiem dla Anglika może być zmiana na ławce trenerskiej. Ale jeśli nic się nie zmieni, jedyną opcją i tak będzie ucieczka z czerwonego okrętu

Przeczytaj również