Koniec ery Abramowicza, oto nowy właściciel Chelsea. Będzie sukces? "Na tym zna się doskonale"

Koniec ery Abramowicza, oto nowy właściciel Chelsea. Będzie sukces? "Na tym zna się doskonale"
Andrew Cowie/Pressfocus.pl
Nowa historia Chelsea właśnie się rozpoczęła. Po 19 latach rządów Roman Abramowicz nie jest już tą postacią, która siedzi na trybunach Stamford Bridge i dopinguje swój zespół z loży właścicielskiej. Miejsce oligarchy zajęło konsorcjum, którym kieruje Todd Boehly. Amerykanin i jego ludzie niebawem staną przed szansą na ujrzenie pierwszego sukcesu za ich rządów, lecz nawet ten chwilowy sukces nie powinien przesłonić skali wyzwań, która przed nimi stoi.
7 maja Chelsea oficjalnie poinformowała, że Klub doszedł do porozumienia z konsorcjum Todda Boehly'ego w sprawie sprzedaży "The Blues". Grupa inwestorów, pod przewodnictwem amerykańskiego biznesmena, miała zająć miejsce, które przez blisko dwadzieścia lat sprawował Roman Abramowicz. Oligarcha został zmuszony do ustąpienia z piastowanego przez siebie stanowiska w związku z licznymi sankcjami, które nałożył na niego brytyjski rząd po agresji Rosji na Ukrainę.
Eleven baner fa cup
Własne
Przejęcie klubu nie było jednak sprawą łatwą. Negocjacje ciągnęły się miesiącami i media regularnie przerzucały się nowymi nazwiskami, które były zainteresowane działaniem w tej sprawie. Dość powiedzieć, że na liście znajdowali się nie tylko ludzie bezpośrednio związani z zarządzaniem ogromnymi markami w Europie i USA, ale także takie postaci ze świata sportu jak Lewis Hamilton, Serena Williams czy Conor McGregor.
Ostatecznie jednak Chelsea i sam Abramowicz, który pełnił istotną rolę w poszukiwaniach, zdecydowali się na propozycję przedstawioną przez wspomnianego Boehly'ego. To właśnie jego kandydatura spełniała ich oczekiwania, ale kibice - przynajmniej na początku - wcale nie byli uspokojeni. Amerykanin jest postacią w gruncie rzeczy anonimową, przynajmniej z europejskiego punktu widzenia. Chelsea jest zaś potężną marką, która swoją popularnością wychodzi daleko poza Stary Kontynent.
Z rządami nowych właścicieli związanych jest zatem tyleż samo nadziei, co obaw. Nawet ewentualna wygrana w finale Pucharu Anglii z Liverpoolem nie musi stanowić kamienia węgielnego pod budowę nowej, lecz jednocześnie staromodnie potężnej Chelsea. 46-letniego biznesmena i jego ludzi czeka bardzo pracowity okres i dużo wyzwań, którym trzeba stawić czoła. Wiara w sukces jest jednak o tyle uzasadniona, że sam Boehly pokazał już, że na budowie sportowego hegemona zna się doskonale.

Błyskawiczny sukces

Historia dorobku Amerykanina nie jest najbardziej wzniosłą i inspirującą opowieścią. Boehly nie należy do grupy, która opuściła ulicę i trafiła do czołówki rankingu "Forbes". Jednocześnie - w przeciwieństwie do większości zamożnych osób - za jego sukcesem nie stoją majętni rodzice, lecz umiejętność wzięcia spraw we własne ręce, intelekt i - nie ma co kryć - po prostu szczęście.
Amerykanin na początku swojej edukacji poszedł drogą dziadków - niemieckich emigrantów - i rozpoczął edukację w Landon School, w której był członkiem drużyny zapaśniczej. To o tyle intrygujący wątek w życiorysie biznesmena, że w sporcie tym odnosił liczne sukcesy. Poprowadził swoją drużynę do dwóch zwycięstw w I.A.C. (mistrzostwa sześciu uniwersytetów), a obecnie obiekty w Landon School noszą jego nazwisko.
Najważniejszy dla jego kariery był jednak wybór uczelni. Boehly skończył prestiżowe William & Mary, czyli drugi najstarszy uniwersytet w USA. Problemem było jednak to, że nie wiedział, co zrobić dalej. Pomocną rękę wyciągnął były nauczyciel, który zasugerował, że młody Amerykanin powinien wyjechać do Anglii, aby złapać trochę doświadczenia w świecie wielkich interesów.
Boehly - który dysponował solidnymi papierami - nie miał problemów z załapaniem się do Citibank w Londynie. Pracę łączył z jednoczesnym studiowaniem w London School of Economics. W stolicy Anglii się po prostu zakochał, czego przejawem jest nie tylko przejęcie Chelsea, ale także próby, które podejmował w przeszłości. W końcu jeszcze w 2019 roku składał on ofertę, która wówczas została odrzucona przez Romana Abramowicza.
Todd Boehly
własne
Nim jednak Amerykanin zgromadził na swoim koncie kilka miliardów funtów, konsekwentnie przebijał się na finansowym rynku. Wrócił do ojczyzny, złapał etat w CS First Boston (obecnie Credit Suisse) i od 1996 roku jego kariera nabrała błyskawicznego rozpędu. W kolejnych latach Boehly edukował się w kwestii wyceny przedsiębiorstw i w umiejętnym wykorzystywaniu pożyczek. Przełomowym krokiem było doradztwo dla inwestorów, którzy w 2001 roku byli zaangażowani w firmę Enron. Gdy Boehly zauważył, że gigant energetyczny zamierza ogłosić upadłość, Amerykanin poinformował o tym zainteresowane podmioty i zasugerował, aby wycofały swoje pieniądze.
W ten sposób zbudował sobie uznanie i solidny kapitał, który wciąż pomnażał. W 2012 na dobre wszedł w świat sportu - Guggenheim Partners, którego był współwłaścicielem, przejęło LA Dodgers. Już rok później Boehly zawiązał umowę między Time Warner Cable a wspomnianym klubem, dzięki której mecze i programy bejsbolowego giganta miały być strumieniowane w jednym miejscu.
Jednak i pod względem sportowym drużyna z MLB również radziła sobie świetnie. Za czasów współfinansowania klubu przez Boehly'ego Dodgersi sięgnęli po osiem mistrzostw swojej dywizji, trzy mistrzostwa całej ligi i w końcu po najbardziej prestiżowy tytuł - w 2020 roku wygrali World Series. Amerykanin, członek potężnego holdingu, który zarządza równie potężną marką, pokazał, że współpracując z takimi ludźmi jak Magic Johnson jest w stanie zbudować hegemona. I dokładnie na to samo mają nadzieję kibice Chelsea.

Nowa-stara Chelsea

Jest ona o tyle uzasadniona, że Boehly dysponuje majątkiem znacznie większym niż kwota, którą posłużono się do wykupienia "The Blues". A przecież już mówimy o pieniądzach historycznych - 3,1 miliarda dolarów posłużyło do wspomnianej transakcji, natomiast do dalszych inwestycji przygotowano - przynajmniej na ten moment - 2,25 miliarda dolarów. Kwota ta zostanie przeznaczona między innymi na rozbudowę Stamford Bridge, klubowej akademii oraz drużyny kobiet. Jeśli jednak Chelsea będzie potrzebowała większych pieniędzy, co jest dość prawdopodobne, nie powinna obawiać się o swoją przyszłość.
Nie wiadomo oczywiście, czy Boehly i jego konsorcjum będą tak hojni jak Roman Abramowicz, który, mimo swoich licznych wad, londyński klub kochał miłością iście niezwykłą. Nie ulega jednak wątpliwości, że grupa 46-latka daje solidne podstawy ku temu, by o przyszłość, przynajmniej pod finansowym względem, się po prostu nie martwić. Sam Boehly ma networth na poziomie 3,7 miliarda funtów. Jeśli natomiast mówimy o całym konsorcjum, kwota rośnie do blisko 11 miliardów funtów. To wynik doskonały w skali całej Europy - pokaźniejszy majątek zgromadzili tylko włodarze Juventusu, stajni Red Bulla, Manchesteru City, PSG oraz Newcastle United.
Grupa, którą uzupełniają jeszcze Mark Walter i Hansjoerg Wyss, może rzucić rękawicę gigantom ze Starego Kontynentu. "The Blues" nie zmienią świata piłki w sposób podobny do tego, którego byliśmy świadkami na początku ery Romana Abramowicza, lecz Chelsea nie musi obawiać się o to, że dojdzie do tragicznej dla niej rewolucji. To nadal będzie bardzo bogaty klub, o ile 46-latek i jego ludzie nie okażą się mieć węża w kieszeni. Jest to jednak bardzo mało prawdopodobne.
Zarówno w LA Dogers, jak i w LA Lakers, holdingi Boehly'ego nie stosowały szczególnej wstrzemięźliwości finansowej. W lutym 2021 koszykarski klub był trzecią najbardziej wartościową drużyną w całej NBA. Jeszcze bardziej imponująco wygląda to w kwestii drużyny bejsbolistów, bo jej najlepiej opłacane gwiazdy - Freddie Freeman i Mookie Betts - zarabiają łącznie ponad 40 milionów funtów netto w skali roku.
Kolejnym krokiem w stronę zapewnienia kibiców Chelsea, że z ich ukochanym klubem wszystko będzie w jak najlepszym porządku, było zaproponowanie dalszej współpracy dwójce ludzi Abramowicza. Taką ofertę otrzymała Marina Grawoskaja, czyli prawa ręka Romana Abramowicza. Podobnie postąpiono w wypadku Bruce'a Bucka - wpływowego prezesa Chelsea, który od wielu lat zarządzał londyńskim klubem. Oboje dawnych współpracowników oligarchy nie podjęło jeszcze decyzji w sprawie swojej przyszłości, lecz Boehly wykonał bardzo ważny i mądry gest.
Wyciągnął do wspomnianej dwójki rękę. Nie zamachnął się na całe dziedzictwo Rosjanina, nie usiłuje zupełnie z nim zerwać. W wypadku Chelsea, w kontraście choćby do Newcastle United, byłoby to właścicielskie samobójstwo. Na ten moment 46-latek i jego ludzie postępują bardzo mądrze i pewnie działają na tych polach, których nie ma sensu zaogniać. Tym bardziej, że sielankowy obraz wcale nie musi utrzymywać się długo. Wyzwań przed nowymi właścicielami Chelsea nie będzie brakowało.

Bajka dla dorosłych

Wspomniane już dziedzictwo Abramowicza to coś, co może ciążyć. Chociaż dla większości sportowego świata Rosjanin przybrał obecnie maskę demona, kibice i piłkarze Chelsea traktują oligarchę z rozrzewnieniem. I ten stan się nie zmieni, bo gdy w końcu opadnie wojenny kurz Abramowicz tylko będzie zyskiwał. Gorszego PR-u prawdopodobnie nikt w życiu mu już nie zrobi.
Bohely i jego konsorcjum muszą zatem równać do kogoś, kto w świecie zamkniętym między murami Stamford Bridge jest bytem idealnym. To brzmi jak wyzwanie i to niewątpliwie jest wyzwanie. Kadencja Abramowicza w Chelsea została wszak naznaczona pasmem sukcesów krajowych, dominacją europejską, szaleństwem na rynku transferowym i mniejszymi dowodami miłości. Rosjanin dawał londyńczykom wszystko czego mogli potrzebować kibice.
Czasy się oczywiście zmieniły, ale fani "The Blues" nie będą dobrze zapatrywali się na brak obecności w europejskiej czołówce. Drugi sezon, podobny do bieżącego, prawdopodobnie nie przejdzie. Chelsea niejako, choćby z marketingowego punktu widzenia, znalazła się na dnie i musi się od tego dna odbić w tempie ekspresowym. To zaś zwiastuje rewolucję, która de facto już się zaczęła.
Nie wyniknęła ona jednak z decyzji samego konsorcjum, lecz rzeczywistości, którą Boehly i spółka ujrzeli. Antonio Ruediger dogadany z Realem Madryt, Andreas Christensen jedną nogą w FC Barcelonie, legendarny Cesar Azpilicueta niepewny swojej przyszłości i jeszcze Marcos Alonso, który też może odejść latem. Sama defensywa może stracić cztery ważne ogniwa. Jest nad czym pracować w jednym sektorze, a przecież ogień już tli się pod kolejnymi.
Samo wzmacnianie składu zanosi się na proces czasochłonny. Bo przecież trzeba jeszcze rozwiązać problem Timo Wernera oraz Romelu Lukaku i zastanowić się nad ewentualną sprzedażą N'golo Kante. Lista nazwisk, które są źródłem niepokoju, jest w wypadku Chelsea bardzo długa.
Jakby tego było mało Boehly z pewnością będzie zajęty szukaniem nowych sponsorów. W końcu kilka marek wycofało się ze wspierania londyńskiego hegemona albo zawiesiło swoją współpracę. A pieniądze - co widać na powyższych przykładach - z pewnością się przydadzą. Wiele zatem wskazuje na to, że Todd Boehly i jego ludzie będą musieli łapać kilka srok za ogon. Dla większości właścicieli byłoby to zdanie z cyklu słynnych filmów z Tomem Cruisem, ale dla 46-latka... nic nowego. W końcu w samym świecie sportu Amerykanin udziela się w takich markach jak LA Dodgers (bejsbol), LA Lakers, LA Sparks (koszykówka), DraftKings (sporty fantasy) oraz Cloud9 (e-sport).
Todd Boehly może nie wydawał się najbardziej ekscytującą postacią, ale jako jeden z niewielu kandydatów na nowego właściciela Chelsea wygląda na gościa, który po prostu jednocześnie zna się na biznesie i sporcie. A to proste stwierdzenie wcale nie jest tak oczywiste, nawet w kontekście Premier League.
TRANSMISJA MECZU CHELSEA FC - LIVERPOOL FC DZIŚ, W SOBOTĘ 14 MAJA, OD 17:35 W ELEVEN SPORTS 1. ZAPRASZAMY!

Przeczytaj również