Kibicu FC Barcelony - świętuj, wreszcie jest powód. Największy szkodnik klubu opuścił Camp Nou

Kibicu Barcelony - świętuj, wreszcie jest powód. Największy szkodnik klubu opuścił Camp Nou
Joan Valls / PressFocus
Kibice FC Barcelony wreszcie mogą świętować. Po sześciu latach ze stanowiska prezydenta “Dumy Katalonii” odszedł człowiek, który przez ostatnie lata uczynił wiele, aby ta “duma” była tylko pustym frazesem. Na Camp Nou wreszcie pozbyli się Josepa Marii Bartomeu.
To decyzja, która w Barcelonie zmienia więcej niż jakikolwiek hitowy transfer czy roszada na ławce trenerskiej. Jak mówi polskie porzekadło, ryba psuje się od głowy. A Bartomeu w trakcie prezydentury robił dosłownie wszystko, aby zepsuć, zniszczyć i pogrążyć organizację, którą zarządzał. Jego odejście zwiastuje nowe porządki, a przede wszystkim upragnioną chwilę oddechu. “Blaugrana”, pogrążona w kryzysie instytucjonalnym i sportowym, wreszcie ma szansę odbić się od dna.
Dalsza część tekstu pod wideo

Sześć lat chudych

Ktoś mógłby powiedzieć: “hola, hola, przecież Barcelona to nadal jeden z przynajmniej kilkunastu czołowych zespołów na świecie”. Spoglądając na wyniki, to oczywiście prawda, ale działo się tak pomimo obecności Bartomeu, a nie dzięki niemu. Pod względem zarządzania klub przypominał tykającą bombę. Gdyby chcieć wymienić wszystkie afery, których prowodyrem był ustępujący prezydent, trzeba by poświęcić na to minimum kilkadziesiąt stron.
  • afera korupcyjna
  • zaniedbanie La Masii
  • nietrafione transfery
  • konflikt z Pepem Guardiolą czy nieżyjącym już Johanem Cruyffem
  • wynajmowanie firmy do cybernetycznych ataków na własnych (!) piłkarzy
  • wzrost zadłużenia
  • przygotowania pod wzięcie kredytu na ponad 800 milionów euro
  • kuriozalne wybory na wysokie stanowiska - zatrudnienie Pepa Segury, który atakował Gerarda Pique i trzymanie na stołku Erica Abidala skonfliktowanego z Leo Messim
Sporo? A warto zaznaczyć, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Przez pewien okres Bartomeu przypominał upartego kapitana, który robi wszystko, aby sprowadzić okręt na dno. A Barcelona niestety musiała wcielić się w rolę Titanica.

Oczyszczenie

- Zarządzanie klubem przez Bartomeu to katastrofa. Zawsze mówiłem, że chcę zostać w Barcelonie i chcę być częścią udanego projektu, ale takiego w ostatnich latach nie ma. Zostanę, bo nie chcę wojny - grzmiał Leo Messi w głośnej rozmowie z portalem “Goal.com”.
- To oburzające, żeby klub wydawał pieniądze na ataki własnych graczy. Osoba odpowiedzialna za to nadal pracuje w klubie i to mnie boli - mówił kilka dni temu Gerard Pique w wywiadzie dla magazynu ”La Vanguardia”.
- Mamy zbyt wąską kadrę, ale to wynik wcześniejszego planowania drużyny - komentował Sergio Busquets kilka tygodni wcześniej.
Trzech kapitanów, trzy wypowiedzi i trzy jasne stanowiska - bezwarunkowe “nie” dla prezesury Bartomeu i jego świty. Piłkarze przez długi czas zachowywali milczenie, robili dobrą minę do złej gry, jednak na przestrzeni ostatnich miesięcy coś w nich pękło. Mieli dość tego, że zaczęła się barcelońsko-barcelońska wojna.
W najbliższych miesiącach powinno nastąpić oczyszczenie atmosfery, złagodzenie dawnych konfliktów. Nikt nie będzie ich podsycał dla zasady. Piłkarze wystąpili przeciw prezesowi, bo ten działał na szkodę klubu, narażał na szwank nie tylko nazwisko Leo Messiego czy Gerarda Pique, ale całej Barcelony. Kłamał, manipulował, mydlił oczy, zadłużał, oszukiwał. Wreszcie to się skończyło. Nowy sternik wkroczy na Camp Nou z czystą kartą. Spotka szatnię rozbitą, ale czekającą w napięciu na owocny projekt.

Nowe rozdanie

- Powiedziałem Leo: “To tylko rok. Zostań, a potem przyjdą nowi ludzie” - zdradził Pique w ostatnim wywiadzie. 33-letni obrońca chyba sam nie przypuszczał, że pragnienia jego i wielu kolegów z szatni staną się rzeczywistością w przeciągu kilku dni. Skala niechęci do prezesa marnotrawnego przekroczyła wszelkie granice. Prawie 20 tysięcy Socios, czyli oficjalnie zarejestrowanych członków klubu, podpisało się pod referendum w sprawie wotum nieufności dla zarządu. I mimo zapowiedzi, że dymisji nie będzie, że to jeszcze nie koniec, Bartomeu musiał się w końcu ugiąć. Tym samym św. Mikołaj przybył w tym roku do kibiców “Blaugrany” z lekkim wyprzedzeniem. Lepszego prezentu i tak nie mogli sobie wymarzyć.
I niezależnie od tego, kto zwycięży w nadchodzących wyborach na nowego prezydenta, szykuje się odrodzenie “Dumy Katalonii”. Może nie od razu sportowe, bowiem to wymaga czasu, ale z pewnością szybko ujrzymy zmiany wizerunkowe. Bez ciągłych afer, kompromitacji, wewnętrznych sporów. Po każdej burzy przychodzi spokój. Nawet takiej, która ciągnie się przez sześć lat. Gdyby nie pandemia, były już prezydent z pewnością zostałby pożegnany w tradycyjnym hiszpańskim stylu - pañoladą, czyli chusteczkami trzymanymi przez dziesiątki tysięcy kibiców. Zamiast bieli chusteczek, na Camp Nou zawisła biała flaga wywieszona przez największego szkodnika ostatnich lat. Josep Maria Bartomeu zastał “Blaugranę” murowaną, a zostawił… Sami sobie dopowiedzcie jaką. Przyszedł czas na gruntowny remont.

Przeczytaj również